
Ostatni dni, protest rodziców niepełnosprawnych dzieci oraz dramatyczne wydarzenia w Liverpoolu z dwuletnim Alfie wywołały we mnie gigantyczny paroksyzm niechęci do polityków. W szczególności do takich, którzy nie wahają się skorzystać z ludzkiego nieszczęścia i cierpienia byle tylko zyskać choć trochę poparcia. Poważnie, brzydzę się nimi, bo hipokryzja w przypadku tych pań i panów to zbyt małe słowo. Nie znam w słowniku wystarczająco mocnego i być może należałoby je wymyślić.
Od paru dni w budynku Sejmu przy ulicy Wiejskiej protestują rodzice niepełnosprawnych dzieci. Są to w większości osoby opiekujące się swoimi dziećmi, które od urodzenia wymagają - i zawsze będą - wymagały opieki. Bardzo dramatycznym protestem zwrócili uwagę na fatalną sytuację: ich samych oraz swoich bliskich. Nie dość, że nie mają szans na normalnie życie i pracę to jeszcze skazani są na nędzę materialną. Pieniądze, które otrzymują z różnych źródeł - głównie publicznych - nie wystarczają im ani na normalne życie, ani na opiekę nad dziećmi ani zabezpieczenie przyszłości. Nie mają szans na normalną pracę, emeryturę i generalnie są w sytuacji bez wyjścia. Sami określają swoją sytuację: "Mamy za mało by żyć i za dużo aby umrzeć". Na domiar złego nie widać żadnej perspektywy poprawy ich sytuacji. Słysząc, że gospodarka ma się lepiej, a rząd chwali się rosnącymi zyskami, ci ludzie w spektakularny sposób postanowili zwrócić uwagę na problem. Zaczęli okupować korytarze parlamentu. Protest się wydłuża, dzieci wymagają opieki rehabilitantów, których z kolei do niedawna nie wpuszczały służby sejmowe mając nadzieję, że w ten sposób zakończą blokadę sejmowych korytarzy. A protestujący nie ustępowali twardo żądając spotkania z Jarosławem Kaczyńskim. Zamiast nich przybyli premie Morawiecki, minister Rafalska i prezydent Duda. Protestujący żądali jak najszybszego załatwienia sprawy - w takim sam sposób w jaki parlamentarna większość załatwiała np. reformę sądownictwa czy Trybunału Konstytucyjnego. Rodzice i dzieci nie dowierzają rządzącym, bo wiele razy wierzyli różnym rządom i ministrom a potem padali ofiarą własnej łatwowierności. W tej sytuacji się im nie dziwię, że grają va banque. Obietnice minister Rafalskiej i prezydenta im nie wystarczają, aby przerwali protest. Ci ludzie wydają się wierzyć tylko obietnicom słowa Jarosława Kaczyńskiego, z którym uparcie chcą się zobaczyć.
Jest jednak i druga strona medalu: protestujące na korytarzach niepełnosprawne dzieci cierpią. Korytarze - te sejmowe nie są wyjątkiem - nie są najlepszym miejscem do zdrowych ludzi, a co dopiero mówić o osobach wymagających opieki lekarskiej, lekarstw, rehabilitacji. Niepełnosprawni i ich opiekunowie ryzykują bardzo dużo, aby uzyskać gwarancje spełnienia postulatów. No właśnie... jakie gwarancje i jakich postulatów? Chcą zmusić szefa PiS-u do spotkania i osobistego złożenia obietnic, które już - w jego imieniu - złożyli przedstawiciele rządu i prezydenta Andrzej Duda? Czyżby w ich oczach tylko Kaczyński zasługiwał na zaufanie? Czy należą do tej niezbyt licznej grupy Polaków, która ma zaufanie do prezesa PiS (w sondażach Kaczyński niezmiennie ustępuje prawie całemu rządowi i członkom opozycji jeśli chodzi o bilans zaufania i nieufności)? I co chodzi z ich oczekiwaniami? Nie do końca to rozumiałem do chwili kiedy odkryłem kto wpuścił do Sejmu protestujących, kto się z nimi ochoczo fotografuje i zbija poparcie. A potem wkurzyłem, kiedy przeczytałem, że jedno z rodziców protestujących w Sejmie planuje startować w wyborach do samorządu... Trzeba trafu - akurat z list opozycji, której na rękę wydłużanie protestu. Wkurzenie wzrosło, kiedy przeczytałem o tym, że rząd przyjął postulaty protestujących (czyli zwiększył prawie o 100 procent rentę socjalną i wydał przepisy umożliwiające uzyskania wsparcie na leczenie i leki), a protestujący odrzucili te propozycje. Zażądali dodatkowo 500 złotych, ale... w gotówce. Może mam pokrętny umysł, ale wnioski nasunęły mi się takie, że ktoś na desperacji protestujących zbija kapitał i dąży do wydłużenia protestu. I możliwe, że jest w tym gronie ktoś z protestujących rodziców.
