Kochani, krytykujecie prezydenta miasta i jego zastępców. Otóż... robicie to źle. Talenty zarządzających miastem trzeba nie ganić, a kapitalizować. Zbadajmy to na hipotetycznym przykładzie.
Hipotetyczne miasto. Niech zwie się Białogród. Rządzi nim od trzech kadencji prezydent Mateusz Malinowski. Człowiek przyjezdny, nieprzesadnie błyskotliwy, tkanki miejskiej z powodów genetycznych nierozumiejący. Rozumiejący za to, że z jednymi warto wódkę pić, a z innymi nie. Że kadencja nie jest z gumy i przy skończonej liczbie możliwych do zrobienia lodów, trzeba wiedzieć, komu loda zrobić warto, a komu nie. Warto na przykład szwagrowi. Albo koledze - deweloperowi, z którego kieszeni wyłazi się jedynie dla celów promocyjno-kampanijnych. A i to nie zawsze. Wyobraźmy sobie wieżę - coś jak Barad-dur z Tolkiena - która łypie na miasto złowrogim okiem. Wyobraźmy sobie jak z takiej wieży Malinowski zarządza miastem, brudne sprawki realizując zazwyczaj za pomocą swoich pomagierów.
Ci, jak każe literacka i kinowa tradycja, winni być brzydcy, pokręceni, niegodziwi i moralnie obleśni. Orko-trolle takie. Ale przy tym cwani. Nie "inteligentni", ale "cwani". No i są. Dodatkowo bezczelni. Więc kiedy Malinowski potrzebuje załatwić jakąś sprawę - na korzyść swoich biznesowych mocodawców - wysyła takiego pomagiera, który człapie gdzie trzeba i śliniąc się oraz zacierając ręce, realizuje ukuty w wieży plan. Nie prośbą, a groźbą wymusza wprowadzanie zmian w planie zagospodarowania przestrzennego, z fałszywych profili w mediach społecznościowych rzuca kalumnie na ludzi wszelakich. Drugiego pomagiera, równie paskudnego bydlaka z niedowładem wargi nadającym jego twarzy ironiczny wygląd, Malinowski wysyła za to na odcinek PR-u. Z uwagi na ironiczny wygląd, ale i lenistwo, bo drugi pomagier pracować nie lubi, godziny w pracy oszukuje i - jak Gollum pierścień władzy - pieści bez przerwy swój tablet.
Powiecie: "Straszna wizja!", "Jak w tym Białogrodzie żyć?!". Otóż nie będziecie mieli racji. Takie miejsce może okazać się istnym rajem. Trzeba tylko wiedzieć jak z sytuacji skorzystać. Nie jest tajemnicą, że załatwianie czegokolwiek metodą książkową, a więc z poszanowaniem instytucji, prawa, obyczaju a i może również woli zainteresowanych, jest drogą przez mękę. Ileż łatwiej byłoby móc po prostu wypić z lokalnymi włodarzami wódkę, wręczyć kopertę i wydać dyspozycję? Znajdźcie mi biznesmena, który nie chciałby pracować w takich warunkach. Zamiast utyskiwać więc, mieszkańcy Białogradu promują swoje miasto hasłem "Zapomnij o mozolnym bieganiu po urzędach, pisaniu wniosków i business-planów. U nas wszystko załatwisz jedną kopertą!". Jaki efekt? Z całego kraju zbiegają się skuszeni owym hasłem inwestorzy. Na miejscu dowiadują się, że jeśli przeszkadza im na przykład grupka lokalsów, którzy - jak śmieją!? - mieszkają w miejscu, gdzie ma być prowadząca do ich inwestycji droga, spokojnie da się ich stamtąd wykurzyć spec-decyzją. Oko znad wieży walnie i teleportuje ich w inne miejsce miasta. A że akurat do faweli...
Jeszcze łatwiej z zabytkami. Które są nikomu przecież niepotrzebne. W końcu "zabytkową tkanką miasta" jeszcze się żaden biznesmen nie najadł, a utrzymywanie tego ścierwa każe człowiekowi iść w koszta. Więc - co logiczne - lepiej wyburzyć. A jeśli nie da się wyburzyć, bo stan jest zbyt dobry, da się podpalić, a potem wyburzyć. Zamiast mnożyć utrudnienia, lepiej je kreatywnie omijać. Grunt - jak kadencja - nie z gumy. A inwestycje być muszą... Wyciąć drzewa? Wybetonować park będący rezerwatem? I to się da zrobić. Dla powszechnego dobrostanu.
Pieniądze na remont potrzebne? "Drogi inwestorze, przy wódce na spotkaniu przebiegającym w atmosferze rodzinnej, twoja disco-polowa tancbuda, stanie się ważnym kulturalno-turystycznym obiektem i dostanie dotację z publicznych pieniędzy przeznaczonych na takie właśnie cele". Czyż nie jest to mega-atrakcyjne hasło? I z Krzemowej Doliny, czy innego Cupertino by się zjechali, gdyby wiedzieli, jak świetne warunki mieliby w Białogradzie. Za dodatkową kopertę można by nawet w "Pogoni" podmienić orzełka na jabłuszko. Koniec z niemocą, procedurami i urzędasami. W tej krainie wszystko możliwe!
No i temat tych gnid, zwanych eufemistycznie "obywatelami", którzy chcieliby utrudniać, psuć, zmieniać, decydować... A niech zdecydują, na końcu i tak urząd zweryfikuje. I zrobi tak, żeby było dobrze. Żeby rzeczone gnidy nie pokrzyżowały słusznych planów rozwojowych. Trzeba będzie tylko odpowiednio dobrać odpowiednie komisje, a jednego z orko-trolli wysłać, żeby pokłamał do obiektywu. Proste? Proste. "Sky is the limit!" - inwestorze. Pieniędzy w budżecie za dużo? Unia dotację dała? Same kłopoty. Na szczęście i tu można kreatywnie: zorganizować jakiś kongres, zlecić realizację kumplom. Wszystko, żeby nie zmarnować ani jednej złotówki. Wszystko dla inwestorów. Raj, Eden, najwspanialsze miejsce na Ziemi.
W ogólnopolskich mediach krąży promocyjny spot Podlasia. Kajakiem spokojnie płynie sobie turysta, aż tu nagle atakuje go zgraja nagich homoseksualistów. "Idź w ch** z takim żartem, Panie Drozda". Idź w ch** Podlasie z takim spotem. A przecież wystarczy wziąć przykład z hipotetycznego Białogradu i zacząć mówić głośno o prawdziwych atutach regionu. Za to doradztwo, chętnie przyjmę kopertę.
Komentarze opinie