Zaczęło się od rozważań nad koncepcją transportu publicznego, który nie miałby wad autobusowego, a skończyło na zaskakującym odkryciu. Dociekania odbyły się w kontekście Białegostoku.
Autobus wozi paliwo i spala część paliwa, żeby wozić paliwo. Tramwaje i trolejbusy są pod tym względem oszczędniejsze, bo nie mają baków. Zatem z pojazdu wyrzucamy źródło energii jako przykry balast. Chcemy być oszczędni.
Następną niepotrzebną rzeczą jest silnik. Spala się paliwo, żeby wozić silnik. Są realizacje napędów, w których silnik jest poza pojazdem (np. kolejka linowa). Zakładamy, że pozbywamy się również silnika.
Zbytecznym obciążeniem okazuje się także kierowca. Spala się paliwo, żeby wozić kierowcę. Innowację uznamy za udaną, jeśli nie będzie w niej potrzebny żaden wodzirej na pokładzie.
Autobusy zatrzymują się na każdym przystanku i wszyscy pasażerowie tracą czas na to, żeby inni mogli wejść lub wyjść. Z wdzięcznością przyjmiemy zatem taki pojazd, który wiezie nas bez zatrzymywania.
Wytyczone odgórnie linie są koniecznym uproszczeniem. Ale my szukamy ideału. Zastępujemy więc stałe linie elastycznymi trasami kształtowanymi przez pasażera.
Z takich oto założeń wyłoniła się wanna na kółkach. Popychana od miejsca do miejsca przez sprytne automaty, wiezie ludzi z dowolnego przystanku na dowolny inny. Nie zatrzymuje się nigdzie po drodze, bo ma tor biegnący nad ulicami (wannostradę). Każdy dojedzie gdzie chce w maksymalnie 15 minut. Nadto, nie będzie musiał nikogo wąchać, a nawet bezkarnie może sobie śmierdzieć.
Nie będę wyjaśniał jakie kłopoty czekałyby na konstruktora, bo wszystkie są współcześnie do pokonania, ale pozostałyby jeszcze: wydajność oraz cena. No i niestety są one nieprzychylne. Jak się jedno poprawi, to drugie pogorszy, jak tu odchudzi, to tam nabrzmieje. I weź tu człowieku bądź mądry.
Zupełnie nieoczekiwanie rozwiązaniem okazało się coś, co w naszym mieście zadziałałoby i nie było aż tak drogie. Pojazdem, który nie wozi (w rozumieniu tradycyjnego transportu publicznego) paliwa, kierowcy, silnika, nie zatrzymuje się i zdąża skądkolwiek dokądkolwiek – jest rower. Wystarczyłoby tylko zabezpieczyć rowerzystom komfortową jazdę w każdą pogodę oraz uzbroić miasto w masę parkingów dla dwukołowców. Jako taki komfort dałyby zadaszenia nad ścieżkami rowerowymi. Na tyle obszerne, żeby osłonić przed opadami, a i ewentualnie z boczną ścianką od wschodu, jeśli miejsce narażone jest na ostre zacinanie. Zupełnym kaprysem, aczkolwiek użytecznym, byłoby oświetlenie wewnątrz.
Komentarze opinie