Reklama

Okiem hejtera, odc. 112 - To jest kraj dla starych ludzi


Dobra, oglądałem Opole. I jestem mocno przerażony. Czy może - zszokowany. Nie samym faktem, że to dziadostwo, ale tym jak wielkie natężenie dziadostwa tam ma miejsce.

1. Zaczęło się koncertem z muzyką Skaldów z okazji pięćdziesięciolecia ich istnienia. Chcąc upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu, organizatorzy w głębi swojej przebiegłości wykoncypowali, że piosenki zespołu zaśpiewają debiutanci - w ramach konkursu. Ogólnopolski konkurs piosenki, zapowiadany przez telewizję polską jako event w tej kategorii wysunął bodaj zaledwie sześciu (sześciu - sic!) pretendentów do nagrody, z których większość prezentowała wołający o pomstę do nieba poziom wykonawczy. Wygrał duet prezentujący emocjonalność eurowizyjną, a nagrodę pocieszenia - na szczęście - dostała niejaka Mary Spolsky, która jako jedyna podeszła do tematu z minimalną kreatywnością, robiąc ze Skaldów coś w stylu Bat for Lashes. Wygrać nie mogła, bo publiczność opolska woli przecież takie piosenki, które już raz słyszała.

Szkoda było tylko braci Zielińskich, bo są sympatyczni i nieźli z nich muzycy, pomijając że kiedyś lubili podpieprzyć kawałek Beatlesom, albo Moody Blues. Posłuchajcie refrenu "It"s Only Love" The Beatles, a potem "Wiolonczelistki" i wszystko stanie się jasne. I nie tłumaczcie mi, że to przypadek, bo w tamtej epoce każdy polski zespół bigbitowy miał Beatlesów odrobionych od deski do deski. No, ale nie zważając na to, że przy siedmiu dychach na karku, kiedy człowiek może mieć już słuch przytępiony, Zielińscy musieli słyszeć, co na scenie wykonuje choćby tragiczny duet Space. I musiało ich - wykształconych muzyków - boleć do poziomu bólu fizycznego.

2. Kolejny niebanalny przykład kreatywności zarządców festiwalu to odcinek drugi, który polegał na aktorskich wykonaniach piosenek Jeremiego Przybory. I znów - nic nie mam przeciwko autorowi. Prędzej uważam, że festiwal muzyczny, który cały dzień zamyka w świętowaniu 50-lecia działalności jednego artysty i 100-lecia urodzin drugiego, jest w XXI-wiecznych kategoriach żałosny. Jest pomyłką. Szczególnie, że repertuar będący samograjem oddano w ręce piekielnie zachowawczo wykonujących go aktorów, a nad wszystkim wisiało zmanierowane i denerwujące widmo Magdy Umer. Nie, żebym wolał by te numery też wykonywali ci sami debiutanci - to byłaby nawet większa porażka. I tak oto minął dzień pierwszy.

3. SuperJedynki następnego dnia sprawiły, że pierwszy przestał wydawać się tak żenujący. Dlaczego? SuperArtystą został Rafał Brzozowski, a więc gładki (czyt. oślizły) muppet znany głównie z występów w kilku talent shows, odrabiania chałtur co tydzień w tragicznym przecież "Jaka to melodia" oraz nagrania absolutnie fatalnej płyty solowej. Ulubieniec babć - bo kogoż innego? Człowiek swoją medialną obecnością zaśmiecający eter. Poza nim wyróżniono grupę Enej, która wydała właśnie trzecią już chyba nieodróżnialną od poprzednich płytę i dryfuje w kierunku lepiej wykonywanego disco-polo, a SuperAlbumem okazało się nagranie Donatana, gdzie na jednym prostackim patencie przekonuje się nas, że polskie kobiety to prostytutki, które każdemu zagraniczniakowi w metaforycznym sensie ubiją śmietanę. Czy tam masło... SuperShow - Blue Cafe. Tu moje niezrozumienie jest już tak ogromne, że nawet nie wiem jak zacząć komentarz. SuperArtystą Bez Granic została Monika Kuszyńska, bo przecież fajnie dopieścić niepełnosprawnego i pograć na litości, co zrobiono już wcześniej, wysyłając ją na Eurowizję, z piosenką-potworkiem. Co akurat skończyło się ośmieszającym ją, wspomnianą piosenkę i decydentów - jednocyfrowym wynikiem. Jedynym pozytywnym aspektem była może SuperArtystka w postaci Justyny Steczkowskiej, która po wielu latach robienia głupot, jak śpiewanie do kamer na grobie własnego ojca, albo nagrywaniu bełkotu, wydała w końcu naprawdę dobrą - i kompletnie niezauważoną przez media - płytę "Anima". Napisaną nota bene z Bartkiem Hervym m. in. z formacji Blindead, której oczywiście nie znacie, choć jest to jedna z ważniejszych globalnie muzycznych wizytówek naszego kraju. Ale skąd macie o niej wiedzieć - do Opola Blindead nie zaprosili....

