
Niby koniec kwietnia i wszyscy myślą o majówce, a gminnej tylko polityce doszło do istnego trzęsienia ziemi. Sypnęło kandydatami na prezydenta i dymisjami, a w koalicji rządzącej województwem nie tylko zatrzeszczało ale wręcz pękło. Działo się!
Po pierwsze PiS pokazał swojego kandydata na prezydenta. Został nim Jacek Żalek z partii Jarosława Gowina - koalicjanta PiS-u i mimo wszystko było to spore zaskoczenie. Prawo i Sprawiedliwość w mieście ma samodzielną większość w Radzie Miasta, a w sondażach partyjnych też wygrywa. Wprawdzie z innych badań wynikało, że PiS przegrywa w Białymstoku ze zjednoczoną koalicją wszystkich swoich przeciwników, ale... już wiadomo, że tej koalicji nie będzie. Społeczni aktywiści z lewa i prawa ogłosili, że startują z własnych komitetów, tak jak i SLD oraz Kukiz '15. W tej sytuacji na kandydata PiS-u czekano z niecierpliwością i zaciekawieniem, bo mocny kandydat miał szansę wygrać fotel prezydenta. Pod warunkiem, że zebrałby żelazny elektorat, nie miał negatywnego elektoratu i skłoniłby miejskie struktury PiS-u do wspólnego intensywnego działania.
Czy Żalek może to osiągnąć? Przypuszczam, że wątpię. Po pierwsze wielu wyborców PiS-u (zwłaszcza tych bardzo konserwatywnych i tradycyjnych) nie może Żalkowi zapomnieć kilku transferów politycznych, a najbardziej przejścia do PiS-u. Po drugie, trudno mi sobie wyobrazić miejskich działaczy PiS-u aktywnie pracujących w komitecie na rzecz "gowinowca" przy ledwie maskowanej niechęci wielu członków partii do osoby samego Żalka. Po trzecie Żalek ma spory negatywny elektorat dzięki kontrowersyjnym poglądom i wypowiedziom na różne tematy (od aborcji poczynając na monarchistycznych ciągotach kończąc). Z drugiej strony Żalek jest najbardziej medialny z wszystkich możliwych kandydatów. Znany jest też z pomysłowości w czasie kampanii wyborczej oraz wyjątkowej wręcz pracowitości. Druga strona medalu to ta, o której opowiadał były europoseł PiS Marek Migalski. Mawiał on o Żalku, że przez kilka miesięcy w kampanii nie sypia po nocach i pracuje po 24 godziny na dobę po to, żeby między kadencjami nic nie robić i mieć za motto piosenkę Piaska, że "do południa budzikom śmierć". Tak czy inaczej wystawienie takiego kandydata przeciw Tadeuszowi Truskolaskiemu przez PiS byłoby bardzo ryzykowne, gdyby... walka toczyłaby się głównie między tą parą. A to nie jest takie oczywiste.
A nie jest oczywiste, bo do wyścigu o fotel prezydenta włączył się Tadeusz Arłukowicz. Były szef białostockiego PO, były senator PO i bliski współpracownik Tadeusza Truskolaskiego z pierwszej kadencji. Arłukowicza kilkakrotnie przepisywano do PiS-u, ale ostatecznie do mariażu nie doszło. Tak czy inaczej na Arłukowicza może zagłosować zarówno elektorat PiS-u jak i dotychczasowi wyborcy Tadeusza Truskolaskiego, którzy się do niego rozczarowali, a Jacek Żalek jest dla nich niewybieralny. Arłukowicz przeczekał poza polityką wystarczająco długo, aby się źle nie kojarzyć i dodatkowo pokazać swoją bezpartyjność i na tyle krótko, by doskonale pamiętać zasady kampanii wyborczej i słabości rywali.
