Reklama

Okiem hejtera, odc. 79 - Kroniki szpitalne



No to leżę sobie w szpitalu. Nie cieszcie się, bo tylko na jedną dobę. Taki mały zabieg. Ale co się przez tę dobę napatrzę...

Ok, nie leżę, a leżałem. Dokładnie tydzień temu. Sala z panami w wieku średnim i starszym. Oddział taki, że połowa chodzi w iście grecko-rzymskich tunikach. Czyli non stop widzę grube białe dupy. No i woreczki z żółtą substancją. Taki woreczek pełni na oddziale funkcję pokazową. Coś jak iPhone. Masz iPhone"a, to masz co pokazywać. Masz Samsunga, to chowasz w kieszeni. Nosisz woreczek - jesteś zawodnik. Nie nosisz woreczka, sikasz normalnie - chodzisz korytarzem przy ścianie. Wzroku nie podnosisz. Podobnie w klopie. Sikasz normalnie - rąk nie umyjesz, bo ktoś zawsze opróżnia woreczek. I tak to, mogąc puścić strugę na stojąco, jestem obywatelem drugiej kategorii.

Nie tylko z tego powodu jednak. Bo również z powodów modowych. Nie, uprzedzam, nie siedzę właśnie pod krawatem. Nie mam przy mankietach spinek. Mam tam wenflon. Modowe niedostosowanie polega na tym, że dres noszę pod koszulką. To znaczy, że t-shirt opada mi poza linią gumki. A, jak widzę, w warunkach szpitalnych jest to czynnik wykluczający. Wszyscy tu bowiem wpuszczają koszulki w pory, dodatkowo owe podciągając pod poziom cycków. Czy chodzi o to, że gumka od portek jakoś miło zadrażnia suty? Nie wiem, ale najwyraźniej.

Inny aspekt to obuwie. Latam w tenisówkach, czym powoduję wśród zwolenników klapków złe oko. Klapków na skary, bo w końcu październik. Nic to, że ogrzewanie naku*wia jak niemieckie czołgi pod Leningradem. Nic to. Grubasowi z naprzeciwka jest i tak zimno. Może dlatego, że z gołą dupą lata? Może dlatego, że umiera - ale wtedy nie latałby z gołą dupą, najwyżej z gołą dupą umierał. Przedziwne.

Jest wśród nas istny mistrz kroplówek. Facet ma takie ssanie, że na każdej dwugodzinnej kroplówce oszczędza 30 minut. Zasysa je jak Kalabryjczyk spaghetti. W ciągu kilku godzin, kiedy tu jestem, zassał trzy i jeszcze mu mało. Też gruby. Czy przez kroplówki - nie wiem. Wiem za to, że dosłownie pięć sekund temu zasadził najgłośniejszego bona na świecie. Więc uciekam chwilowo z sali, nim zapanuje w niej smród. Który to smród w niej pozostanie, bo wszak październik, skary do klapek i niewietrzona sala. Pierdnął znowu...

Wróciłem. Drepczę sobie korytarzem w kierunku wyjścia z oddziału. Na ów wchodzi właśnie jakaś pani w okolicy czterdziestki. Jakaś zamotana. Rozgląda się jak szalona. Patrzy na wszystkich tych dziadów na wózkach. Nagle podchodzi do mnie i atakuje:
- Czy to oddział patologii noworodków?
Jasne. Starzy ludzie na wózkach, na drzwiach, przez które weszła nazwa oddziału... Odpowiadam:
- Tak, bobo właśnie idzie na szluga.

A na szlugu kolejna niespodzianka. Facet siedzi. Korpulentny, niewysoki. z przodu jeżyk, z tyłu płetwa. Fizjonomia złodziejaszka albo cinkciarza. Siadam, zapalam. On też pali. Nagle pyta:
- Deszcz pada, czy mi się już leki na łeb rzucają?
Wstaję, spoglądam za okno. Nie pada.
- Chyba leki się rzucają, bo nie pada. A jakie to leki i gdzie je dostać?
- No widzisz, sposób prosty. Jak powiesz, że nie możesz spać, dają ci clonazepan. Jedną sztukę. Ale nie patrzą czy łykasz. Więc ja sobie odkładam. Siedzę tu tydzień. Jak wyjdę, to pie*dolnę naraz i dobę będę fruwał.
#takasytuacja

