
Minęły prawie cztery lata od poprzednich wyborów samorządowych. Jesienią 2014 roku Tadeusz Truskolaski kolejny raz został prezydentem. Przy okazji - ze strachu przed porażką - oblał szambem swojego kontrkandydata Jana Dobrzyńskiego, wydając załgane gazetki pełne oszczerstw. Właśnie wtedy ostatecznie zerwał z wizerunkiem nobliwego profesora ekonomii i moralnego konserwatysty. Zamiast tego został Tadeuszem Truskolaskim, bezwzględnym politykiem marnie udającym bezpartyjnego fachowca. Co się zmieniło przez te 4 lata?
Niestety niewiele. Tadeusz Truskolaski został tym kim był czyli politykiem amatorem. Jak większość polityków udawał przy tym głęboko moralnego dżentelmena, dla którego fachowość jest największą wartością. Zakładał różne maski, które łączyła ze sobą tylko morda hipokryty. Zachowywał się jak Kali z powieści Sienkiewicza: kiedy on rozdawał cięgi politycznym wrogom było to słuszne i sprawiedliwe, kiedy sam obrywał lamentował o prześladowaniach i niesprawiedliwości. Zachodzę w głowę jak - bez terapii psychologicznej - udawało się mu uważać się za apolitycznego bywając jednocześnie na kongresach partii politycznej? Jakim cudem uważa się za bezpartyjnego klepiąc się po plecach z Grzegorzem Schetyną i Katarzyną Lubnauer? I w jaki sposób potrafi wyznawać żarliwie rzymski katolicyzm podpisując się pod programem wrogiej kościołowi Nowoczesnej, do której posłał syna i najbliższych współpracowników? Najbardziej zaś zdumiewa mnie, że żywi przekonanie, że ktoś jeszcze wierzy w te jego opowieści. No i to, że sam wydaje się w nie wierzyć. Naprawdę nie wiem czy to jeszcze polityka czy już zadanie dla medycyny.
Nie chce mi się szukać jego programu sprzed 4 lat wykazując jak niewiele zrobił z tego co obiecywał. Ba! On na wyborczych plakatach nie obiecywał! On gwarantował! Nie chce mi się, bo wybory to szczególny czas, w którym kandydaci niesieni falą optymizmu (załóżmy, że spontanicznego) obiecują wiele i wierzą, że uda się im tego dotrzymać. Znalazłem za to jego dekalog z czerwca 2015 roku. Pół roku po wyborach - a więc w czasie, kiedy kampanijny hurraoptymizm wygasł - prezydent ogłosił dekalog. I żeby to wybrzmiało: ogłosił go dla białostoczan, a nie - jak to później wyjaśniał - dla radnych PiS-u. Oszczędności z dekalogu kilkanaście miesięcy później wyliczył na prawie 2 miliony złotych i to miał być zysk dla białostoczan. Zresztą sam to powiedział ogłaszając dekalog.
- Przytoczony tu swoisty dekalog spraw uważam obecnie za najważniejszy. Zrobię wszystko, by – bez względu na reakcje i zachowania niektórych – wprowadzić je w życie. Wiem, że jeśli wprowadzimy te zmiany, to przyczynią się one do zadowolenia tych, którym służymy – mieszkańców naszego miasta, białostoczan - tak mówił pan Truskolaski 29 czerwca 2015 roku.
Niestety 2 lata oszczędzania uznał za wystarczające i w zemście za brak absolutorium od PiS-u postanowił znowu marnotrawić pieniądze białostoczan. Przesadzam? No to własne słowa Truskolaskiego z lipca 2017 roku. Oświadczył wtedy, że dekalog to była wyciągnięta dłoń do PiS-u. A więc: nie służba mieszkańcom, nie ich zadowolenie i nie program zmian realizowany bez względu na reakcje i zachowania niektórych. To była czysta polityczna zagrywka, która - szczęśliwie - przyniosła nam wszystkim oszczędności. W lipcu 2017 roku przestała być skuteczna, więc prezydent z zimną krwią łamał ustanowione przez siebie przykazanie powołując na wiceprezydenta swojego przybocznego Przemysława Tuchlińskiego. Czwartym zastępcą (a miało być dwóch) mianował człowieka, którego ważkimi kompetencjami dotąd były m. in. ulubiona kawa i herbata prezydenta, kolejność składania wieńców i lojalność. Obecnie ten gość odpowiada za setki milionów wydawane na białostockie inwestycje... To się tak ma do dekalogu jak Kant do kanciarstwa.
Ile wart jest polityk, który nie dotrzymuje słowa? Ile wart jest człowiek, który bez zmrużenia oka robi coś odwrotnego niż obiecywał? A Tadeusz Truskolaski - dobrowolnie i nie zmuszany przez okoliczności - ogłosił dekalog, który miał oznaczać oszczędności w budżecie miasta, do którego wpływają nasze - czyli białostoczan - pieniądze. Kiedy w wojnie politycznej z PiS-em przegrał i radni z tej partii zmniejszyli mu pobory, wyrzucił dekalog do kosza i nasze - czytaj białostoczan - pieniądze zaczął znowu wydawać na rzeczy, które chwilę wcześniej uważał za zbyteczne. Zatrudnił kolejnych zastępców, zniósł moratorium na zatrudnienie w urzędzie miasta itp. Chwilę później okazało się, że zamiast nagród dawał specjalne dodatki swoim przybocznym w zasadzie za nic. Bo żadne dodatkowe obowiązki z tymi dodatkami się nie wiązały. Tak przynajmniej określili to niezależni urzędnicy kontrolujący miejskie rachunki.
