Pisaliśmy już o nowym szaleństwie, które ogarnęło świat, a które nosi nazwę "Pokemon Go". W telegraficznym skrócie: to darmowa gra, w którą można grać na zwykłym smartfonie polegająca na łapaniu pokemonów, odnajdywaniu miejsc gdzie można darmowo zaopatrzyć się w sprzęt do polowania na te małe stworki oraz wystawia się je do wzajemnej rywalizacji. Świat, w którym łapiemy je jest wirtualny, ale... połączony z rzeczywistym poprzez mapy odzwierciedlające rzeczywiste ulice, domy i miejsca.
"Pokemon Go" od kilku dni jest powszechnie dostępny także w Polsce i można go zainstalować na własnej komórce – narzędziu do łapania pokemonów i obserwowania rzeczywistości. Zdaniem fachowców: socjologów i psychologów społecznych, fenomen gry polega właśnie na połączeniu świata fantastycznego (pokemony to stworki ze świata bajek i wyobraźni, wymyślone przez Japończyków) i rzeczywistego (polowania i zdobywanie przedmiotów do łapania pokemonów odbywa się na mapach, odnoszących się do prawdziwego świata). Sprawdziliśmy zatem jak wygląda to przenikanie bajek i rzeczywistości w Białymstoku. Do tego celu zatrudniliśmy zaprzyjaźnionego nastolatka, który do naszego miasta ze stolicy przyjechał z rodzinną wizytą na kilka tygodni.
Mieszko – bo tak nazywa się skaperowany warszawiak – łowca i trener pokemonów – odpowiadał za fantastyczny element rzeczywistości (czyli łapał pokemony, odwiedzał pokestopy i porównywał białostocki pokeświat z tym stołecznym). Moją rolą był wybór trasy i ewentualne komentarze. Od razu zaznaczamy: nasze komentarze są subiektywne i proszę traktować je jako żart. No i dowód złośliwego postrzegania świata przez autora. Dobór miejsc również jest subiektywny, ale – powiedzmy to jasno – wybraliśmy lokalizacje, gdzie sądząc po poziomie absurdu i fantastyki w realnym świecie, nie zdziwiłaby nas nawet obecność pokemonów. Czasami nawet mamy wrażenie, że one tam naprawdę są...
Wycieczkę zaczęliśmy pod siedzibą Telewizji Białystok. Sądząc po zarzutach o rosnącej polityczności i oderwanie od rzeczywistości telewizji publicznej spodziewaliśmy się wysypu pokemonów. Tymczasem...
- Nic tu nie ma. Puuusto. A mówiłeś, że tu będą fajne pokemony – skrytykował Mieszko.
Faktycznie. Pamiętając opowieści znajomych z KOD-u spodziewałem się tu wysypu "psychicznych" pokemonów. Wedle opowieści Mieszka, który był znawcą filmów o pokemonach, pojawiają się one tam, gdzie istnieją szanse spotkania ludzi o odpowiednim psychicznym nastawieniu. Tymczasem – nic. Łaziliśmy wokół siedziby TVB dość długo. Aż w końcu...
- Ty, czekaj. Jest coś! – Mieszko przeszedł szybko na drugą stronę ulicy. Zajrzałem przez ramię do tabletu (użyliśmy tego sprzętu, żebym też mógł widzieć napotkane obiekty) i zobaczyłem stworzenia przypominające nietoperze z długimi zębami.
- Zubaty. I to trzy. Często spotykane, ale te są duże. Wypasione. Mają dużo cepe – objaśniał Mieszko łapiąc je pokebalami. Trwało to kilka chwil, bo stworki nie dały się od razu złapać.
- Co to jest Zubat i czego on ma dużo? – zapytałem z lekka bezradnie.
