Reklama

Taka gmina: Felieton w oczekiwaniu na żywioł pisany na balkonie

W czwartkowy wieczór uległem niewytłumaczalnej panice. Tego dnia - wieczorem - nad Białystok nadciągał burzowy szkwał, który wcześniej przewędrował przez pół Polski wyrządzając spore szkody. Pioruny, grad, porywisty wiatr i ulewa - aż tyle i tylko tyle zagroziło białostoczanom, a więc i mnie. Na szczęście burza przeszła trochę bokiem: nad Białymstokiem pobłyskało, zagrzmiało, podmuchał wiatr. Spadł deszcze, ale niezbyt ulewny. Zastanowiłem się: skąd ten strach?

Burz przeżyłem już sporo, a nawet parę razy mnie zalała mnie woda..Kilka razy jechałem autem, a rowerem podczas burzy. Wiele raz nawałnica złapała mnie, gdy maszerowałem gdzieś na odludziu lub na spacerze w mieście. Czemu więc ja i wielu sąsiadów ganialiśmy gorączkowo przestawiając samochody poza parking na wyżej położone miejsca? Czemu cali w nerwach uszczelnialiśmy piwnice i wynosiliśmy do domów rzeczy, którym kontakt z wodą z kanałów mógłby nieodwracalnie zaszkodzić. Przemyślałem to sobie, popytałem sąsiadów i wnioski nie są pocieszające: na ataki paniki (większe lub mniejsze) jesteśmy skazani aż do późnej jesieni. Bo działa nam i pamięć i instynkt. 

Już wyjaśniam o co chodzi. Jak wielu białostoczan mieszkam w okolicy, która w ostatnich latach - co roku - była regularnie zalewana. Nie chce mi się liczyć ile razy piwnica naszego domu była pod wodą, ulica zmieniała się w wartki potok i była nieprzejezdna, a samochód stał w środku strug płynącej wody narażany na zalanie. Można było tylko patrzeć przez okno na deszcz (nie zawsze były to szczególnie spektakularne ulewy) i bezsilnie obserwować jak szybko rośnie strumień wody rwący ulicą. Chwilę potem pojawiały się rosnące kałuże z wybijających deszczówkę studzienek i wszyscy mieszkańcy gnali do piwnicy patrzeć jak zalewa ją woda. Ostatnio - jak wielu innych białostoczan - z sąsiadami zakupiliśmy przenośną pompę, ale jej działanie okazało się niestety czysto teoretyczne. Bo wylewała ona wodę tam skąd za chwilę z powrotem napłynie. Węża na pół kilometra do Białej nie mieliśmy niestety, a trawników, skwerów czy innych naturalnych zielonych miejsc, gdzie rośliny i drzewa wchłaniałyby wodę już nie ma.  Zostały zabetonowane, założone kostką brukową lub płytkami chodnikowi w ramach wszechobecnej modernizacji i przebudowy ulic oraz tworzenia chodników i ścieżek rowerowych. Woda wylana na beton nie wsiąkała i wracała z powrotem do koryta, a potem na miejsce, z którego przed chwilą została usunięta. Zatem - z pompą czy bez niej - zostawało bezsilna obserwacja jak zalewana jest piwnica. Kiedy deszcz przestawał wreszcie padać od razu zaczynało się zbiorowe wylewanie wody, czyszczenie piwnic z szlamu i błota, suszenie i wszechobecny smród wilgoci. Czasami - jak już okoliczne uliczki i ronda przestawały być akwenami wodnymi - przyjeżdżała do nas straż pożarna i pomagała odpompować wodę. Jeśli ktoś wcześniej nie miał wolnych wiader, czystych mop-ów, szmat i innych akcesoriów to "umarł w butach" - musiał czekać aż przeschną drogi łączące budynek z resztą świata i dopiero wtedy gnać do sklepu. A jeśli było akurat święto lub noc to mógł sobie co najwyżej poprzeklinać...

Nastroje podczas sprzątania po powodzi były mało figlarne, bo perspektywa kilkugodzinnego zapieprzu nie nęciła. Zwłaszcza, że zastępowała wypoczynek. Szczególnie wkurzała myśl, że podobna sytuacja się już zdarzała i zdarzy się kolejny raz i tak bez końca . A już do furii doprowadzała myśl, że nic się z tym nie da zrobić. Największy wkurw... brał wtedy, gdy trzeba było bezsilnie czekać patrząc jak woda wylewa się ze studzienek, jezdnia powoli zapełnia się wodą i wraz z całym szlamem spływa do piwnicy....

