Reklama

Okiem hejtera, odc. 121 - White noise



To zapis tylko jednego dnia. Ale jakiż on obiektywnie przerażający...

05:54 Budzi mnie stukot. W pierwszej chwili nie wiem o co chodzi. Przecieram oczy i po chwili do mnie trafia: tak, na trawniku przy moim bloku, gdzie ludzie zazwyczaj srali psami, powstaje blok. Pomijam, że to kolejny przykład, jak w naszym mieście wykańcza się wszystko, co zielone na rzecz wszystkiego, co betonowe. Psia sralnia zostanie wielopoziomowym blokiem mieszkaniowym z podziemnym garażem. Stukot to więc nie trzepanie dywanów, ale robole. Ale chwila... stukot się kończy, a wchodzi frezarka, a potem młot pneumatyczny. Yeah! O dalszym śnie nie ma mowy, bo w takim upale nie zamknę okien. Idę zrobić kawę.

07:05 Na budowie jakby trochę ciszej. Powoli zaczynam podejrzewać, że oni złośliwie wszystkie najgłośniejsze czynności wykonują w pierwszej godzinie pracy. "My, fizyczni, wstajemy na piątą, to i wy - burżujskie gnidy - spać nie będziecie". W sumie zrozumiałe. Pewnie też bym tak robił. Tymczasem wykrakałem sobie. Ktoś zaczął trzepać dywan. Dlaczego o 7 rano - zagadka.

07:18 Do pobliskiego szpitala na sygnale zawinęła karetka. Oceniam sytuację i otwieram okna.

07:46 Za oknem jakieś ryki. Wyglądam. Jakiś mocno nietrzeźwy dres wyzywa kierowcę taksówki z pobliskiego postoju: "Człowieka chciałeś przejechać, cwelu?! Ku*wa matkę ci znajdę i zabiję". Taksówkarz, nie chcąc się użerać, odjeżdża.

08:12 Robi się cieplej, więc włączam wiatrak. Szumi. Sięgam do lodówki po śmietankę do kawy. Dudni. Kiedy już człowiek zarejestruje takie mikrodźwięki z tła, przestają być tłem. Zaczyna się je słyszeć. One plus mniej już uporczywe (ale zawsze) dźwięki z budowy. Trzeba zagłuszyć. Trzeba dobrać niedelikatną muzykę w pewnych frekwencjach. Kylesa. Kylesa o 8 rano.

08:34 Kolejna karetka.

09:32 Wychodzę z domu. Koniec pierwszej fali szczytu komunikacyjnego, więc jest głośno. Niedobre to dźwięki, bo monotonne. A w pobliżu dzięki Betonowemu Tadziowi zero zieleni, która hałas pochłania. Idąc, uprawiam więc smażing w hałasingu. Na szczęście mam słuchawki.

09:42 Mijam posterunek straży pożarnej. Chwilę później zza pleców wyjeżdża mi wóz strażacki na sygnale. Mam słuchawki na uszach, więc atakuje mnie od tylca, z zaskoczenia. Aż podskakuję, kiedy przejeżdża. Skacze adrenalina. Czuję, że po plecach spływa mi pot.

09: 50 Wchodzę do banku. Pot na plecach szybko mi wysycha, bo podkręconą mają klimę. Która brzęczy. W dodatku w drzwiach ktoś zamontował maszynkę z jinglem, która wydaje idiotyczny dzwonkowaty dźwięk. Nie wiem jak wytrzymują go pracownice. Ja siedzę tam ok. 30 minut, co równa się około 10 nowym klientom. 10 weszło, 7 w tym czasie wyszło. 10 + 7 = 17. 17 razy idiotyczny jijngiel. W 30 minut. A klima nadal brzęczy.

10:30 Odwiedzam starych w pracy. Klima brzęczy. Dodatkowo pracuje pewna maszyna, która wydaje wyjątkowo nieprzyjemne dźwięki. A że akurat jest ruch, wydaje te dźwięki często.

