Reklama

Okiem hejtera, odc. 116 - Wszyscy będą jak Popek



Poniedziałek. Cała sieć wrze w związku z nastolatkiem z Kalisza, który chciał być jak jego idol. Obaj przy tym nienajbystrzejsi. Ale przy okazji wychodzi kilka innych kwestii...

Nazywa się Karol Sekuła (nie robi nic, by swoją prywatność chronić - przeciwnie, więc chyba mogę podać nazwisko), mieszka w Kaliszu. Jest młody i lubi Gang Albanii oraz Popka. O gustach się nie dyskutuje, każdy może słuchać rzeczy dobrych, lub złych. Naśladowanie idola też nie jest przecież czymś godnym potępienia, czy rzadkim. Skąd więc całe zamieszanie? Stąd, że Karol naśladuje go nie przez ubiór, czy zachowanie, ale przez to, że na wzór Popka, zrobił sobie na pół twarzy skaryfikację. Skaryfikację, czyli sztuczną bliznę. Ta jeszcze się goi, więc - póki co - jest czerwona i wygląda jak otwarta rana. Docelowo jednak ma być blizną, a więc jaśniejszą, mniej regularną od normalnego naskórka "ozdobą". Na twarzy.

Skaryfikacje nowością nie są. Zna je wiele kultur pierwotnych. Funkcje miały podobne, jak tatuaże, a więc ozdobne; bywały dowodem przejścia rytuałów inicjacyjnych i - czego akurat społeczności pierwotne wiedzieć nie mogły - stanowią dowód siły organizmu, a więc dobrych genów, wysokiej odporności. Bo jeśli ktoś w otoczeniu pełnym bakterii, przy jednoczesnej nieobecności antybiotyków, robi sobie sztuczną ranę (czy skaryfikacja, czy tatuaż - to i to - póki świeże, jest raną) i wychodzi z zabiegu cały - ma odporny organizm, a więc potencjalna partnerka, widząc blizny i tatuaże może zupełnie sensownie dojść do wniosku, że osoba taka jako partner, zapewni że potomstwo nie będzie słabe i chorowite. Tyle antropologii. Z tym, że motywacja Karola zapewne antropologiczna nie była.

W sieci rozległ się hejt. Poniżej określenia "kretyn" rzeczony hejt raczej nie schodzi. Bo przecież "trzeba być kretynem, żeby się tak oszpecić". Ja na tym odcinku Karola nie oceniam. Sam zrobiłem sobie ogromny tatuaż, pokrywający m. in. cały wierzch lewej dłoni, aż po kostki. Hipokryzją byłoby więc komentować jego wybór. Wybór. Bo mówimy o osobie pełnoletniej, choć może niekoniecznie pełnosprawnej. Umysłowo. I nie dlatego, że zrobił sobie na twarzy coś takiego - wtedy trzeba byłoby uznać za wariatów choćby Maorysów, u których tatuaż na twarzy stanowi ważny element kultury. Albo Indian obu Ameryk. Więc nie, nie dlatego, że zrobił. Co mnie boryka, to powody które po temu miał.

A te są przecież błahe. Ot, nastoletni chłopiec, nie ma zbyt wiele do powiedzenia i nie jest intelektualnym orłem. Takie przynajmniej wnioski można wysnuć z filmów, jakie publikuje chwaląc się swoim nabytkiem, a gdzie brzydkich słów jest więcej, niż pozostałych wyrazów i których przekaz jest - mówiąc eufemistycznie - prostacki. Szanse na sławę w jego przypadku są więc nieliczne. Może aspirować do jakiegoś "Warsaw Shore", ale tam miejsc zaledwie kilka. Może zostać przestępcą, ale wtedy media zakryją mu oczy i skrócą nazwisko do inicjału. Może też zrobić sobie na twarzy bliznę. Czemu akurat taką i czemu akurat na twarzy. Bo przy nieprzesadnym poziomie inteligencji, ciężko o kreatywność. Lepiej więc zmałpować coś 1:1. Choć może nie lepiej - ale łatwiej na pewno.

Modyfikacje ciała są fajne, jeśli pełnią funkcję upamiętniania czegoś, sygnalizowania jakiegoś elementu życia ważnego dla modyfikowanej osoby, albo jeśli - po prostu - są niesamowicie estetyczne, jak choćby tradycyjne japońskie tatuaże yakuzy. Czy blizna Karola wyczerpuje któryś z tych wątków? Może ten z ważnym elementem życia. Ocenę, jakie to życie, jeśli jego ważnym elementem jest Popek, pozostawię już jednak Wam.

