Przeczytałem właśnie dwa artykuły o Polkach prostytuujących się w zamian za wakacyjne wyjazdy do ciepłych krajów. To, plus niedawne przecież zamieszanie z dubajskimi kasztanami skłoniło mnie do... feministycznej z ducha zadumy nad losem kobiety. Serio.
Sprawa wygląda tak: dziewczyny - w szczególności z mniejszych miejscowości - które niekoniecznie mają powalające wykształcenie, czy żyłkę do robienia kariery w poważnym biznesie, modellingu (zrelatywizujcie sobie do jakiej chcecie branży), a chciałyby uciec od szarości codzienności, zakładają sobie profile na portalach... eufemistycznie nazwijmy je: podróżniczo-randkowych. W opisie nie pozostawiają złudzeń, quo vadis, a zdjęcia - nawet jeśli zasłaniają na nich twarze - upozowują tak, żeby wiadomo było co oferują. A nie tylko konwersację przecież.
Schemat jest prosty. Płacisz dziewczynie za pobyt, kupujesz szampana i kawior, zabierasz na grób JP2, a wieczorem bierzesz jak swoją. Nawet jeśli jesteś gruby, brzydki, albo masz... na przykład HIV. Bogaty sponsor to nie pedał, ani narkoman, więc przecież można z nim bez gumki, nie? No, właśnie. Proceder ten ponoć nie ogranicza się do niewielkiej grupy profesjonalistek eufemistycznie zwanych "escorts", ale jest popularny wśród studentek, miss gminy i sołectwa... wszystkich praktycznie dziewcząt, które zdradzają atrakcyjność wyższą, niż przeciętna.
Można do tematu podejść prostacko i powiedzieć: "dziwki były, są i będą". Ale może da się inaczej? Nie dalej, jak trzy tygodnie temu, z ust samego Trybsona, usłyszałem, że "dobrym jest klucz, który otworzy wiele zamków, a złym zamek, który otworzy niejeden klucz". Dziś powtórzył to mój dobry kolega. W takim właśnie myśleniu czai się sedno problemu. Rozwiązła kobieta - dziwka. Rozwiązły facet - kogucik. Nie mówiąc już o rozwiązłym homoseksualiście, który w powszechnej opinii jest chodzącą bombą biologiczną, czego dowodem kwiatki z fanpage"a Hejty Na Fejsie. A zdawałoby się, że cywilizacja nas nie ominęła...
A tymczasem ominęła. Heteronormatywne, patriarchalne zachowania są na porządku dziennym. Poniżej poziomu mainstreamowego dyskursu, poniżej poziomu większych miast, telewizji, opiniotwórczych tygodników, czai się ten jaskiniowy zadzior, pokutujący do dziś mimo - pozornego zrozumienia - ze strony polackiej populacji. Kobieta gorsza jest i basta. Głupsza, słabsza, mniej przystosowana i w efekcie mająca tylko jeden rodzaj kapitału - dupsko własne. A że każdy orze, czym może, nasza kultura po cichu przyzwala na kobiece kupczenie zadem. Czasem jest to dla kobiety konieczność, czasem oręż. Bo co innego, jeśli zadem próbuje wykarmić dzieci, a co innego jeśli zarabia nim na elegancką torebkę. Broń to jednak obosieczna.
Obosieczna, bo za przyzwoleniem na uprzedmiotowienie kobiety czai się również uprzedmiotowienie mężczyzny. Sprowadzenie go do roli bezmózgiego je*aki, niezdolnego do aktów empatii, wyższych uczuć, czy szlachetniejszych zachowań społecznych. Ot, jest rozlewaczem nasienia. Jakby mógł, tryskałby nim nawet z samochodowych spryskiwaczy i hantli na siłowni. Uprzedmiotowieniu kobiety i ustawieniu jej w pozycji obiektu seksualnego towarzyszy przekonanie, że seks jest jej darem dla mężczyzny. Że realizacja jego libido musi odbyć się w towarzystwie symetrycznej transakcji. Że jeśli nie z miłości (której przecież w takim świecie nie ma), to koniecznie przy wymianie jakiegoś dobra. Spauperyzowane przez Braci Figo Fagot "kup mi buty, zabierz do kina, postaw mi drinka - tak mówi świnka" jest jakimś faktem.
Nigdy w życiu nie płaciłem za seks. Inaczej, niż emocjonalnym zaangażowaniem. Nie musiałem. Ale co w przypadku, kiedy mężczyźnie nie staje przymiotów merytorycznych i - niestety - musi w burdelu? Odwrotnie, niż chcieliby zainteresowani panowie, nie jest to akt koguci, fajny i tak dalej, ale żałosny. Będący niesamowitym strzałem w honor i samoocenę. Bo czym jest korzystanie z kobiet o nienajcięższym sposobie prowadzenia się, jeśli nie przyznaniem, że nie staje mi jakości, by uwieść kobietę za darmo, samym sobą? Że bez kapitalistycznego dodatku aktu nie będzie... Sromota i obciach. Żadne kozaczenie. Stary... mogłeś mieć tysiące dziwek, ale póki płacisz za seks, jesteś żenujący. Śmieszny. Niemęski. Mężczyzna potrafi zaimponować kobiecie na tyle, żeby chciała go bez płacenia.
Akt winien być obustronny. Dwoje ludzi czujących do siebie pociąg, powinno odbywać go kiedy tylko chcą. I jak chcą. I nic nikomu do tego. Ale żeby to było normą, musimy w końcu przejść Rubikon polactwa. Zerwać z dziewiętnastowiecznym (i wcześniejszym) przekonaniem, że mężczyzna jest żywicielem rodziny, a baba ma pomiot urodzić i odchować. Zerwać z myśleniem a"la polski episkopat, który kobiet nienawidzi, kocha za to (na swój, wiadomy, sposób) niepełnoletnich chłopców. Zrozumieć, że seksizm to nie zabawa fajnych chłopców, tylko coś, na czym tracą fajni mężczyźni.
Na portalu Foch.pl ukazała się ostatnio dosyć kontrowersyjna wypowiedź. Atrakcyjna (wedle jej własnych słów) kobieta obruszała się z powodu zaczepek, jakie zafundowała jej para pijanych panów. Niby nic, bo komplementowali jej wygląd itd. Z tym, że robili to w sposób - mówiąc eufemistycznie - nieustępliwy, mając jej za złe, że ich zaloty ignorowała. Powiecie: "O co kruszyć kopie?". Niby tak. Ale kiedyś zdarzyła mi się sytuacja, że skomplementował mnie kolega, o którym wiedziałem że jest homoseksualistą. Jasne, że powinienem z łatwością obrócić to w żart. Ale nie. Odruchowo zacisnąłem pięści - którego to odruchu bardzo się później wstydziłem. Bo był kompletnie z kosmosu. Ale... może poczułem zagrożenie? Może było to zachowanie na tyle odległe od tego, do czego przywykłem, że nie byłem na nie przygotowany? Każdemu panu, który kiedyś - choćby w stanie upojenia i niby niezobowiązująco - złapał dziewczynę za dupę, życzę podobnego. Walor edukacyjny bezcenny.
Tak, czy inaczej prędzej, czy później rachunek kobiecie za seks zapłacisz. Natury nie zmienisz ;-)
Co za bzdury... I do tego ta pseudointelektualna nowomowa - "heteronormatywne" pfff...