11:07 Załatwiam pewną sprawę. Czekam w kolejce. Pracuje 1 konsultant, więc kolejka niemała. Spędzę tu 42 minuty. Przez co spóźnię się na kolejne spotkanie. Pierwsze 8 minut będzie spoko. Potem pojawi się paniusia z dzieciakiem. Takim około 3-4 letnim. Berbeć najpierw będzie głośno zadawał pytania o lody. Matka będzie go zapewniać, że "owszem, pójdą". Kiedy bachor zada to pytanie po raz 17, matka nie wytrzyma i coś syknie. Dzieciak się wku*wi i wpadnie w jakąś agresywną histerię. Będzie pokazowo ryczał, krzyczał, siadał na glebie. Matka zacznie na niego warczeć, próbować uspokoić, wreszcie błagać żeby przestał jednocześnie przekupując dodatkową porcją lodów. Klima w tym miejscu oczywiście bzyczy cały czas. Słuchawek nie nałożę, bo w miejscu publicznym i w kolejce jakoś łyso...

12:18 Odwiedzam znajomego, który ma małe dziecko. Żona w pracy, akurat jego kolej się bachorem zająć. Klimy nie ma, jest za to szumiący wiatrak. Który bachor skutecznie zagłusza beczeniem. Nie ma opcji, żeby zamknąć się w innym pokoju, bo wszak dziecko płaczące należy uspokoić. Rozmowa mija nam więc w akompaniamencie piekielnego ryku. Słuchawek nie nałożę, bo przecież rozmawiam...

14:49 Wchodzę do pizzerii, gdzie czekam na znajomego. Klima bzyczy. Dodatkowo w tle gra jakieś radio emitujące tylko prymitywne dresiarskie "wakacyjne przeboje". Dla mnie prędzej wakcynacyjne, że już tak neologizmem... Na znajomego poczekam 15 minut. Zamówimy. Zjemy. Półtorej godziny z "lowe" wyśpiewywanym w każdym takcie. Słuchawek nie nałożę, bo...

17:03 Wpadam do studia na kolejny tatuaż. Wiatrak szumi. Dodatkowo akurat poza mną tatuować się będą dwie inne osoby. Co oznacza, że będą działać aż trzy maszynki. Co oznacza, że będą bzyczeć aż trzy maszynki. I - uwierzcie mi - to nie jest dźwięk, który stłumiłoby lecące w tle nowe Refused. Tego dźwięku nic właściwie nie jest w stanie stłumić. Szczególnie, że mózg łączy: dżwięk ---> ból. Ale to nowe Refused przyzwoite...

20:07 Odrobinę zaorany wracam do domu. Po drodze mijam karetkę na sygnale, w domu włączam bzyczący wiatrak. Słyszę coś zza okna. W budynku naprzeciw znowu rozśpiewał się Operetkowiec. Tak, autentycznie, facet kilka razy w tygodniu wychodzi na balkon i - jak umie - śpiewa arie operetkowe i przedwojenne piosenki. Robi to w manierze Fogga, a więc z otwartego gardła. Niesie się to po całej siczy. I wszystko byłoby fajnie, a przynajmniej śmiesznie, gdyby nie fakt, że ma ubogi repertuar i za każdym razem słyszę to samo.

22:15 Słyszę jakieś huki. Jakby komuś przewracały się meble. I krzyki. Trwa to kilka minut i - jak zwykle po takich zjawiskach o tej porze - kończy się trzaśnięciem drzwiami. Profilaktycznie wyglądam przez wizjer. I tak - po schodach schodzi starszy pan, sąsiad mieszkający 2 piętra wyżej, ze smutnym wzrokiem, oglądając polaroidy. Zawsze po takiej awanturze schodzi z tymi polaroidami.

23:39 Próbuję zasnąć. Obok okien drzewo. Świerszcze. Albo i cykady, o ile już u nas żyją. Duże cholerstwo. Jak dźwięk cykad jest zwykle miły, tak te rżną nogami na takim poziomie, że znowu muszę zamknąć okna. Co oznacza, że nie wychłodzę nocą mieszkania. A rano też nie wychłodzę, bo od szóstej będą walić młotem pneumatycznym...

Mój znajomy pracował ongiś na serwisie w LOCie. Używali w pracy stoperów do uszu. Wtedy wydało mi się to egzotyczne, ale logiczne i uzasadnione. Teraz wydaje mi się, że powinny być zaliczane do mediów - jak woda, gaz i prąd. Coś, co każdy ma. Inaczej w mieście się nie da.

(Paweł Waliński)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do