I teraz w inną stronę: kiedy postanowiłem wytatuować sobie dłoń, osoba która miała to zrobić kilkakrotnie, przy różnych okazjach, pytała mnie o to, czy jestem swojej decyzji pewny. A przypominam: mam 31 lat i dosyć mocno wyklarowaną sytuację zawodową. Bankowcem nie będę. Nie będę też handlował sprzętem medycznym. Wolny zawód daje mi w kwestii wyglądu dużo elastyczności. Z samym pomysłem, że chcę się wytatuować, chodziłem od 15 roku życia, a z koncepcją, jaką w końcu wprowadziłem w życie - ponad dekadę. Więc czas do namysłu i nad faktem, i nad wzorem - miałem. Karol nie ma jeszcze dwudziestu lat, a Popku jest głośno od roku, może dwóch. To nie tak dużo. A ktoś przecież tę skaryfikację musiał zrobić...

Do studia, w którym ja się tatuowałem przyszła jakiś czas temu szesnastolatka, która chciała zrobić sobie urodzinowy tatuaż. Towarzyszyli jej rodzice, którzy zapewniali, że nie mają nic przeciwko. Odeszli z kwitkiem. Bo w naszym kraju nie wolno tatuować osoby niepełnoletniej. W takiej Danii z kolei - jak doniósł mi kolega mieszkający w owej przez wiele lat - zabronione jest robienie tego typu modyfikacji na twarzy. Polskiego prawa nie znam na tyle, żeby rzucać wyroki. Skaryfikacja Karola nie była robiona chałupniczo - patrzcie pudła na przybory i leżanka obciągnięta czarnym stretchem. Wbrew temu co przeczytałem w kilku mało ogarniętych artykułach na ten temat, wskazuje to na profesjonalny salon/studio. To natomiast, jak nieodpowiedzialny i chciwy musiał być ktoś, kto mu to zrobił pozostawiam Waszej ocenie.

Jest jednak i inna strona medalu. W zeszłym tygodniu media pisały o akcji "Tatuaże w pracy". Chodzi o to, by wydać kalendarz z ze zdjęciami wytatuowanych przedstawicieli "poważnych" profesji, jak prawnik, lekarz, biznesmen itd. Pomysł fajny, bo abstrahując od ekstremów, jak skaryfikacja na twarzy (czy - no dobra - tatuaż na dłoni), a wziąwszy pod uwagę jak modne jest ostatnio tatuowanie, poziom akceptacji dla zdobienia ciała, jest zatrważająco niski. Winić za to pewnie można fakt, że kiedy cywilizowane nacje w 1968 roku miały swoją rewolucję seksualną, z uwolnieniem muzy, ciuchów, obyczajów, my walczyliśmy z komuną (jasne, że to skrót myślowy, ale przecież jesteście inteligentni). I jasne, że powoli (za wolno) się to zmienia. Jednak brak tolerancji, czy - więcej - akceptacji, powoduje rzecz bardzo moim zdaniem niedobrą - wywołuje hipokryzję. Bo ktoś, kto ma zrobiony cały rękaw, a więc od ramienia pod nadgarstek, nosi w pracy ciuchy które mają go zasłaniać. A więc zrobiłem sobie tatuaż, ale udaję że nie zrobiłem. Podobnie w służbach mundurowych, gdzie za rekrutację odpowiadają jakieś leśne dziadki z wąsem (wąs bardziej obrzydliwy jest niż dziara - nie sądzicie?), odwalające kandydatów jeśli w ankiecie przyznają się do posiadania dziar. Podczas gdy pracujący już w służbach są w dużej części solidnie wydziergani. Oczywiście tak, żeby nie było szczególnie mocno widać. I cicho przy szefie.

Nasze ciała są naszą własnością. Pomijając przypadki szczególne, jak ludzie chorzy psychicznie którzy - na przykład - porywają się na swoje życie, albo fantazjują o amputacjach, możemy z naszymi ciałami robić praktycznie wszystko. Więcej - ja swoim wytatuowanym ramieniem mogę robić wszystko to, co tym niewytatuowanym (pomijając, że jestem praworęczny). Tatuaż nie wpływa na tego ramienia funkcjonalność, czego nie da się powiedzieć o traktowanych jadem kiełbasianym (aka botoks) mięśniach twarzy naszych celebrytek. Ważne, żeby reszta świata zrozumiała, że macie do tego prawo i że nie jest to tej reszty świata sprawa. I żeby ludzie - w tym pracodawcy - zrozumieli, że tatuują się tak ludzie mądrzy, jak i głupi. I kwestię, do której grupy należą wypada weryfikować inaczej, niż wizualnie. Karola nie chciałbym przyjąć do pracy. Nie dlatego jednak, że ma na twarzy skaryfikację, ale że zapytany o nią powiedziałby, że zrobił ją bo chce naśladować Popka, a w odpowiedzi byłoby więcej bluzgów, niż słów wartościowych semantycznie.

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do