I co? I nic! Tadeusz Truskolaski dalej jest zdania, że oszczędnie wydaje nasze pieniądze. Apolityczność odłożył na półkę i zbratał się z Platformą Obywatelską swoich zastępców i Nowoczesną swojego syna. Przy tym uważa, że jest bezpartyjnym, apolitycznym fachowcem. Głęboko wierzącym człowiekiem pogrążonym w rozmowach z arcybiskupem i człowiekiem któremu wiara nie przeszkadza we wsparciu partyjnych pomysłów liberalizacji aborcji, wyrzucenie krzyży i religii ze szkół i urzędów. Ciekawi mnie jakim cudem powtarzanie modlitwy "wierzę w Boga Ojca" nie zgrzyta mu z tym co pisze Katarzyna Lubnauer, której poparcie zyskał. Zastanawiam się czy białostoccy księża wiedzą, że Tadeusz Truskolaski brata się z tą Nowoczesną, której liderka tak napisała do polskich biskupów:
- Wolność może być w pełni realizowana wyłącznie w demokratycznym państwie świeckim, które nie preferuje żadnych religii i grup wyznaniowych. Tylko czytelny rozdział Kościoła od państwa daje szansę na wolne społeczeństwo oraz wolny, niczym nieskrępowany wybór. Tu wolałabym zwracać się do polityków nie biskupów, ale gdy Kościół dopuszcza prowadzenie kampanii politycznych w parafiach, to staje się automatycznie stroną w sporze politycznym.
To słowa z marcowego listu Katarzyny Lubnauer, z którą w czerwcu bratał się Tadeusz Truskolaski przyjmując jej nominację na kandydata na prezydenta. A w sierpniu prezydent konweswował swobodnie z arcybiskupem Wojdą i dawał publiczne pieniądze na remont schodów w kościele. Który Tadeusz Truskolaski jest prawdziwy? Ten, który wspiera parafię czy ten, który przyjaźnie obejmuje się z liderką antykościelnej partii, w której - ku jego dumie - działa jego syn zapraszany na wszelkie miejskie uroczystości i kroczący obok niego niczym w koreańskiej dynastii Kim obok Kima.
Przez ostatnie 4 lata zmieniło się niewiele. Tadeusz Truskolaski po staremu przywdziewa szaty politycznej dziewicy oddając się przy tym partiom za poparcie. Miastem dalej trzęsą politycy Platformy Obywatelskiej nawet specjalnie się nie kamuflując. Znowu padają obietnice zmiany Białegostoku w miejsce miodem i mlekiem płynące ale bez wyjaśnienia czemu kilkanaście lat rządów nie wystarczyło na sprawienie tego cudu. Jedyne co się zmieniło to atmosfera wokół prezydenta. W Radzie Miasta dostawał czasami łupnia (tylko czasami zdołał sprytnie ograć radnych) i słyszał czasami twarde "nie". W kończącej się kadencji coraz więcej białostoczan jawnie dawało upust niezadowoleniu gromko protestując przeciw rządom jego kieszonkowej satrapii, coraz trudniej było też prezydentowi mścić się na nich. Zmieniło się pełne trwogi uwielbienie towarzyszące dotąd Tadeuszowi Truskolaskiemu, a zaczęło się twarde walenie prawdy między oczy. Mimo to prezydent dalej chce władać miastem i znowu zaczyna polityczne czary-mary. Pytanie na najbliższy czas brzmi: czy ten chocholi taniec wreszcie się skończy?
(Przemysław Sarosiek/ Foto: ASM)
P.S. Zawiedzionym, że wywaliłem zwyczajnie kawę na ławę bez ogródek, złośliwości i "nieznośnej lekkości bytu" jak nazwał moją pisaninę zaprzyjaźniony Czytelnik obiecuję solennie, że w następnym felietonie powrócę do tradycyjnego ciężkiego dowcipu. Dziś tylko dosadnie kilka słów prawdy.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Który jest prawdziwy żaden z opisanych chyba. Prawdziwy to zapyziały zezowaty chłopek z Kapic chciwy i interesowny. On zrobi wszystko dla pieniędzy to jest prawda o tym Panu
PiS nie jest żadną alternatywą dla p. Truskolawskiego, nieważne jak autor tekstu by chciał przekonać do tego tych spoza betonu PiS.
Problem miasta to urzędnicy. Wiedząc że ich szef ma zapewnione kolejne kadęcje nie starają się. Trudno z nimi się współpracuje przy załatwianiu najprostszych spraw. Jest ich zwyczajnie zbyt dużo więc wymyślają problemy aby udowodnić swą przydatność. Obowiązuje zasada lepiej zatrudnić 4 osoby za 2500 miesięcznie niż 1 fachowca za 5000 zł.