To swoje słowo po niedzieli miałam jak zwykle napisać w poniedziałek. Ale nie dałam rady. Po pierwsze dlatego, że byłam tak zmęczona całonocnym śledzeniem i dowiadywaniem się o wyniki, że zwyczajnie organizm odmówił mi posłuszeństwa. Po drugie nawet gdybym chciała coś sensownego napisać, to i tak nie byłoby o czym.
Ale teraz jest. Skandal ujawnił się w całej swojej okazałości. To czego dopuściła się Państwowa Komisja Wyborcza razem ze swoją super profesjonalną firmą informatyczną, która dostarczyła rozwiązania do liczenia głosów, już nawet nie woła o pomstę do nieba. Trzeba rzecz nazwać po imieniu. My tu mamy drugą Białoruś. A podejrzewam, że może być znacznie gorzej.
Jest mi wszystko jedno, która opcja polityczna będzie okrzyknięta stuprocentowym zwycięzcą wyborów samorządowych. Nie takie rzeczy już Polska widziała, oglądała i niestety przeżywała na własnym organizmie. Przeżyliśmy wystarczająco jako naród, żeby nie dało się znieść takiej czy innej partii. Ale jedna rzecz jest absolutnie nie do przyjęcia – przynajmniej nie dla mnie. Sposób liczenia głosów i traktowania obywateli. Bardzo przykro mi to powiedzieć, ale nie mam już żadnego zaufania do własnego kraju. Nigdy nie sądziłam, że to powiem. Bo mimo różnych historii, które niosły media i sale sądowe, mimo wszystko gdzieś ktoś był i jakoś czuwał.
To, co stało się z w wyborach samorządowych przekreśliło jak dla mnie całość dorobku 25 lat wolności. My tu nie mamy żadnej wolności! Za mocne słowa? Zaraz udowodnię, że wcale nie są za mocne. Od momentu rozpoczęcia głosowania doszło w kilka godzin do ponad dwustu incydentów. Ale zrywanie czy klejenie plakatów to pikuś. I to jest zwykła głupota. Podobnie jak i cisza wyborcza. Bo idąc do swojego lokalu wyborczego minęłam kilkanaście reklam statycznych w postaci plakatów, billboardów i innych słupów. Jak się chce mieć ciszę, to trzeba nakazać, aby przed jej nastaniem poznikały te wszystkie paskudztwa, które musieliśmy oglądać przez blisko trzy miesiące.
Te incydenty, to również i inne przypadki. W Polsce w kilku miejscowościach mieliśmy do czynienia z między innymi takimi przypadkami jak: kradzież kilkuset kart wyborczych, kupowanie kart wyborczych, dostawianie krzyżyków przez wiceszefową jednej z komisji wyborczej, gotowe zaznaczone krzyżykami karty na liście jednego z komitetów wyborczych. To tylko to, czego dowiedziałam się w niedzielę rano z komunikatów prasowych. I co? PKW nie widziała powodu do interwencji. Jak? Jakim cudem mogła się pojawić tak durna decyzja? Kradzież kart i podrzucenie ich gdziekolwiek indziej to chwila moment w czasie tłoku. Sama siedziałam niejeden raz w takich komisjach i jeśli komuś się wydaje, że członkowie komisji nic innego nie robią tylko cały Boży dzień patrzą na urnę, musi walnąć się głową w mur i to z dużego rozpędu. Kilkaset głosów może w wyborach samorządowych całkowicie zmienić wynik wyborczy. Ale PKW uważa, że wszystko w porządku.
W innych częściach kraju wydrukowano karty z kandydatami, którzy nie startowali w tym okręgu. Zagłosowało na nich ponad 380 osób. I co? Oczywiście, że nic się nie stało. Te głosy zostały potraktowane jako nieważne. Z automatu zostało do kosza wyrzuconych 380 głosów wyborców tylko w jednym z okręgów. I nikt nie sprawdzał, czy ktoś zaznaczył właściwie czy niewłaściwie, tylko do razu chlast! I nie ma 380 obywateli. Bo PKW ma ich głos tam gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę.
Ale szczytem dla mnie było usłyszeć w poniedziałek wieczorem, że oto w wyniku problemów z odbieraniem protokołów, PKW wpadła na nowy pomysł – postanowiła liczyć głosy alternatywnie. Nikt nie wytłumaczył na czym ta alternatywa ma polegać. Ja śmiem twierdzić, że skoro w Polsce poszło się czesać tysiące głosów (to te opisane powyżej) to alternatywny sposób liczenia nie kojarzy mi się z niczym dobrym. Nie mam pojęcia, czy będą liczone może w takim razie podwójnie, potrójnie, a może po połowie. No jest jeszcze szansa, że w ogóle nie będą liczone. Albo PKW wpadło na kolejny nowatorski pomysł dopisania własnej teorii do praworządności wyborów.
Martwi mnie w tym wszystkim brak reakcji Prezydenta RP. To on w końcu stoi na straży porządku w moim kraju. Wydaje mi się, że w takich sytuacjach, powinien przejąć kontrolę nad tym co się dzieje. W końcu jako głowa państwa i reprezentant nas wszystkich powinien zadbać o tak ważne sprawy, skoro leśne dziadki nie ogarniają tematu. Ale tu też cisza. Ja się domagam unieważnienia całości wyborów. To jest wstyd i skandal! To nigdy nie powinno mieć miejsca!
I my jeździmy uczyć Białorusinów demokracji? To my pomagamy Ukraińcom walczyć z reżimem własnych oligarchów i obecnie rosyjskich najeźdźców? Żart i chichot historii. To do nas powinni przyjechać obserwatorzy i zobaczyć cyrk na żywo. Jeszcze na dodatek media centralne emitują na cały kraj i za granicę dialogi członków PKW i ich radosną twórczość. Nie myślałam, że kiedyś to powiem. Ale skoro tak się mnie traktuje jako obywatela, kiedy raz na cztery lata mogę w końcu skorzystać z mojego prawa, to co ja tu jeszcze robię? Nie mogę mieć już dzisiaj zaufania do żadnej instytucji w Polsce. Zostałam oszukana! Zostali oszukani Polacy!
A PKW dalej ustami starczego bełkotu będzie chrzanić o liczeniu, wydrukach, kłopotach, inrternecie… I nikt na to nawet nie zareagował, że coś tu jest nie tak. A przepraszam – NIK zareagowała. Pójdzie z kontrolą po ogłoszeniu i zatwierdzeniu wyników, które były liczone alternatywnie, matematycznie, całkowo, ujemnie, ułamkowo, procentowo i co tam jeszcze wymyślą. I pierwszy raz w życiu zgadzam się z byłym konstytucyjnym ministrem. Nasze państwo istnieje teoretycznie. Więc skoro tak, to zaufanie do takiego państwa nie jest w ogóle potrzebne.
Komentarze opinie