- No dobra - może ktoś powiedzieć - Kto ci człowieku kazał mieszkać nad rzeką lub kupować dom w terenie zalewowym? Po co osiedlałeś się przy bagnach czy rozlewisku? Sam sobie to zafundowałeś więc cierp. 

I teraz robi się naprawdę wkurzająco: otóż nie mieszkam nad rzeką, ani na bagnie czy rozlewisku... Mój dom stoi ponad pół kilometra od brzegów tego posępnego ścieku zwanego Białą (nazwanie tego czegoś rzeką - poza deszczami - naprawdę wymaga wyobraźni). Natomiast problem opisywanych udręk i podtopień nie dotyczy tylko mieszkańców terenów nadrzecznych. Opisana historia z zalewaniem piwnic, ulic, parkingów i sklepów (na mojej ulicy parę razy zatopiło całkiem osiedlowy sklep) nie zdarza się wyłącznie mieszkańcom terenów bagiennych lub podmokłych. To wydarzenia powtarzające się przy KAŻDEJ większej ulewie w sporej części ścisłego centrum miasta. Potopy zdarzają się także poza centrum, ale - trzeba trafu - wszędzie tam, gdzie magistrat modernizował drogi i chodniki. Co ciekawe -  ludzie z mojego sąsiedztwa mieszkający w nielicznych domkach jednorodzinnych (najstarsi stażem w tej okolicy) lub tak zwanego starego budownictwa opowiadają, że te powodzie zaczęły się kilkanaście lat. Jeszcze na początku XXI wieku ich nie było... Pojawiły się razem z nowym betonem: po remontach ulic, którym towarzyszyło układanie tak zwanej kanalizacji deszczowej. Po tym fakcie nagle ulice i domy uzyskały podczas deszczów dostęp do akwenów wodnych powstających spontanicznie po deszczach. Co ciekawe - moi sąsiedzi nie kojarzą powtarzających się powodzi ze wzrostem temperatur, dziurą ozonową, zmianą klimatu i siłą żywiołu. Czyli ze wszystkim tym co - zdaniem magistratu i prezydenta - jest powodem zalewania miasta. Mówiąc wprost to uważają, że władze miasta łżą na potęgę, a powodem zalań jest beton, asfalt, za słaba kanalizacja deszczowa i coraz mniej zieleni i drzew. Ekolodzy słuchając tego wpadliby w euforię. 

Wracając do tematu czwartkowej, przeburzowej paniki w moim domu. Rozmowy z sąsiadami i autoanaliza własnych emocji doprowadziły mnie do wniosku, że powodem jest zwyczajnie brak wiary w to, że miasto cokolwiek zrobiło w naszej sprawie oraz poczucie, że urzędnicy i magistrat ma to tam, gdzie słońce nie zagląda. Konkretnie wyraża się to tym, władze miasta nie zrobił nic, by każdy większy deszcz nie powodował w nas odruchu Noego, czyli chęci budowy arki i przeniesienia tam siebie i swojego dobytku. Przypominam, że Noe nie czekał aż władca, któremu podlegał zadba o niego. Posłuchał Pana Zastępów i zdecydował radzić sobie sam budując arkę. Rzecz w tym, że do białostoczan w sprawie deszczu nie przemawia Pan Zastępów, ale pan prezydent. I mówi nie przez proroków ale ulotkami i ustami rzeczniczki i urzędników. A to co mówi niestety nie napawa optymizmem i nie jest radą z gatunku tych, które Pan dał Noemu czyli co konkretnie zrobić, aby uchronić się przed potopem. W Białymstoku pan prezydent mówi tylko, że wydał pieniądze, które zabrał nam z podatków na jakieś opracowanie. I to opracowanie ma nas ustrzec przed zalaniem  (dzięki niemu powstaje jakiś plan naprawczy). Mniejsza już z tym, że ktoś szuka rady dopiero to latach regularnych zalewań i podtopień. Problem leży w tym, że pieniądze zostały zabrane nam z podatków i już ich nie ma, zaś planu nie widziano na oczy. A przynajmniej ja nie spotkałem nikogo kto by się do tego przyznał, a pytałem wielu. Skoro jest nieznany to nie widzę jak ma nam pomóc kiedy  znowu zacznie padać? I nie wiadomo jak ma zapobiec powodzi po ulewie lub chronić przed jej skutkami. 

