No to leżę sobie w szpitalu. Nie cieszcie się, bo tylko na jedną dobę. Taki mały zabieg. Ale co się przez tę dobę napatrzę...
Ok, nie leżę, a leżałem. Dokładnie tydzień temu. Sala z panami w wieku średnim i starszym. Oddział taki, że połowa chodzi w iście grecko-rzymskich tunikach. Czyli non stop widzę grube białe dupy. No i woreczki z żółtą substancją. Taki woreczek pełni na oddziale funkcję pokazową. Coś jak iPhone. Masz iPhone"a, to masz co pokazywać. Masz Samsunga, to chowasz w kieszeni. Nosisz woreczek - jesteś zawodnik. Nie nosisz woreczka, sikasz normalnie - chodzisz korytarzem przy ścianie. Wzroku nie podnosisz. Podobnie w klopie. Sikasz normalnie - rąk nie umyjesz, bo ktoś zawsze opróżnia woreczek. I tak to, mogąc puścić strugę na stojąco, jestem obywatelem drugiej kategorii.
Nie tylko z tego powodu jednak. Bo również z powodów modowych. Nie, uprzedzam, nie siedzę właśnie pod krawatem. Nie mam przy mankietach spinek. Mam tam wenflon. Modowe niedostosowanie polega na tym, że dres noszę pod koszulką. To znaczy, że t-shirt opada mi poza linią gumki. A, jak widzę, w warunkach szpitalnych jest to czynnik wykluczający. Wszyscy tu bowiem wpuszczają koszulki w pory, dodatkowo owe podciągając pod poziom cycków. Czy chodzi o to, że gumka od portek jakoś miło zadrażnia suty? Nie wiem, ale najwyraźniej.
Inny aspekt to obuwie. Latam w tenisówkach, czym powoduję wśród zwolenników klapków złe oko. Klapków na skary, bo w końcu październik. Nic to, że ogrzewanie naku*wia jak niemieckie czołgi pod Leningradem. Nic to. Grubasowi z naprzeciwka jest i tak zimno. Może dlatego, że z gołą dupą lata? Może dlatego, że umiera - ale wtedy nie latałby z gołą dupą, najwyżej z gołą dupą umierał. Przedziwne.
Jest wśród nas istny mistrz kroplówek. Facet ma takie ssanie, że na każdej dwugodzinnej kroplówce oszczędza 30 minut. Zasysa je jak Kalabryjczyk spaghetti. W ciągu kilku godzin, kiedy tu jestem, zassał trzy i jeszcze mu mało. Też gruby. Czy przez kroplówki - nie wiem. Wiem za to, że dosłownie pięć sekund temu zasadził najgłośniejszego bona na świecie. Więc uciekam chwilowo z sali, nim zapanuje w niej smród. Który to smród w niej pozostanie, bo wszak październik, skary do klapek i niewietrzona sala. Pierdnął znowu...
Wróciłem. Drepczę sobie korytarzem w kierunku wyjścia z oddziału. Na ów wchodzi właśnie jakaś pani w okolicy czterdziestki. Jakaś zamotana. Rozgląda się jak szalona. Patrzy na wszystkich tych dziadów na wózkach. Nagle podchodzi do mnie i atakuje:
- Czy to oddział patologii noworodków?
Jasne. Starzy ludzie na wózkach, na drzwiach, przez które weszła nazwa oddziału... Odpowiadam:
- Tak, bobo właśnie idzie na szluga.
A na szlugu kolejna niespodzianka. Facet siedzi. Korpulentny, niewysoki. z przodu jeżyk, z tyłu płetwa. Fizjonomia złodziejaszka albo cinkciarza. Siadam, zapalam. On też pali. Nagle pyta:
- Deszcz pada, czy mi się już leki na łeb rzucają?
Wstaję, spoglądam za okno. Nie pada.
- Chyba leki się rzucają, bo nie pada. A jakie to leki i gdzie je dostać?
- No widzisz, sposób prosty. Jak powiesz, że nie możesz spać, dają ci clonazepan. Jedną sztukę. Ale nie patrzą czy łykasz. Więc ja sobie odkładam. Siedzę tu tydzień. Jak wyjdę, to pie*dolnę naraz i dobę będę fruwał.
