
Jadę dziś rowerem Bema, a tu na niebie gołębie kręcą koła. Wzruszyłem się. Kiedyś był to widok zwykły. Nad każdą dzielnicą widziało się kołujące ptaki. Na wielu podwórkach, na dachach drewnianych komórek stały druciane klatki. Teraz już mało kto ma gołębnik.
Jadę zatem rowerem i się rozglądam. Za płotem jednej z posesji pan w okularach.
- To Pana gołębie? – zapytałem.
Pan Antoni kiwnął głową i zaprosił na podwórko.
- Gołębi jest około 220 – opowiada. – Przeważnie Budapeszty i Murzyny. Odmiany wysokolotne. Bo to cała przyjemność tak popatrzeć.
- Krymek białostockich Pan nie ma? – pytam i usiłuję sobie przypomnieć, czy to nie krymki potrafią w locie koziołkować?
- Nie mam – odpowiada Pan Antoni.
- Kiedyś gołębie kupowało się w niedzielne targi przy Bema – mówię. – A teraz?
- Teraz też w niedzielę – odpowiada Pan Antoni. – Ale na giełdzie przy Andersa. Ozdobne rasy, takie do woliery kosztują nawet kilkaset złotych. Te zwyczajne to wydatek kilkunastu złotych za sztukę.
- Jak to się stało, że został Pan gołębiarzem? – pytam.
- To zamiłowanie z czasów młodości jeszcze, jak miałem 20 lat – mówi Pan Antoni. – Potem przeniosłem się do bloku. Znalazłem pracę, założyłem rodzinę, nie było czasu. Cztery lata temu przeszedłem na emeryturę i wróciłem do dawnej pasji.
Ptaki zaczynają lądować na dachu gołębnika. Pora i mi się zbierać.
- Żona nie ma pretensji? Bo z gołębi przecież ani jajek, ani mięsa, pożytku raczej nie ma – mówię.
- Żonie się bardzo podoba – odpowiada Pan Antoni. – Siedzę na miejscu, nigdzie się nie włóczę. Wzorowy mąż.
(Wojciech Koronkiewicz)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie