Wiecie, lub nie wiecie, w zeszły weekend mieliśmy w Białym Halfwaya. Którego przecież miało nie być. Co z kolei stanowi jeden z dowodów na to, jak rządząca miastem klika traktuje kulturę. "Jeden z dowodów".
Trwa właśnie wielka afera związana z naciskami, jakie miał na urzędników wywierać niesławny Rafałek Rudnicki, zwany "Rafalalą". Chodzi o kompleks budynków przy Lipowej 41 (więcej TUTAJ), który upatrzył sobie dokładnie ten deweloper z "R" w nazwisku, na którego smyczy być może chodzi prezydent naszego miasta i jego Igory. "Igory", bo najbardziej przypominają mi oni garbatego, ślepego na oko pomocnika jakiegoś szalonego naukowca. Ale, że zła o nich opinię mam również z powodów osobistych, zostawmy tę kwestię. Rudnicki miał wywierać nieprawne naciski, by doszło do zmiany zaleceń konserwatorskich. Czy tak było? Nie wiem, choć znając Rudnickiego na tyle, na ile znam, obserwując jego tępe szczeniackie zagrywki, jak choćby próbę rozkręcenia nagonki na mnie samego, myślę (moja opinia) że to człowiek pozbawiony honoru i kręgosłupa moralnego, więc...
Niedawno spłonął również jeden z zabytkowych drewnianych budynków na Bojarach. Nie jest to pierwsza taka sytuacja. Domy, które - nie wiedzieć czemu - nie ulegały spontanicznym samozapłonom przez cały czas wymagany, by stały się zabytkowe, kiedy tylko ów status zyskują, płoną jak młody onanista erotycznym zapałem. Czy ma to związek z atrakcyjnym (prawie centrum, a spokojnie) gruntem na którym stoją? A który podoba się wspomnianemu deweloperowi? W przeciwieństwie do wielu, ja akurat wierzę w przypadki. Co nie znaczy że zawsze i ślepo...
Niedawno głosowaliśmy w ramach projektu "Kultura dla obywateli". Miasto dało 200 tysięcy złotych, o których rozdysponowaniu mieli zadecydować w ankiecie mieszkańcy. Kiedy już zagłosowali, okazało się, że miasto i wyznaczona przez nie komisja oczywiście wie lepiej i da hajs na projekty inne, niż te które wygrały plebiscyt. I tak to, zamiast dużej imprezy gamingowej, która mogłaby promować region, bo imprez takich nadal w Polszy mało, pieniądze dostali czarni na jakiś bogobojny koncert ariowy, który przyda się najwyżej organizatorom - zarobkowo, bo na pewno nie promocyjnie miastu. A że przy okazji olano wolę mieszkańców - cóż, nie pierwszy to raz, nie ostatni. Argument, że głosów oddano niewiele tu akurat nietrafiony, bo raz: krótka tradycja takich plebiscytów, dwa: mniejsza liczba głosów wcale nie musi być mniej przekrojowa, a więc mniej miarodajna.
Tymczasem, jak zawsze - pieniądze dla powinowatych prezydenta, a więc na Jagiellonię - znajdą się zawsze. Pretekst? Promocja. A więc każdy z nas, białostoczan, dokłada do kilkunastu facetów biegających za szmatą. Promocja z tego w sumie żadna, bo klubem piłkarskim może się promować jakaś Barcelona, ale z pewnością nie któreś z polskich miast. Ale można było coś z publicznych pieniędzy capnąć, więc capnięto.
A teraz do meritum. W weekend odbyła się czwarta edycja Halfwaya, a za dłuższy czas kolejne wydanie festiwalu Up to Date. Pierwszy odbył się ledwo, ledwo, bodaj poprzez przekierowanie środków zaoszczędzonych na odśnieżaniu. Drugi nie ma już strategicznego sponsora w postaci owocowego żelu, więc budżet ma skromniejszy, skromniejszy jest więc i rozmach z jakim UTD jest organizowany. Nie widać, by któryś z nich był w mieście na szczególnych propsach, choć oba powinny, bo to właśnie one są konkretnym narzędziem promocyjnym, to one robią miastu genialny PR. I to one mogłyby robić to dużo skuteczniej, niż teraz, gdyby nie tępota urzędników. Ale nie robią i pewnie nie zrobią, bo - jak pisałem wielokrotnie - władze naszego miasta, to banda buraków, które kultury nie umieją i nie rozumieją. Leśne dziadki z musztardą na wąsie i brodzie w przypadku tych niewąsatych.
Przechadzając się po festiwalowym terenie Halfwaya, miałem okazję spotkać wielu ludzi spoza Białegostoku, czy pogadać z grającymi na imprezie artystami. To, jak niesamowicie sympatyczny kontakt między wszystkimi na festiwalu obecnymi, wytwarza się na Halfwayu, jest ewenementem nawet wśród coraz lepszych polskich festiwali muzycznych. W zgodnej opinii tak okoliczności przyrody, jak i intymność, która - szczególnie po zmroku - otula amfiteatr to rzadkość, którą podkreślają nawet zgrani po podobnych imprezach muzycy. Starczy powiedzieć, że tylu zachwytów nad moim miastem - i to w obcym języku - nie nasłuchałem się jeszcze nigdy. Kolejna sprawa - to festiwal z bardzo konkretnym charakterem gatunkowym i repertuarowym - co znowu czyni go wysepką na letniej festiwalowej mapie. I nawet jeśli mam własne zarzuty co do line-upu, nie sposób nie dostrzec, że jeśli prawie połowa publiczności ostatniego dnia przychodzi na koncerty z turystycznymi plecakami, to jest to naprawdę mocny oręż promocji Białegostoku. Oręż, który działa sam - w przeciwieństwie do wielu kompletnie pomylonych i nieudanych akcji, które organizował magistrat. Może zatem, zamiast dawać hajs nieudolnym urzędnikom, raz zachować się uczciwie i przekazać go w ręce ludzi, którzy wiedzą, jak go zagospodarować?
Lepsza to chyba inwestycja, niż lokalny klub piłkarski. Bo co wolicie - Moi Drodzy? Gości w postaci wagonu huczących kiboli, czy młodych, pokojowo nastawionych (hipsterzy - owszem, ale...) fanów muzyki autorskiej, po których trzydniowej obecności na terenie opery nie znajdziecie nawet jednego przypadkowo rzuconego kipa, a którzy na tyle są aktywni w sieci i blogosferze, że zupełnie bezpłatnie zrobią miastu doskonały PR? Starczy poczytać relacje z imprezy w elektronicznych mediach. Ale lokalne władze Internetów nie umieją. No może poza trollingiem poprzez serwis "Spotted".
Z ciekawością czekam na UTD i na to, jak będzie wyglądał budżet Halfwaya za rok. Bo - to do władz - macie chamy złoty róg, oby nie ostał wam się jeno sznur. A przy takim poziomie wiedzy o, zrozumienia i zainteresowania kulturą, to bardzo, ale to bardzo prawdopodobne. Wina oczywiście po stronie nas - wyborców. Bo ktoś tym małpom wręczył brzytwy. O czym należy pamiętać przy okazji kolejnej wizyty przy urnie.
Czy turnieje dla graczy to kultura??? Zawsze wydawało mi się że to pod rywalizację quasi-sportową podchodzi...