...Wolności oddać nie umiem" - śpiewał ongiś Bogdan Łyszkiewicz. Nie, żebym Bogdana znał, ale o ile mi wiadomo, był Polakiem. A więc wolności rozumieć nie mógł, bo Polak wolności zrozumieć z kilku powodów kompletnie nie może.
W epoce kolonialnej, kiedy europejskie potęgi dzieliły między sobą kontynent afrykański, granice rozdzielające poszczególne państwa były kreślone bardzo rozmyślnie. Nie odpowiadały naturalnym podziałom terytorialnym, ciągłości geograficznej, nie miały za zadanie łatwiejszej organizacji logistycznej. Nie. Granice wytyczano tak, by w obrębie danego państwa/kolonii zamknąć skonfliktowane ze sobą natywne plemiona. Dlaczego? Dlatego, że nienawiść tych plemion do siebie częstokroć była większa, niż ich nienawiść do kolonizatora. I tak to lokalsi wyrzynali się między sobą, a białas miał względny spokój, bezpieczny od możliwości, że oto rzeczone plemiona się zjednoczą i wystąpią przeciw najeźdźcy.
Podobnie u nas. Polska A.D.2014 jest takim sztucznie (bo przecież wskutek porozumień z okolic II wojny światowej) wytyczonym krajem, w którym istnieją wiecznie napie*dalające się plemiona. A wszyscy naokoło z tego korzystają w najlepsze, co najwyżej tuningując coś, robiąc jakąś smaczną wrzutkę. Wszystko dlatego, że Polak, który tak strasznie walczył o wolność i pluralizm ani wolności, ani pluralizmu nie rozumie.
W filozofii jest taki podział pojęcia wolności. Na pozytywną i negatywną. Pozytywna, właściwa chrześcijaństwu, czy hitleryzmowi mówi, że każdy człowiek ma wolność wyboru drogi dobrej, lub złej. Wolność to poniekąd ograniczona, bo każda ze ścieżek - już zanim się na nią wejdzie - jest aksjologicznie określona. To znaczy, że wchodząc na nią, a nie będąc idiotą i mając resztkę choćby wiedzy, możemy ocenić, czy wchodzimy na dobrą, czy złą drogę. Wolność negatywna z kolei to taka, jaka zwykle występuje we współczesnych systemach o zacięciu liberalnym. Polega ona na tym, że mamy oto fragment pola (żeby nie operować ogólnikami). I nasza sprawa co na tym fragmencie pola robimy. Możemy hodować kozy, krowy, albo uprawiać kukurydzę. Innym nic do tego. Natomiast, kiedy przychodzi do nas sąsiad i pyta czy robimy sobie na naszych działkach wspólny układ nawadniania, mamy prawo zgodzić się, lub odmówić. Jemu natomiast zabronić nie możemy robić na jego działce choćby diabelskiego młyna. W obrębie naszej niezależności możemy wszystko. Nikt nam nie może niczego zakazać, czy nakazać.
Jak fajną sprawą jest ta druga wolność, niestety, nie każdy w naszym kraju rozumie. Zamiast cieszyć się tym, że coraz więcej mamy możliwości, że coraz więcej opcji przed nami stoi i że w końcu to, jak kształtuje się nasze życie w dużej mierze zależy od naszych wyborów, umiejętności, wolimy narzekać na wszystko, tylko nie na siebie samych. To, że większość z nas nie rozumie pojęcia tej właśnie współczesnej, negatywnej, liberalnej wolności uświadomiłem sobie przy okazji polemiki (zbyt krótkiej moim zdaniem, ale to już Pan Adam jej poniechał) ze środowiskami narodowymi. To nie tak, że oni mają jakiegoś diabła pod skórą. Że urodzili się z jakąś skazą. Nie. Oni po prostu wolność rozumieją w tym pierwszym sensie. Wolność do wybrania ich - jedynej słusznej drogi - albo skazania się na potępienie (czyt: bycie lesbijką, gejem, lewakiem, antifą, feministką, Żydem - i dalej długa lista). Podobnie większość środowisk prawicowych. Albo wybieramy "tę właściwą drogę", albo jesteśmy przeklęci.
