Reklama

Nielubiani na drodze – część I

W świetle prawa – pełnoprawni uczestnicy ruchu drogowego, w praktyce – intruzi. Są jak komary, które pojawiają się, gdy robi się ciepło, i których z roku na rok robi się coraz więcej. Rowerzyści, bo o nich mowa, są jednak twardszymi przeciwnikami – nie znikną po użyciu środka odstraszającego. Dlaczego ich tak nie lubimy?

Od pięciu lat jestem dumnym posiadaczem prawa jazdy kategorii B. Zanim jednak mogłem pójść na kurs miałem do wyboru rower lub autobus (komunikację publiczną pozostawię jednak jako oddzielny temat). Pierwsze dwa kółka dostałem na komunię – prezent jak najbardziej sensowny, bo w tym wieku powinniśmy się powoli uczyć bycia innym uczestnikiem ruchu niż tylko pieszym. W szkole podstawowej uczono nas rozpoznawania znaków i sygnałów drogowych oraz zachowań na drodze – w nieistniejącym już miasteczku ruchu drogowego. Wszyscy byliśmy dumnymi posiadaczami kart rowerowych, chociaż już wtedy wiedzieliśmy, że jest to raczej dokument bez większej wartości.

„Osiemnastka”, kurs prawa jazdy, egzamin i oto jest – dokument, o którym marzyłem bardziej niż o dowodzie osobistym – prawo jazdy! Po paru miesiącach pojawił się też pierwszy samochód i w ten sposób stałem się królem szos. Wraz z kolejnymi przejechanymi kilometrami powoli zaczęły blednąć wspomnienia o jeździe rowerem, a wraz z pojawieniem się kolejnych ścieżek rowerowych zaczęli przeszkadzać rowerzyści. Stałem się Januszem motoryzacji.

Trzydzieści godzin kursu teoretycznego. Trzydzieści godzin jazdy po mieście. Łuk, parkowanie, zawracanie, ruszanie pod górkę, jazda po rondzie, poruszanie się po skrzyżowaniach ze światłami, bez świateł… Egzamin teoretyczny – zapłać. Egzamin praktyczny – zapłać więcej. Poświęcone kilkadziesiąt godzin, a do tego kupa kasy i… i rowerzysta ma być, obok mnie, kierowcy, równie pełnoprawnym uczestnikiem ruchu? Tysiące fotoradarów, ukryte patrole, kontrole trzeźwości – wszystko, żeby ukarać kierowcę za to, że nim jest. A rowerzysta? Wsiada na rower i jedzie. Jedyne co musiał zrobić to kupić rower, a mnie, biednego Janusza, straszą co chwilę odebraniem prawa jazdy. Albo chociaż coraz wyższym mandatem.

Ostatnio jednak ponownie wsiadłem na rower, bo ewidentny brak ruchu zaczął robić swoje. Tak oto zmieniłem swój punkt widzenia. Pojeździłem, pomyślałem i stwierdziłem: w sporze kierowcy vs. rowerzyści – obie strony są tak samo winne. O tym, dlaczego moja racja jest najmojsza napiszę w części II.

(Przemysław Kownacki/ Foto: BI-Foto)

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2016-11-01 19:54:32

    Kierowca i pieszy, musi przestrzegać prawa. A rowerzysta? Jeżdżąc po mieście, odnoszę wrażenie, że nie. Zarówno Policja, jak i SM, patrzą na nich przychylnie. Do czego to prowadzi? Otóż, z roku na rok, zwiększa się bezczelność rowerzystów. Mają w głębokim poważaniu wszelkie przepisy. Jazda po chodnikach, stała się nagminna. Przejeżdżanie po przejściu dla pieszych, na czerwonym świetle, pod prąd, jazda jezdnią bez oświetlenia, "radosne" wjeżdżanie z chodnika na jezdnię, a nawet jazda ekspresówką w okolicy m. Żółtki, to jest norma. Do szewskiej pasji, doprowadza mnie tak zwana "masa krytyczna", gdzie rowerzyści żądają respektowania ich praw. A czy sami respektują prawo?

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do