Reklama

Sport to straszna rzecz



Czwartkowy poranek był niecodzienny. Byłem świadkiem skrzyżowania przełajów z elementami gry miejskiej oraz biegu na orientację. Ale po kolei.

Jakiś czas temu włączyłem się w zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie lotniska. Na czwartek mieliśmy zaplanowane spotkanie z dziennikarzami pod budynkiem Urzędu Marszałkowskiego. Kwadrans przed terminem wpadłem zasapany do holu gmaszyska przy ul. Wyszyńskiego. Przenikliwe zimno spowodowało, że zarówno organizatorzy jak i dziennikarze już po minucie stania na schodach wpadali drżąc do ciepłego wnętrza Urzędu Marszałkowskiego. Przywitałem się ze znajomi ale w rozmowie przeszkadzał denerwujący dyszkant. Szpakowaty jegomość w garniturze oganiał się jak od much od kilku kobiet i człowieka z mikrofonem.

- Nie wiem, nie mam... Idźcie sobie. Ja nic nie wiem – mamrotał wykonując nerwowe gesty.

- Panie marszałku, panie marszałku. Proszę odpowiedzieć – wołał człowiek z mikrofonem.

- Panie marszałku, czemu Pan ucieka – wtórowały kobiety.

Chwilę później poznałem jegomościa – to ludowy wicemarszałek Walenty Korycki. Kobiety też poznałem – zwolnione pracownice Szkoły Policealnej nr 2 Pracowników Medycznych i Społecznych. Dzień wcześniej oglądałem jak zdesperowane kobiety prosiły marszałka Dworzańskiego o przywrócenie do pracy. W skardze skierowanej m. in. do niego oskarżały dyrektorkę szkoły o mobbing i zmuszanie do dzielenia się premiami i nagrodami. Twierdziły, że treść zarzutów znał tylko adresat – czyli marszałek. Pani dyrektor – notabene członek PO – została zatrzymana kilka dni temu jako podejrzana o korupcję. Zdesperowane kobiety po nieudanych próbach spotkania się z Dworzańskim wybrały się na spotkanie wyborcze z udziałem marszałka domagając się wyjaśnienia swojej sprawy. Najwyraźniej w czwartek spróbowały zainteresować tematem wicemarszałka.

Korycki stojąc na schodach spojrzał na hol, gdzie właśnie wchodzili politycy PiS zaproszeni na konferencję: Bogusław Dębski i Lech Rutkowski i... zawrócił się na pięcie. Nienaturalnie wyprostowany pomaszerował na schody. Z poziomu pierwszego piętra dobiegły pytania dziennikarza i kobiet

- Panie marszałku czy pan jest trzeźwy? Panie marszałku czy pan pił alkohol?

Zajęci przygotowaniami do konferencji przestaliśmy zwracać uwagi na ciąg dalszy wydarzeń. Kilka minut później – chcąc niechąc – wzięliśmy w nich udział. Najpierw po schodach pojawił się Korycki z teczką i płaszczem, za nim biegł dziennikarz TVN pokrzykując:

- Proszę państwa. Pan marszałek ucieka, bo podejrzewamy że jest pod wpływem alkoholu. Wezwaliśmy policję! Panie marszałku proszę zaczekać!

- No tego to jeszcze nie grali – nie wytrzymał jeden z dziennikarzy czekających na konferencję parskając śmiechem. Reszta obecnych trochę osłupiała patrzyła jak ścigany przyśpieszył do nieskoordynowanego nerwowego truchtu. Za nim gonił z mikrofonem dziennikarz, którego ścigał kamerzysta. Dalej truchtały zwolnione pracownice. Jedna z nich zauważyła radiowóz po drugiej stronie ulicy i ruszyła w jego kierunku. Z lekkim opóźnieniem po schodach zbiegła sekretarka wołając:

- Panie marszałku! Kierowca z drugiej strony!

Widząc, że marszałek oddala się energicznie w górę ulicy Wyszyńskiego zawróciła do portiera:

- No i jakoś trzeba go powiadomić, że kierowca czeka. Co robić?

Portier pokręcił głową zafrasowany i podszedł do szyby. Za nim ruszyli niemal wszyscy obecni w holu oglądając niecodzienny peleton: truchtający wicemarszałek, doganiający go dziennikarz wymachujący mikrofonem z towarzyszącym mu kamerzystą. Potem kobieca grupa pościgowa, kilku gapiów i dziennikarzy, którzy z holu ruszyli zaciekawieni obejrzeć jak się też skończy cały wyścig.

- Skręci między bloki – padła supozycja jednej z dziennikarek.

- Eeee tam. Przyśpieszy i wskoczy do autobusu – zgadywał inny widz, widać doświadczony w ucieczkach.

- Po mojemu wskoczy do sklepu, coś se golnie z gwinta i tyle mu udowodnią – włączył się starszy jegomość w granatowej kurtce, który po namyśle opuścił budynek i też pośpieszył za oddalającym się tłumem. W tym momencie wycie syreny dały znać o sobie, że do tej biegów dołączyła jeszcze policja. Radiowóz wystartował i migając światłami ruszył w pościg. Niewinna rozrywka zakończyła się po kilkuset metrach. Osaczony marszałek zatrzymał się przed sklepem mięsnym patrząc ponuro na ścigających. Zignorował natarczywe pytania dziennikarza o trzeźwość i kurczowo przytrzymał teczkę. Chwilę później pościg wzmocnił drugi radiowóz, do którego po krótkich negocjacjach wsiadł zrezygnowany Korycki.

- No niemożliwe, żeby był pijany! W poniedziałek to mogę rozumieć. Ale w czwartek?! – zastanawiał się po wszystkim jeden z dziennikarzy.

Konferencja mimo wszystko się odbyła, mimo że rozpoczęła się wśród uśmiechów wywołanych zajściem. Zdecydowaliśmy się ją jednak przenieść ze schodów do ciepłego holu. W końcu nie było wiadomo czy uciekający marszałek, który omal nie stratował naszych współpracowników i materiałów czegoś nie zapomniał i nie zechce wrócić do gabinetu. Z równie wielkim impetem i w równie licznym towarzystwie co je opuszczał.

Wieczorem dowiedziałem się od znajomego, że pan marszałek raczył mieć 1,3 promila.

- I tylko nie wiem czy to było już 1,3 czy jeszcze 1,3 – skomentował opowiadając, że marszałek Dworzański ukarał kolegę z zarządu zabierając mu kompetencje, a władze partii zapowiedziały surowe kary.

- Może walczył z kacem i walnął klinika – zasugerowałem.

- Powinien był zamknąć się w gabinecie i lulu. Jak ten wójt w "Ranczu".

Ale widać chciało się mu pobiegać. Sport to straszna rzecz – zakończył rozmowę kolega.

Wieczorem jeden ze znających temat internautów - "Osobiście wolę pijanego Marszałka Koryckiego, niż trzeźwych Dworzańskiego, Piorunka, Tyszkiewicza z Mierzyńską w jednym".

Mógłbym to nawet zrozumieć. Ale dlaczego musiałbym mieć tylko taki wybór?

(Przemysław Sarosiek/ Foto: Zrzut ekranu z tvn24.pl)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do