Dlatego panikujemy przed każdą większą burzą. Panikujemy, bo czujemy się bezradni. Panikujemy, bo nie widzimy, by ktoś zajmował się naszym problemem lub zastanawiał się jak mu zapobiec albo jak pomóc. Panikujemy, bo i przed szkodą i po szkodzie nasze władze są równie głupie. Panikujemy, bo kiedy byliśmy zalani nikt nie pospieszył nam z pomocą i nikt nie wyciąga wniosków na przyszłość.A z naprawą szkód zostajemy sami słysząc w tle, że szkody są małe, nieznaczne. Zatem w gruncie rzeczy nic się nie stało.  Panikujemy, bo po zalaniu słyszymy słowa, słowa, słowa... Bo nikt nam tego nie da co urzędnik lub pan prezydent obieca. I żadne wizyty strażników miejskich mówiących gdzie można dostać worki na piasek nie zmienią tego stanu rzeczy. Bo kto wczesnym latem pędzi po worki, napełnia piaskiem i trzyma na balkonie czy w piwnicy czekając na deszcz? A takie rady słyszałem z magistratu. Na pewno nie robi tego nikt normalny. Tak jak i nikt normalny nie lekceważy przez kilkanaście lat corocznego zalewania ulic miasta licząc, że nie będzie następnego razu, choć sytuacja regularnie się powtarza. Stawiam dolary przeciw orzechom, że nowobudowane ulice i drogi mają tak samo słabą kanalizację deszczową co te starsze.  

Nie będę nudził dalszym narzekaniem na władze miasta, które zamówiły stertę papieru z opisanymi rozwiązaniami problemu powodzi. Nie wierzę, że te rozwiązania na tym papierze są tam są. Gdyby były, to urzędnicy chwaliliby się, że je mają i zaczęli coś robić. Ogłosiliby to z pompą tak jak chwalą się każdym najdrobniejszym osiągnięciem czt wbiciem łopaty pod zaczynającą się budową czegoś co dopiero powstanie za długie lata. Żadnych rozwiązań białostockich powodzi nie ma więc porzućmy nadzieję. I to mnie wkurza. A najbardziej wkurza mnie to, że nikt z tym nadal nic robi. I to w chwili, gdy właśnie  znowu solidnie chmurzy się nad miastem. Chciałbym by ten deszcz zwalczył suszę, która niszczy miejską zieleń, ale nie mam czasu się nad tym rozwodzić, bo ciągle łażę na balkon patrzeć czy już pada i czy nie zaczęło zalewać mi piwnicy. Z tego co widzę nie tylko ja mam ten nerw. A władze miasta? Mają się dobrze i ćwiczą opowiadanie o tym, jak straszny żywioł wodny dotknął Białystok. I że winny jest klimat i żywioł rwa jego mać! 

(Przemysław Sarosiek/ Foto: BL)

PS. Niniejszy felieton pisałem na balkonie, bo właśnie nadciągały kolejne chmury, a samochód zaparkowałem niebezpiecznie blisko miejsca, gdzie zwykle powstają rozlewiska... A do piwnicy włożyłam stare papiery, które wyjąłem z wymienianego biurka i jestem pewien, że powódź zaszkodzi im nieodwracalnie. 

P.PS. Wszystkich uważających, że przesadzam i wyolbrzymiam, obrońców pana prezydenta oraz osoby uważającym, że szkody tych podtopień są niewielka z serca zapraszam podczas najbliższej powodzi do osuszania mojej piwnicy lub któregoś z sąsiadów. Po 3 godzinach wspólnej pracy z wiadrem, szuflą, mopem, szmatą jestem pewien, że wypracujemy wspólny pogląd. Przeczucie podpowiada mi, że raczej będziecie podzielać mój punkt widzenia, a słowa pod adres decydentów nie będą tchnęły miłością.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do