A co z lewicą? Na zasadzie przeciwieństwa tam zapewne panuje liberalna wolność właściwa współczesności i wszystko jest pięknie: hipsterki srają tęczą, a przy zatwardzeniu bursztynem, chłopcy - za Blurem - nie muszą być od razu wikingami, mogą wyrażać swoją wrażliwość i w ogóle, co? Otóż nie. Im dalej w las i im bardziej lewicowe kręgi, tym mocniej dostrzega się, że i oni mają skręt ku "jedynie słusznej drodze". Dowody? Poprawność polityczna, konieczność akceptacji wszystkich lewicowych postulatów bez wyjątku, przemilczanie realnych problemów na rzecz dogmatycznych haseł. Rozmijanie się z ekonomicznymi oczywistościami. Jakkolwiek ci na lewo nie chcieliby zakłamywać rzeczywistości i jakkolwiek fakt ten nie byłby u nich mniej widoczny (bo to prawda - jest mniej widoczny), niż na prawicy, oni też mają swoją jedyną obowiązującą prawdę, swoją "wolność pozytywną" - wolność do bycia dobrym lewakiem, albo złym centrowcem, prawicowcem.
Wiele czynników można winić za to, że jest tak, a nie inaczej. Że świadomość, że nasze własne wybory nie są obowiązujące i konieczne dla wszystkich dopiero się w nas - jako społeczeństwie rodzi. Dowód na to choćby w wyborze Roberta Biedronia na prezydenta Słupska. Co przy okazji robiły media i czym żyły? Jego orientacją. Także niemieckie. A co robią niemieckie media, kiedy gdzieś u nich do wyborów staje homoseksualista? Przemilczają zwykle tę kwestię. Są przyzwyczajeni, ucywilizowani, nie patrzą już swoim pod kołdrę. Są o tyleż bliżej tej właśnie wolności, której życzę i sobie i Polsce - tej, która sprowadza się do cytatu z Fredry - wolnoć Tomku w swoim domku.
Ironia jest w tym, że w ramach narodu, który tak dzielnie i walecznie opierał się wszelakim próbom narzucania kultury, języka, ustroju, który przez wieki każdemu agresorowi mniej lub bardziej dawał do wiwatu i tak dumnie walczył o wolność, kiedy już tę wolność uzyskał, z taką łatwością jeden próbuje narzucać coś drugiemu. Głupota? Czy tak, jak dziedziczy się alkoholizm, pedofilię, czy biedę, po prostu tak przez wieki przesiąkliśmy uciskiem, że nawet nie będąc uciskanymi sami ucisk prowokujemy? Nie umiemy rozmawiać - tylko się przekrzykiwać. Nie mamy zaufania do drugiej osoby - wszędzie węszymy podstęp. Wad mamy mnóstwo, a kiedy kto nam je wypunktuje - jak choćby Gombrowicz - to zamiast zrozumieć, wziąć lekcję i pracować nad sobą, wolimy - wzorem skrajnej prawicy - wyzwać go od zdrajców, przeniewierców i tym podobnych, a samemu poprawić klapki na oczach i iść dalej właściwą - swoją - drogą.
Istnieją ograniczenia słuszne. Jednym z nich jest granica wolnej woli innej osoby. I tę granicę powinno brać pod uwagę prawo. W innych okolicznościach każde ograniczenie, każde dążenie do "wolności pozytywnej" jest złe, błędne, jątrzące (sam właśnie popełniam w tym zdaniu błąd o który oskarżam innych). Najgroźniejsze natomiast są te ograniczenia, które mamy w swoich głowach. Daaaawno temu znajomy znajomego, funkcjonujący w ogólnej świadomości jako punk straszliwy wybrał się do McDonalda. Zrazu wszyscy dziwili się, że jak to? Że punk do McDonalda? Że co z jego ideałami? Że przecież teraz będzie musiał miesiącami szorować buzię mydłem i na kolanach przepraszać wszystkie te zwierzęta, które zginęły przez jego przeniewierczy akt. W końcu ktoś spytał go, dlaczego tak zrobił. Odpowiedział: "Bo miałem ochotę".
Komentarze opinie