Do plebiscytu dodano zabawę polegającą na tym, że celebryci (Pudzian, Maffashion, Wieczorkowski, Rotkiel) próbowali przewidzieć, kto w danej kategorii wygra. Zabawne było to mniej więcej tak, jak gra w kapsle w epoce Counterstrike"a.

4. Kolejnym etapem żenady był koncert premier. Po pierwsze - przez nadużycie słowa "premiery". Nie chodziło bowiem o nowych wykonawców, ale zwyczajnie nowe piosenki wytartych scenicznie gęb. Był Donatan z Marylą Rodowicz - i jakkolwiek do p. Maryli szacunek mam ogromny - to hucpa to była niemożliwa. Swoją drogą cynizm i prostactwo Donatana to klasa sama w sobie. Kozak System & Red Lips próbowali pograć na tym, że w modzie jest bratać się z Ukraińcami - szkoda, że tak słabym numerem. Oderwany od rzeczywistości i to nie w dobrym sensie okazał się zespół Taraka. Jedynym numerem, który zachowywał jakieś powinowactwo ze współczesną muzyką rozrywkową okazał się kawałek Natalii Kukulskiej z - bardzo, bardzo przyzwoitej - ostatniej płyty wokalistki. Wygrał oczywiście... Michał Szpak. Numerem tak nieznośnie egzaltowanym i - zwyczajnie - bardzo słabym, że zapachniało Eurowizją, musztardą i naftaliną. Publiczność opolska i widzowie telewizyjni po raz n-ty udowodnili, że wszyscy Polacy są Januszami.

A że wszyscy Polacy są Januszami, koncert prowadzili "satyrycy" z "kabaretu" Paranienormalni. Oba terminy w cudzysłowie, bo ciężko w ich kontekście wypowiedzieć je nieironicznie. Panowie dowcip mają tak suchy, że z powodzeniem można się nim ogolić. Żarty przewidywalne, prostackie, dawno przetrawione po różnych miejscach Internetu - słowem - mogące śmieszyć najwyżej Janusza, który jest informatycznie wykluczony, kręci za to wąsa do telewizji. Kariera Paranienormalnych utwierdza mnie w przekonaniu, że nie trzeba mieć żadnego talentu. Wystarczy bezwstyd i parcie na szybę.

5. Ukoronowaniem dnia drugiego był recital Edyty Górniak. Na 25-lecie kariery scenicznej. Edzia wyszła na scenę w pidżamie, z fatalnie kryjącym to i owo makijażem... i poczęła mistrzowski pokaz pie*dolenia od rzeczy, infantylizmu i nudy, który kulminację osiągnął, kiedy artystka przepraszała za wszystkie babole, które walnęła przez lata, by 10 sekund później poczęstować Opole kolejnym. Zaśpiewała oczywiście znakomicie. Bo Górniak genialną wokalistką jest i basta. Tylko co z tego, jeśli kuleje repertuar (co do nowego - nie wypowiadam się - z niecierpliwością nań czekam, bo mam już nawet zamówioną recenzję), a diwa powrót na scenę winna poprzedzić długotrwałą psychoterapią, bo bez owej skończy się jak zawsze?

I tak to.