O ile w połowie kwietnia było oczywiste, że Tadeusz Truskolaski wystartuje powalczyć o kolejną kadencję i ma spore szanse wygrać to obecnie nie jest to już takie oczywiste. Po pierwsze wielu rozczarowanych nim wyborców oddałoby na niego głos znowu, bo Żalek jest dla nich nie do zaakceptowania. Kandydatura Arłukowicza mocno krzyżuje te plany i dodatkowo odbiera obecnemu prezydentowi centrowy elektorat, któremu nie po drodze z koalicją PO-Nowoczesna. Druga przyczyna tej nieoczywistości to dymisja Adama Polińskiego. To on w komitecie Tadeusza Truskolaskiego odpowiadał za planowanie i myślenie strategiczne. Mimo dużych kontrowersji, które budził, był też osobą mającą jakąś wizję miasta i jego rozwoju. Truskolaski bez Polińskiego z obecnymi zastępcami to realizacja programu "Miasto to ja" i "Będę kandydował, co se będę żałował". Tuchliński, Rudnicki i Nikitorowicz przy Polińskim wypadają blado, mało kompetentnie i dodatkowo nic nie wiadomo o ich pomysłach. Każdy z nich zna się na jakiejś wąskiej dziedzinie (niektórzy z nich na żadnej) ale nikt nie ogarnia całości.
Odejście Polińskiego to także sygnał dla Truskolaskiego, że za bardzo skręcił do Nowoczesnej i nawet jego współpracownicy nie są w stanie tego przełknąć. Taki sam stosunek ma do tego spora część elektoratu prezydenta. On jako zwornik łączący partie i arbiter miałby pewne szanse kogoś przekonać, ale coraz wyraźniej widać, że będzie inaczej: Truskolaski kandydowałby na fotel prezydenta z partyjną armią zaciężną kandydatów ustalaną przez szefów partii (nawet jeśli szefem słabszego koalicjanta byłby jego syn). W tej sytuacji mógłby do bólu dystansować się od partyjnej etykiety Nowoczesnej. Im bardziej głosiłby niezależność tym bardziej fakty by temu przeczyły. W tej sytuacji zdegustowany wyborca może zagłosować na Arłukowicza. Najbliższy współpracownik prezydenta dostrzegł to i złożył rezygnację, co oznaczać może dwie rzeczy: albo dostał fajną propozycję pracy w sektor.
W tej sytuacji może się okazać, że PO odgrzebie Macieja Żywno i spróbuje zagrać nim w walce o prezydenturę w Białymstoku. Wicemarszałek to popularna postać w stolicy Podlasia mająca opinię człowieka z własnymi poglądami i elektoratem. O tym, że PO poważnie o tym myśli świadczy to, że z klubu odszedł Tomasz Janczyło, który złożył mandat radnego. Jego znane powszechnie problemy ze związkiem zawodowym, komisjami wybierającymi dyrektorów, pracą w szkole bez obowiązku świadczenia pracy i mętnymi wyjaśnieniami w tej sprawie były obciążeniem dla PO. W oficjalne przyczyny rezygnacji: przygotowanie do kandydowania na burmistrza Supraśla mało kto wierzy, a wejście za niego Adama Musiuka z Forum Mniejszości to ukłon w stronę tych środowisk.
Zadziwiające jest, że ten ukłon może zostać kolejny raz uznany przez Forum za gest dobrej woli... Wracając do Żywny i PO to ta partia nie zaakceptuje żadnego innego kandydata spoza swoich szeregów poza Truskolaskim. Dla jasności: mowa tu o Tadeuszu, bo koncepcja Krzysztofa jako kandydata na prezydenta to raczej science fiction. Raz, że dynastyczność budzi skojarzenia z oligarchią, a dwa że młody Truskolaski tak się nadaje na prezydenta jak ja na reklamę szamponu lub środków na odchudzanie. Chęci może by i były ale możliwości brak.
Dodatkowe emocje (głównie rozbawienie) budzi otoczenie Tadeusza Arłukowicza z Rafałem Gólczem na czele. Dawny członek PO opowiadający na Facebooku, że ukrywają swój program wyborczy, bo im inni kandydaci go ukradną i podkreślający swoje społecznikowskie (czytaj antypartyjne) nastawienie, to jeden z lepszych żartów. Rafał - wybacz, nic osobistego (znamy się dobrze), ale nie kupuję. I chyba nie ja jeden, więc zmieńcie płytę.
Przeczuwam, że to nie jest koniec atrakcji i kampania będzie jeszcze niosła sporo niespodzianek. Ostatnie dwa tygodnie wywołały ból głowy u Tadeusza Truskolaskiego oraz działaczy i wyborców PiS-u. Zobaczymy kogo głowa zaboli za kilka tygodni.
(Przemysław Sarosiek/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ciekawy pogląd na obecną sytuację w naszej białostockiej polityce
wszyscy dotychczasowi WON -potrzeba zupełnie nowych