Reklama

Szkice sprzęgłem: Oddaj fartucha, czyli o sztuce upokarzania



Nie potrafię uciec od porażającego w swej bezlitosności (jest w ogóle takie słowo? ) wniosku, że najpopularniejsze programy telewizyjne polegają na okrutnym obrażaniu ludzi. Największym nieszczęściem, jakie mnie ostatnio spotkało, jest możliwość codziennego oglądania telewizji i, bez kitu, zrobiłbym komuś wiele przysług, gdyby pozbawił mnie dostępu do tego urządzenia. Sam nie potrafię, bo to uzależnia jak heroina.

W programie Ewy Drzyzgi reguły są dosyć jasne, bo to uczestnicy za pieniądze upokarzają samych siebie. Wczoraj skądinąd całkiem niezła dziewczyna narzekała, że przez jej uzależnienie od lateksowych ciuchów (choć precyzyjniej byłoby napisać "gumek") związki z chłopakami nie przekraczają dwóch tygodni. Dwudziestopięcioletnia Tamara z Pasłęka przyznaje natomiast przed kamerą, że umówiła się z czterdziestoletnim dekarzem z Ostrołęki, który przez przypadek podczas randki napluł jej do oka, natomiast dwudziestoletnia Monika z Inowrocławia chciała się przytulić do Tomka, ale on zrzucił ją z łóżka, bo wolał całować się z psem. Wzruszył mnie też Krzysiek z Izbicy stwierdzeniem, że "facet musi być dla kobiety uciekającym lwem, który ona jako antylopa będzie chciała dogonić", a dwudziestotrzyletnia Patrycja bardzo lubi didżeja, który nazywa ją "seksi świnką z Gnojnika".

Wszystko to codziennie, w prime-time popularnej stacji o inicjałach TVN. Wymyślasz o sobie coś upokarzającego albo – tym lepiej – jesteś idiotą bez jaźni odzwierciedlonej, przychodzisz, gadasz, ludzie się z ciebie śmieją, inkasujesz pięć stów i masz na melanż z kolegami. Tak to działa w telewizji.

Są też bardziej subtelne sposoby upokarzania, mające na celu pobudzenie w mózgu telewidza ośrodków odpowiadających za satysfakcję z posiadania wyższej inteligencji niż ci, którzy tam występują. W programach "Trudne sprawy", "Surowi rodzice", "Bezlitosna niania", "Pamiętniki z wakacji", w tych fabularyzowanych na siłę paradokumentalnych historiach występujący tam naturszczycy wcielają się w bohaterów żenujących swą trywialnością i przewidywalnością opowieści, które, jak piszą na stronach Polsatu " żadnego widza nie pozostawią obojętnym. To opowieści o zdradach, niecodziennych kłopotach, tajemnicach ludzi żyjących tuż obok nas".

Życiowe perypetie bohaterów tych produkcji, w których lektor wciela się we wszechwiedzącego narratora, a aktorzy mogą swobodnie wcielać się w zainscenizowane role, są różne. Katarzynie (46 l.) mąż groził adwokatem, a Andrzej (57 l.) chce popełnić samobójstwo. Tadeusz (33 l.) – nie zjada wafelków, tylko wylizuje same lody. Jego żona jest zaniepokojona. Wynajmuje detektywa, aby sprawdzić czy nie jest on przypadkiem homoseksualistą.

Nie wiem, czy Państwo też tak mają, ale czasami oglądam kilka minut tych produkcji, po czym zażenowanie każe mi przełączyć się na inny kanał, a już po chwili wracam, aby sprawdzić, czy to, co przed chwilą widziałem, to prawda. Zawsze okazuje się, że to prawda.

Szczytem wyrafinowania w tych perwersyjnych praktykach telewizyjnych, są programy kulinarne "Kuchenne rewolucje" i "Masterchef". Pełnią one teoretycznie rolę edukacyjno – propagatorską na obszarze kultury kulinarnej w Polsce, co na pewno jest potrzebne. Jednak subtelność, z jaką to robią, przypomina ubijanie kiszonej kapusty w szpilkach od Versace. Puszysta Magda Gessler realizuje już chyba dziesiąty sezon swojego programu według scenariusza przewidywalnego jak niedzielna homilia w prowincjonalnej parafii. Szybkie wejście, wzrok zgwałconego kota, obrażenie kelnera/kelnerki, zamówienie piętnastu dań, z których dziesięć tylko powącha, trzy zbliży do ust umalowanych szminką russian red, a dwóch spróbuje, po to tylko, by wypluć je na podłogę. Kelner/kelnerka już płacze. Gessler uchybiając wszelkim zasadom higieny (nakrycie głowy, ubiór) wparowuje do kuchni, by wprawić w płacz kucharzy, rozkazuje zamknąć knajpę i wymienić wszystko, co nie jest gołą ścianą na coś, co jest "swojskie i niedrogie". Wszystkie knajpy, które rewolucjonizuje Gessler, są "swojskie, niedrogie i jak u mamy", poza oczywiście tymi, które restauratorka posiada w wielu miejscach stolicy. Te może czasami są swojskie, ale nie pewno taniością nie cieszą.

Jednak szczytem telewizyjnego masochizmu widzów i bohaterów jest tak zwany "Masterchef". To taki wyścig kulinarnych szczurów – amatorów o sławę, książkę i swoje pięć minut. Metodą selekcji tych złych kucharzy od dobrych jest selekcja dokonywana przez trzech surowych jurorów, z których tylko jeden sprawia wrażenie, że potrafi być sympatyczny. Absolutnie fenomenalne i jednocześnie niesamowite jest "oddaj fartucha" wypowiadane rytualnie przez Michela Morana. Ten ubrany nienagannie pan udaje surowego masterchefa, co przy jego fatalnie kaleczonym języku brzmi po prostu diabolicznie.

Moim osobistym bohaterem i w jakimś sensie żywym (czasami wydaje mi się, że prawie żywym) symbolem tego programu jest niejaka Magda Mierzwińska (Madzie stają się ostatnio jakąś regułą w naszym kraju). Ta rachityczna, krótko ostrzyżona trzydziestotrzylatka z Warszawy jest na co dzień gospodynią domową, a jej marzeniem jest sad i ogród. Nie wiem, jak gotuje pani Magda z Warszawy, ale za każdym razem, gdy jury dokonuje oceny jej pracy, wygląda ona jakby była prowadzona na egzekucję. Naprawdę boję się o serce pani Magdy ukryte w jej malutkim ciele. Czy wytrzyma kolejne napięcie telewizyjnej dramaturgii? Czy nie zemdleje z emocji? Czy wypływające z jej małych oczek łzy strachu, szczęścia, wzruszenia, w końcu przestaną lecieć? I czy przez ten jej płacz Magda Gessler nie powie w końcu, że sałatka jest znowu nieco przesolona?

Telewizja jest w defensywie. Pokolenia, które są na niej wychowały, powoli umierają, a te młode wolą inne media. Sposobem na przetrwanie jest atak, więc telewizja pierwszych dekad XXI wieku postanowiła oceniać. Ocenia to, jak śpiewamy, jak tańczymy, jak sprzątamy nasze domy, jak gotujemy, jak wychowujemy nasze dzieci, jak jeździmy na łyżwach. Telewizja postanowiła oceniać nasze życie, a jedynym sposobem, w jaki my możemy ocenić to, co ona robi, jest wyrzucenie odbiornika przez okno. Zróbcie to teraz.

(Radek Oryszczyszyn/ Foto: Flickr.com. James-Good)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do