Poranek, siódma piętnaście, parter białostockiego biurowca. Wielki hol recepcji – podłoga jeszcze nie zabrudzona butami białostockich japiszonów, lśniąca niczym łepetyna Kojaka.
Ledwo co wzeszłe słońce wlewa się do pomieszczenia przez gigantyczną przeszkloną ścianę – ofiarę kopii dizajnu z trzeciego, a może i piątego świata. W wielkich donicach o wartości używanego samochodu stoją budzące pewną wątpliwość rośliny – niewiadomą jest, czy to dzieła matki natury lub Chińskiej Republiki Ludowej. Na ścianie widnieje lista lokali – pierwsze cztery piętra zajęte, potem długo nic, przy ostatnim piętrze ładne literki tworzą napis „dyrekcja budynku”.
Podlaski hajlajf.
Za ladą siedzi Pan Dozorca Numer 2 w nieodłącznej katance z napisem „ochrona”. W przeciwieństwie do Pana Dozorcy Numer 1 – który codziennie raczy japiszonów godnym Oscara uśmiechem oraz równie aktorskim „dzień dobry” – ten dla odmiany zazwyczaj milczy, czasem ograniczając się do odpowiadania krótkim „dźnbrrr” na próbę komunikacji z przeciwnej strony. Jego obserwowalna rola w ciągu reszty dnia polega na przeglądaniu ciekawego niczym obrady sejmu monitoringu i tłumaczeniu przygodnym interesantom, że Wojewódzki Urząd Pracy wyprowadził się z tego budynku parę lat temu, „nie ma go tu na pewno, proszę pani” i nie ma w planach wracać. Nie licząc plotek ze sprzątaczką, więcej oznak aktywności nie zaobserwowałem.
Wchodzę do holu. Pan Dozorca Numer 2 siedzi sobie w fotelu popijając kawę. Na twarzy błogi, lekki uśmiech. Nogi wyrzucone przed siebie świadczą o skupieniu przy wykonywanej pracy. W głośnikach radia typowa dla eremefefemu pozytywnie nastrojona brzdąkanina, zapewniająca nas że wszystko w galaktyce jest na swoim miejscu. Na ladzie leżą papierosy, wróżące rychły patrol mający na celu zapewnienie bezpieczeństwa budynku przez resztę dnia. Podłoga wciąż lśni jak diabli.
Wchodzę, duszę przycisk windy, spoglądam na kwiatki próbując kolejny raz rozwikłać ich zagadkę – bez podchodzenia, a nuż winda przyjedzie i ucieknie.
- Wie pan co? – słyszę nagle za sobą głos Pana Dozorcy.
Obróciłem się. Poczułem się, jakby miała przede mną być odkryta jedna z największych tajemnic wszechświata.
- Nie, słucham? – odparłem, spoglądając mu prosto w oczy.
- Kurwa, no jak mi się dzisiaj robić nie chce.
I poszedł na papierosa.
A mi przyszedł do głowy plan naprawy kraju.
Nie wybierajmy zawodowych polityków. Wybierajmy recepcjonistów.
Komentarze opinie