- Cepa to punkty walki. Im więcej ma pokemon, tym jest cenniejszy i tym trudniej go złapać. Zubaty mieszkają w takich trochę głupich miejscach. Z dala od ulic i żyją w stadach. W Warszawie łapię je koło śmietników i starych osiedli. No, w takich trochę odludnych miejscach – wyjaśniał Mieszko.
Rozejrzałem się. I rzucił mi się w oko znajomy znak... Siedziba poselska Krzysztofa Truskolaskiego z Nowoczesnej w starym bloku na rogu Waryńskiego i Włókienniczej! No jak na śmietnik i odludne miejsce... Chociaż... Może pokemony mają rację.
Ruszyliśmy dalej. Pierwszy pokestop był przy basenie BOSiR, potem kilka kolejnych. Napotkane na skwerkach w parku pokemony podobno należały do powszechnie spotykanych i typowych. Mieszko łapał je zdawkowo rzucając "Nic nadzwyczajnego”.
Ożywił się dopiero w okolicach rogu Malmeda i Piotrkowskiej. Z pokestopa umieszczonego przy siedzibie podlaskiej Platformy wypadły dość rzadkie przedmioty...
- O! Pokebale, jajko i maliny – jakie fajne miejsce. Co tu jest? – zainteresował się rozradowany Mieszko.
- Siedziba Platformy – odparłem zdezorientowany. – Dlaczego fajne?
- Bo ogólnie rzadko wypadają w takiej konfiguracji. Zazwyczaj są tylko pokebale. No, te piłeczki, którymi łapiemy pokemony – wyjaśnił trochę zirytowany moją niewiedzą. – Poza tym rzadko jest tyle przedmiotów i to różnych. Platforma? Dzięki PO!
Po chwili zaczął polować, bo pojawiły się i pokemony. To akurat mnie nie dziwiło specjalnie, bo właśnie tego się spodziewałem. Po kilku minutach ganiania wokół siedziby PO poprosiłem o charakterystykę napotkanych pokemonów.
- To głównie to Rattata, czyli takie szczurki. W mangach, czyli w animowanej opowieści, okradają podróżnych z jedzenia i czasami atakują trenerów. Te były takie średnio wypasione. No i jeden Gastly – taki dosyć odpasiony z dużym cepe. To takie dość często występujące złośliwe duchy z szarym dymem. W mangach straszą ludzi i śmieją się z nich – wyjaśnił Mieszko.
Kiwałem głową ze zrozumieniem. Nie znam pokemonów, ale w realu opis by się nawet zgadzał.
Dalsza podróż po centrum miasta była równie ciekawym przeżyciem. Mieszko podawał nazwy pokestopów i dziwił się moim reakcjom. No, ale który białostoczanin wie, że ta kula z wodą w centrum Skweru Ludwika Zamenhofa to "Wodospady Zamenhofa"? Mieszko złapał tam stworzenie przypominające kraba, żyjące wyłącznie w dzikich zbiornikach wodnych. A może to coś jest dzikie i ja się nie znam?
- Macie w tym Białymstoku mnóstwo wypasionych murali i fajne rysunki na domach – dziwił się Mieszko odkrywając kolejne pokestopy.
Dziwiłem się i ja, bo niektóre murale widziałem pierwszy raz w życiu. Bazyliszek, Chill-out, Muzycy, Tęczowa Zebra, Koronka... Do tego malowidła na ścianach białostockich domów i kamienic: popiersie Kluka, egzotyczne ptaki, Lecące Żurawie, Rogaty Posąg. Przyznaję – miałem wrażenie, że znam swoje miasto, ale nawet nie wiedziałem o ich istnieniu.
- Jakiś szalony artysta plastyk w waszym mieście te pokestopy wybierał. Same malowidła – dziwił się Mieszko.