Obiad dali. Wcześniej pytali o dietę, więc powiedziałem, że cukrzycowa. No i biorę swoją obiadową paletę, z uśmiechem odczytuję 1800 (kalorii). Odkrywam. I wypływam na suchego przestwór oceanu. Suchego jak sacharoza. Gotowane ziemniaki do jakiejś podłej białej kiełby. Zasmażane buraczki. Słodziutki kompocik. Zupka. Prawdopodobnie miała być z kurczaka. Pół miski to rozgotowany ryż. Poszedłem więc do bufetu na flaki. Kawę w bufecie mieli ze słodzikiem.

Inna sprawa, że połowa asortymentu to słodkości. I kawy. Kaw tu więcej gatunków, niż w Auchan. Znać, że na chabory. Ale nieważne, ważne słodkości. Pytam bufetową, czy dostanę u niej szlugi. Ona na to, że nie. Ja, że czemu. Ona, że dlatego, że niezdrowe. Ja, że no ale słodycze są. Ona, że nie rozumie. I tak to w szpitalu o mnie dbają, że umrzeć od palenia na przestrzeni dwudziestu lat mi nie pozwolą. Natomiast na cukrzycę najchętniej jak najszybciej. NFZ zwróci za kolejne amputacje i w ogóle. A lepiej ucinać, niż podawać drogie leki na raka. Jest w sumie w tym sens i logika.

Gruby z gołą białą dupą (pomyślcie: dwa razy grubszy, zdegenerowany bełtami Makłowicz) okazuje się być kamieniarzem. Siedzi z jeszcze grubszą żoną i synem (typ: neutralny cwaniak, skórka, mokasyny, dżiny z białymi plamami na udach, pewnie od nasienia) i dyskutuje o nagrobkach. Dobre miejsce na taką dyskusję, choć mogliby w sumie przejść się z tą rozmową na onkologię. Rodzina przyniosła grubemu świeżynkę w słoiku. Godzinę temu jadł obiad (niedobry, ale pokaźny przecież), ale wpie*dala aż mu uszy pulsują. Ociera podbródek. Potem ociera drugi podbródek. Ogłasza wszem i wobec: "Jak się leży, to się nie chce jeść. W domu lepszy apetyt". Tak. Tylko jak się siada do stołu, trzeba odstawić menhir.

Rozlega się zadane dudniącym głosem pytanie:
-STOLEC BYŁ?
- Był, a komuś potrzeba?
I tak sobie kumam, że może mi by się przydał. Oby twardy. Żeby okno wybić, bo z jednym akurat pani pytająca o oddział patologii noworodków trafiła. Temperatura tu panuje dokładnie taka. Idę przed szpital na kawę.

Bąk w windzie. Uniwersalny symbol szpitalnego protestu.

I znowu bufet. Trzecia kawa. Przy pierwszej z powodu tłoku musiałem dosiąść się do pewnego wąsacza. Pałaszował kanapkę. Kiedy do jego nozdrzy zawędrował zapach moich flaków (Dziwnie to brzmi pod zdaniem o bąku w windzie. Nie, chodzi o zupę taką), sam też sobie porcję zamówił. Kiedy zamawiałem drugą kawę, jadł pierogi. Teraz opędzlowuje kotleta z ziemniorami. Na rejestracji się widać pomylili i zamiast na oddziale gastrologii, położyli go na oddziale gastrofazy.

I tu chyba skończę. Jutro pisać będzie trudniej, bo na ketonalu. Choć nie, właściwie łatwiej, ale Naczelna może nie opublikować.

(Paweł Waliński)

Update 1: Napis w palarni: "Twoja stara pije płyn z drenów". I pozamiatane.

Update 2: Gruby dostał gorączki. Mówi, że go trzącha. A w sali jak w saunie. Więc pielęgniarka dała mu jakąś bluzę. Srebrzysta, w czarne grochy. Pełen połysk. Lans i bauns. Gruby poszedł na rave"a. Tzn wylać z worka. Potem wrócił i dalej rave. Ale zamiast glowsticka udko od kurczaka.
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do