Zauważcie, że na pięć pod-imprez w ramach festiwalu (piszę to w niedzielę rano - przed nami jeszcze jeden koncert rocznicowo-wspominkowy), trzy były wspominkowe i zorientowane na muzykę z czasów, kiedy gros naprawdę ciekawych młodych polskich muzyków nie było jeszcze na świecie. 100-lecie, 50-lecie, 25-lecie. Dla mnie to dowód, że opolscy decydenci, a więc szychy z TVP i różnych ZAIKS-ów są trochę jak PZPN. Brygada leśnych dziadków, przyrośniętych do stołków, niemających kompletnie żadnych kompetencji do prowadzenia imprezy, która przecież opłacana jest z moich i Pana, i Pani - hajsów. Dziadków-Dzidków zamrożonych mentalnie gdzieś w późnym PRL-u, gierkowszczyźnie, nierozumiejących współczesnych mediów, współczesnej muzyki, niemających kompletnie orientacji w globalnej muzycznej rzeczywistości. Upartych w dodatku, bo uczyć się nie chcą. A okazji do nauki nie brakuje - festiwali utrzymujących kontakt z zachodnią konkurencją mamy w Polsce niemało - choćby OFF, czy Spring Break. A i konfy na muzyczny temat się zdarzą. Wystarczy pójść, posłuchać, douczyć się, zorientować. Tylko po co, skoro jakoś jest - portfel pełny, przecież nie zwolnią...

Wiele osób z branży otwarcie pisze o tym, że mamy do czynienia z nieprzekraczalnym podziałem. Z jednej strony mamy sto-czterdziestą-dziewiątą składankę z serii "Marek Sierocki wybrał 12 kawałków sprzed 30 lat", teleturniej "Jaka to melodia", Opole i Rafała Brzozowskiego pajacującego (bo przecież nie "uprawiającego sztukę") w kolejnym telewizyjnym dziad-show. Z drugiej sieć, gdzie można przekonać się, że młoda polska muzyka żyje. Że ma się dobrze, coraz lepiej, jeśli nie znakomicie. Że mamy w kraju zatrzęsienie młodych, zdolnych, niemożliwie osłuchanych ludzi, którzy mają pomysł tak na siebie, jak i na swoją muzykę. I oni kompletnie nie potrzebują do niczego telewizji. Która umiera nie dlatego, albo nie tylko dlatego, że jej specyfika techniczna nie wytrzymuje konkurencji z VOD-ami i siecią. Ale również dlatego, że zasiedlona jest oderwanymi od rzeczywistości leśnymi dziadami, misiami-przyjemniaczkami, których - niestety - utrzymujemy właśnie my. W imię tzw "celów misyjnych". Ja tam w brutalnej promocji Brzozowskiego misji nie widzę. A jeśli nawet, to misję bardzo etycznie i estetycznie paskudną.

Ale z z drugiej strony gdzieś przyczółek muszą znaleźć artyści, których artystyczny żywot się skończył, a pozostały długi, alimenty i pretensje, podczas gdy koncertów coraz mniej... A owi są bardzo na swoim punkcie wrażliwi. Nie szukając daleko - kiedy ostatnio na łamach dużego ogólnopolskiego portalu napisałem, jak beznadziejne jest nowe, nagrywane latami, dzieło Big Cyca, panom chyba pękły hemoroidy, bo postanowili zorganizować ogólnopolską kampanię oczerniania mnie poprzez pomówienia o sympatie nazistowskie. Kto "Okiem hejtera" czytuje, ten wie, jak absurdalny i kretyński to zarzut. Na szczęście branża nie składa się z idiotów i wielu Kolegów wzięło mnie w obronę (za co wszystkim serdecznie dziękuję). W efekcie ja miałem reklamę na całą Polskę, a zespół zaliczył bardzo spektakularną PR-ową wtopę, która ponoć już odrobinę rezonuje. Z zarzutów się wycofali, o czym raczył mnie poinformować Skiba; choć w mało honorowy sposób, bo zabrakło słowa "Przepraszamy". Jest to jednak dowód na to, że pieszczochy polskich mediów z lat przełomu ustrojowego i okresu zaraz po nim ego mają rozrośnięte do formatu płetwala błękitnego i kompletnie nie potrafią sobie poradzić ze zmianą epoki, estetyki, mód. Ze zmianą świata. Szczęśliwie mają leśnych dziadków z TVP i Opola - u nich znajdą sobie jakąś dziuplę.

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do