#takasytuacja
Obiad dali. Wcześniej pytali o dietę, więc powiedziałem, że cukrzycowa. No i biorę swoją obiadową paletę, z uśmiechem odczytuję 1800 (kalorii). Odkrywam. I wypływam na suchego przestwór oceanu. Suchego jak sacharoza. Gotowane ziemniaki do jakiejś podłej białej kiełby. Zasmażane buraczki. Słodziutki kompocik. Zupka. Prawdopodobnie miała być z kurczaka. Pół miski to rozgotowany ryż. Poszedłem więc do bufetu na flaki. Kawę w bufecie mieli ze słodzikiem.
Inna sprawa, że połowa asortymentu to słodkości. I kawy. Kaw tu więcej gatunków, niż w Auchan. Znać, że na chabory. Ale nieważne, ważne słodkości. Pytam bufetową, czy dostanę u niej szlugi. Ona na to, że nie. Ja, że czemu. Ona, że dlatego, że niezdrowe. Ja, że no ale słodycze są. Ona, że nie rozumie. I tak to w szpitalu o mnie dbają, że umrzeć od palenia na przestrzeni dwudziestu lat mi nie pozwolą. Natomiast na cukrzycę najchętniej jak najszybciej. NFZ zwróci za kolejne amputacje i w ogóle. A lepiej ucinać, niż podawać drogie leki na raka. Jest w sumie w tym sens i logika.
Gruby z gołą białą dupą (pomyślcie: dwa razy grubszy, zdegenerowany bełtami Makłowicz) okazuje się być kamieniarzem. Siedzi z jeszcze grubszą żoną i synem (typ: neutralny cwaniak, skórka, mokasyny, dżiny z białymi plamami na udach, pewnie od nasienia) i dyskutuje o nagrobkach. Dobre miejsce na taką dyskusję, choć mogliby w sumie przejść się z tą rozmową na onkologię. Rodzina przyniosła grubemu świeżynkę w słoiku. Godzinę temu jadł obiad (niedobry, ale pokaźny przecież), ale wpie*dala aż mu uszy pulsują. Ociera podbródek. Potem ociera drugi podbródek. Ogłasza wszem i wobec: "Jak się leży, to się nie chce jeść. W domu lepszy apetyt". Tak. Tylko jak się siada do stołu, trzeba odstawić menhir.
Rozlega się zadane dudniącym głosem pytanie:
-STOLEC BYŁ?
- Był, a komuś potrzeba?
I tak sobie kumam, że może mi by się przydał. Oby twardy. Żeby okno wybić, bo z jednym akurat pani pytająca o oddział patologii noworodków trafiła. Temperatura tu panuje dokładnie taka. Idę przed szpital na kawę.
Bąk w windzie. Uniwersalny symbol szpitalnego protestu.
I znowu bufet. Trzecia kawa. Przy pierwszej z powodu tłoku musiałem dosiąść się do pewnego wąsacza. Pałaszował kanapkę. Kiedy do jego nozdrzy zawędrował zapach moich flaków (Dziwnie to brzmi pod zdaniem o bąku w windzie. Nie, chodzi o zupę taką), sam też sobie porcję zamówił. Kiedy zamawiałem drugą kawę, jadł pierogi. Teraz opędzlowuje kotleta z ziemniorami. Na rejestracji się widać pomylili i zamiast na oddziale gastrologii, położyli go na oddziale gastrofazy.
I tu chyba skończę. Jutro pisać będzie trudniej, bo na ketonalu. Choć nie, właściwie łatwiej, ale Naczelna może nie opublikować.
(Paweł Waliński)
Update 1: Napis w palarni: "Twoja stara pije płyn z drenów". I pozamiatane.
Update 2: Gruby dostał gorączki. Mówi, że go trzącha. A w sali jak w saunie. Więc pielęgniarka dała mu jakąś bluzę. Srebrzysta, w czarne grochy. Pełen połysk. Lans i bauns. Gruby poszedł na rave"a. Tzn wylać z worka. Potem wrócił i dalej rave. Ale zamiast glowsticka udko od kurczaka.
Komentarze opinie