Miałem okazję dwa dni temu rozmawiać z moim dobrym kolegą, który podzielił się historią z bytności na meczu. To, plus kilka niedawnych zdarzeń związanych z futbolem, trochę mnie pod... denerwowało.
Otóż znajomy, jako że z futbolem ma stosunek raczej przerywany, zasiadł w strefie, gdzie siadają pikniki, a więc normalni entuzjaści piłki, nie szalikowy ejakulat. Miało to miejsce zaraz po tym, jak w Knurowie śmiertelnie postrzelony został pewien kibol. Do piknikowego sektora wszedł więc jakiś ultras i tępawym huczącym głosem wydał nakaz bycia cicho przez pierwsze 20 minut spotkania. 20 minut bez kibicowania. 20 minut ciszy dla zabitego kibola. "Policja zamordowała naszego brata!". Niby nic, ale spójrzmy na to przez następujące filtry...
1. Przychodzę na mecz, a więc zażyć rozrywki. Że rozrywka to raczej dla intelektualnie wykluczonych, pisałem już nieraz. Ale rozrywka. Płacę uczciwie za bilet. Siadam. Nagle pojawia się ktoś, kto wywiera na mnie jakąś presję, a więc przemoc. Przemoc dotyczącą mojego ewentualnego zachowania. Przemoc ograniczającą mój nastrój, moją ekspresję. W dodatku przemoc obiecującą kolejną - tym razem fizyczną - przemoc, jeśli się nie dostosuję.
2. Poza faktem, że moje zachowanie jest przymusowo ograniczone, warto zwrócić uwagę na to kto je ogranicza. Sektor pikników to sektor ludzi, którzy są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa. Pracują, zarabiają, prowadzą normalny tryb życia. Tymczasem wchodzi do nich jednostka, która społecznie znaczy o wiele mniej od nich - tyle, co nic. A jednak skutecznie ich terroryzuje tylko dla tego, że stoi za nią fizyczna siła oraz "plecy" w postaci podobnych tępych osiłków. Niefajne, czyż nie? Raz, że stanowi powrót do jakichś pierwotnych, prymitywnych uwarunkowań społecznych. Dwa, że padanie ofiarą terroru ze strony takiego indywiduum musi być piekielnie poniżające.
3. Minuta ciszy to może i fajna tradycja. O ile denat na takową zasługuje. W mojej opinii agresywny bęcwał i chuligan kompletnie się na beneficjenta nie kwalifikuje. A więc nie dosyć, że przemocą jestem zmuszony do określonego zachowania, czy raczej braku zachowania, to w dodatku mam ten moralny problem, że oddaję wymuszony szacunek komuś, kogo kompletnie nie szanuję. Kompletny to terror i kompletnie niezręczna sytuacja.
Ktoś może mi teraz zarzucić, że nie mam szacunku dla ludzkiego życia. Mam. Ale nie mam zamiaru szanować życia kogoś, kto sam go nie szanuje. Jeśli narażamy się na wypadek, odniesienie ran, czy śmierć - mamy do tego prawo - możemy jeździć mega-szybko na motocyklu, uprawiać base-jumping, etc. Dorosłej osobie nikt rozporządzać własnym życiem nie zabroni. Racjonalne jest natomiast redukowanie ryzyka. A takim właśnie ograniczaniem ryzyka, jest przyzwoite zachowanie w okolicznościach społecznych, a w szczególności w obecności wyposażonej w broń gładkolufową policji. Jeśli wiedząc, że owa jest na miejscu, będąc poczytalnym, daję się ponieść fali nieuzasadnionej, głupawej agresji, ciężko dojść do innego wniosku, niż że sam sobie biedy napytałem. Pomijam wszelkie wątki proceduralne, pomijam nadużycia policji, które przecież też się zdarzają. Ale jeśli widząc gliniarzy z bronią gładkolufową wybiegam na murawę robić rozróbę, to jestem zapewne agresywnym debilem, na którego zgonie niewiele społeczeństwo straci, a odstrzelił mnie - metaforycznie - nie funkcjonariusz policji, ale Darwin.