Gym czyli arena, na której pokemony różnych łowców (trenerów) mogą się ze sobą mierzyć, znaleźliśmy najpierw przy muralu na Spółdzielczej – tuż obok PO. Ponieważ jednak cieć wynoszący śmieci patrzył na nas bardzo dziwnie Mieszko odpuścił sobie wizytę tam. Przy fontannie pod ratuszem uparł się jednak powalczyć. Jego pokemon wygrał i dumny z siebie Mieszko mamrocząc coś o stołecznej szkole jazdy i Legii pomaszerował dalej. Ja, rozglądając się czujnie, czy są gdzieś kibice Jagiellonii, podreptałem za nim. Wokół fontanny na kamiennych ławkach siedziała tzw. gimbaza (głównie gimnazjaliści), tak jak Mieszko wpatrzeni w swoje komórki. Plus jeden facet pod 50-tkę, który (zajrzałem przez ramię i zdębiałem!) właśnie próbował zdobyć arenę!
Ku mojemu zdziwieniu (i Mieszka) okolice ratusza nie obfitowały w pokemony.
- Dziwne, bo tam gdzie jest dużo ludzi zawsze jakiś taki "miejski" pokemon się pojawia. Bo wiesz – są takie w parkach, nad wodą ale są i takie z miasta. Niektóre można spotkać tylko tam, gdzie są "myślowcy". Czyli ludzie, co cały czas myślą: przy bibliotekach, szkołach... – wyjaśniał zależności Mieszko.
Poprowadziłem go zatem w okolice Wydziału Prawa. Alma Mater, lub jak nazywają je studenci w czasie sesji poprawkowej, Alma Macocher okazała się skromnym łowiskiem.
- Tylko jeden Drowzee i to oporny! Dwa razy zwiał uciekł mi z pokebala – mruczał niezadowolony Mieszko.
Drowzee, czyli machające łapami i trąbą żółte coś, przypominające słonia w pokeświecie, żywiło się snami ludzi wysysając je przez trąbę. Podobno ich taktyka obrony to usypianie wrogów. Hm... W gruncie rzeczy się zgadza.
Mieszko złapał jeszcze kilka szczurów i nietoperzy i jeden dziwny stwór przypominający do złudzenia roślinę w okolicy Praczek i podeszliśmy pod Urząd Wojewódzki. Po 15 minutach krążenia wkurzony Mieszko zażądał opuszczenia budynku i okolic.
- GPS działa, ale tu jest kuźwa pustynia. Ani psychicznych, ani myszy, ani w ogóle nic. Nie spotkałem jeszcze takiego miejsca, żeby taka kompletna próżnia. Odstrasza tu coś te pokemony chyba – wściekał się Mieszko.
Czyli próżnia Urzędu Wojewódzkiego przerażała nie tylko pokemony. A procesy myślowe... Nic dziwnego, że Drowzee wolał uczelnie i Praczki.
Równie pusto było w okolicach Urzędu Skarbowego, co mnie akurat nie dziwiło. Fiskus – mimo sporej ilości ludzi – to miejsce groźne i tajemnicze. Z dobrej woli nikt tu raczej nie przychodzi, więc nic dziwnego, że brak też pokemonów. Ale za to okolice banków przy Branickiego okazały się miejscem, gdzie Mieszko upolował Seela i Shelldera. Jedno to stworek przypominający fokę – podobno dobry do walki i ucieszył mojego towarzysza. Drugie przypominało małża z językiem. I wedle opowieści Mieszka miało tyleż samo walorów. Dawało trochę punktów doświadczenia (potrzebne do awansu trenera) i dawało wymienić się na inne przedmioty.
Za to pod siedzibą Regionalnej Izby Obrachunkowej Mieszko znowu wpadł w doskonały nastrój.
- Fajne rzeczy złapałem w pokestopie. O i dwa Rattaty (szczury), tu jeden Zubat (nietoperz) i jeden Drowzee (to ten psychiczny z trąbą od snów). Dużo. Żeby tylko nie uciekły – Mieszko zwijał się jak w ukropie.