Funkcjonujemy w ramach pewnej umowy społecznej. Reguły gry są powszechnie znane. Dorosły człowiek powinien przewidywać możliwe konsekwencje swoich działań. Zachowuję się jak agresywny bandyta - mogę zostać potraktowany, jak agresywny bandyta. Mi się tu wszystko spina i kompletnie nie widzę powodu do oburzenia. Chciał się agresywnie zabawić - poniósł konsekwencje popędu. Peszek. Miał peszek.
Kilka dni temu, w Poznaniu. miały miejsce zamieszki. Bydło wyległo na miasto i zaczęło niszczyć co popadnie. Policja podwinęła ogon. Niesłusznie, o czym rano przekonali się uczciwi zazwyczaj właściciele biznesów znajdujących się na trasie zamieszek. Ucierpiał też wóz transmisyjny TVP1. A więc złamano nawet żelazną zasadę, że media nie są stroną w żadnym konflikcie i że wypada omijać je w procesie niszczenia szerokim łukiem. Czy ktoś przytomny powie, że spoko, że niech bydło chodzi po mieście i robi hekatombę, bo gdyby użyto broni gładkolufowej komuś spośród tego bydła stałaby się krzywda? Dobrze by było - byłaby kara. Choć oczywiście potem trzeba by bydlaka leczyć. I to za publiczne pieniądze, bo jak się zarejestrował w pośredniaku, to ubezpieczenie ma.
Jednocześnie media pałowały się, że w Białymstoku feta po awansie gdzieś tam, była spokojna i pokojowa. No, raz się zdarzyło, że nie było incydentów. Ot, farcik. Taki farcik, jak peszek w Knurowie. Ślepy traf. Choćbyśmy nie wiem jak czarowali rzeczywistość, światek futbolowy, czy raczej ten w cieniu futbolu, przesiąknięty jest tępym kultem siły, bandyctwem i buractwem. Nie ma co liczyć, że obrazki rodem z Barcelony w sposób naturalny przeniosą się na nasze stadiony. Bomba nie przestanie tykać, a że nie wybuchła dziś, wczoraj, nie znaczy, że nie wybuchnie za tydzień, za miesiąc. Jakie jest rozwiązanie? To niełatwe pytanie, bo gdyby rozwiązanie było w zasięgu ręki, dawno już ktoś by je w życie wprowadził. Natomiast naturalnym wydaje się zaczynać w zarodku.
Zanim dojdzie do aktu przemocy, często musi zaistnieć prowodyr. Jakiś sku*wysyn, krzykacz, który porwie bydło do aktów agresji. Kto w tej roli funkcjonuje na meczach - wiadomo. Rozumiem, że fajnie, kiedy mecze mają specjalną oprawę. Barwy klubowe na trybunach, hymny klubu i w ogóle. Ale czy naprawdę do tego, żeby ludzie coś zaśpiewali i przyszli w koszulce swojej drużyny potrzebny jest ultras? Czy bez owych - paradoksalnie - trybuny nie byłyby piękniejsze, bo pełne wyluzowanych, uśmiechniętych, NORMALNYCH ludzi? Czy konieczne jest pozwalanie na zachowania - jeśli nie bandyckie - to niebezpieczne, ryzykowne i możliwe, że do bandyckich prowadzące? Że jak pikników nie wziąć za mordę, to nie poradzą sobie z dopingiem? Doprawdy...
Historię z pierwszej części opowiadał mi znajomy przy kufelku piwa w jednej z lokalnych knajp. Dwa stoliki dalej siedział łysy osiłek. Miał na sobie bluzę. Z przodu widniało na niej logo Jagiellonii, natomiast z tyłu, zdobny w barwy klubowe napis: "Bandycki Klub Sportowy". Wszystko chyba jasne. Dziękuję za uwagę.
Tata a Marcin powiedział... Ale żeś głupi.
Płytkie i mało odkrywcze, kolczyk w nosie z numerem pokazuje z którego PGR-u się człowiek wyrwał. Oczywiście każdy ma prawo do swoich opinii.