Zastanowiłem się. No, w gruncie rzeczy kombinacja: szczurek kradnący pożywienie, mieszkający w starych i odludnych miejscach nietoperz, plus żywiący się snami jakby słoń – tego się należało tutaj spodziewać. A Mieszko złapał jeszcze Jynx. To niebieskie stworzenie przypominało niebieskoskórą kobietę w blond włosami w czerwonej kiecce i kołysało się tanecznie.
- Mrozi i jest „psychiczna”. W bajce łatwo się wkurza jak coś nie idzie po jej myśli, a za okazaną pomoc dziękuje buziakiem – wyjaśnił Mieszko.
Hm... Gdyby nie fakt, że moja znajoma dziennikarka mieszka gdzie indziej przypuszczałbym, że przeniknęła do pokeświata. A może ona współpracuje z RIO?
Obok Konsulatu Białorusi Mieszko złapał natomiast rzadkiego stworka przypominającego kucyka. Nazywał się Ponyta i podobno trudno go było namierzyć. Poza tym trafił się wyjątkowo "wypasiony" Drowzee (to ten od snów, ponoć najsilniejszy jakiego Mieszko widział).
Ciekawił mnie pogląd pokemonów na komisariat na Warszawskiej. Nie rozczarowałem się: kilka szczurków i sporo ptaków o nazwie Pidgey. Przypominały wróble.
- Fajne do łapania, bardzo potulne oraz przyjazne. Nie lubią walczyć i uciekają. Te tutaj są spore i wyłażą mi z pokebali. Jeden mi nawet zwiał – wyjaśniał efekty łowów Mieszko.
Na koniec dotarliśmy do Urzędu Miejskiego na Słonimskiej. Ze świata realnego przed budynkiem natknąłem się na rzeczniczkę prezydenta. Słuchając złośliwych głosów ludzi nieprzyjaznych prezydentowi i jego urzędnikom, należałoby użyć w tej sytuacji pokebala. No, ale przecież dziennikarze DBB nie słuchają złośliwości.
Mieszko rozglądał się z zainteresowaniem po holu i okolicach urzędu, ale pokemonów nie było. Na parkingu spotkaliśmy za to dwie inne postacie z pogranicza pokeświata i realu: dwóch zaprzyjaźnionych z prezydentem developerów, którzy na mój widok uciekli do wypasionych fur całkiem jak pokewróble przed Mieszkiem. Tymczasem mój towarzysz buszował po urzędzie i okolicach.
- Średnio tu jest. Trzy Gastle (to te złośliwe duszki spod siedziby PO) i dwa wróble. Nic wielkiego – marudził.
Tuż pod urzędem mina mu się jednak rozjaśniła.
- Jeest. Super – wykrzyknął i zajął się tabletem.
Po kilku chwilach wyjaśnił.
- No, no... Jednak warto to było przyjść. Dwa rzadkie pokemony. Jeden to Sanshrew – to taki stworek żyjący w ziemi. Trochę przypomina pancernika. Jak wyczuje zagrożenie zwija się w kulkę i chroni pod pancerze. A drugi Geodude. Trochę przypomina kamień. W bajkach lubią włazić na góry i się z nich turlać i łatwo wpadają w furię i atakują na oślep. Przechwalają się siłą i odpornością na ciosy – opowiadał przejęty Mieszko.
Ja patrzyłem w tym czasie na ulicę. Obok przejechała limuzyna. Jeśli dobrze dostrzegłem z prezydentem Tadeuszem Truskolaskim. Ciekawe gdzie był jego zastępca.
Dalszą wycieczkę przerwała mama Mieszka żądając natychmiastowego powrotu na obiad. Obiecałem sobie kontynuować podróż po PokeBiałymstoku. Ze szczególnym uwzględnieniem miejsc gdzie pokemony i ludzie mogą się mylić. Czekam na Wasze propozycje – gdzie jeszcze powinniśmy zajść z Mieszkiem. Ma pomieszkać w Białymstoku jeszcze przez dwa tygodnie.
Komentarze opinie