Aleksandra Jakubowska, dawna lwica lewicy, czyli postać nie z mojej bajki, stwierdziła, że ona nie ryzykowałaby zdrowiem fizycznym i psychicznym swojego dziecka w takich protestach jak ten w Sejmie. I choć rozumie rodziców to uważa protest za zbyt drastyczny. Wie co mówi - sama jest matką niepełnosprawnego dziecka. I powtarza, że ważniejsze od kasy są rozwiązania systemowe pozwalające na łatwiejszą specjalistyczną pomoc lekarzy, rehabilitantów, terapeutów, nauczycieli. No i na możliwość dania wytchnienia rodzicom, którzy nieustannie opiekują się niepełnosprawnymi dziećmi. Słuchając jak w rozmowie w jednej ze stacji radiowych wyjaśnia sposób myślenia rodzica niepełnosprawnego dziecka poczułem jeszcze mocniej, że ten protest jest w słusznej sprawie, ale już jego przebieg świadczy o tym, ktoś nim bardzo brudno gra.
O ile jednak mogę jeszcze jakoś zrozumieć rodziców to nijak nie pojmuję polityków Nowoczesnej i Platformy. Część z nich wstawiła na swoje zdjęcia nakładki, że popierają protestujących rodziców. Kilkoro z nich przywędrowało do niepełnosprawnych mówiąc, że ich popierają i - cóż za przypadek i zbieg okoliczności - dali się z nimi sfotografować. Czułbym obrzydzenie gdyby to było tylko to, ale... jest jeszcze coś. To są te same osoby, które głośno protestowały przeciw czterotysięcznej zapomodze dla rodziców nowonarodzonych niepełnosprawnych dzieci nazywających ten projekt rządu "trumienkowym". Rządzący chcieli wesprzeć rodzicom decydującym się na urodzenie dziecka, które w badaniach prenatalnych okazało się niepełnosprawne. Politycy żerujący na proteście to są też ci sami ludzie, którzy nawoływali do liberalizacji aborcji i byli za tym, aby dziecko, któremu w badaniach prenatalnych diagnozowano niepełnosprawność można było poddać aborcji. To są ci sami ludzie maszerujący w Czarnych Marszach z hasłami, które nawoływały do tego, aby matka mogła zabić niepełnosprawne nienarodzone dziecko, a część tych osób popierało obywatelski projekt ustawy w tej sprawie. Ciekaw jestem czy niepełnosprawni wiedzieli, że robią foto z osobami, które nie miałyby nic przeciw ich aborcji. I gdyby wpuszczający ich do Sejmu politycy Nowoczesnej byli przy władzy, to mogłoby się okazać, że paru z protestujących nie dożyłoby porodu.
Odrębny temat to Krzysztof Truskolaski, poseł Nowoczesnej. Syn Tadeusza Truskolaskiego, którego nazwisko jest głównym politycznym kapitałem parlamentarzysty, maszerował w Czarnych Marszach i wspierał feministki żądające prawa do aborcji na życzenie. Poseł, który głosował przeciw zasiłkowi za urodzeniem niepełnosprawnego dziecka i maszerował z hasłami aborcji nie ma żadnego mandatu do publicznego wspierania niepełnosprawnych. I przyznam - jestem zażenowany, że ten młody człowiek nie ma pojęcia o przyzwoitości. Jestem zażenowany, choć nie oczekiwałem po nim zbyt wiele.
Zresztą... Wkurza mnie też polityczne rozgrywanie sprawy niepełnosprawnych zarówno z prawej jak i lewej strony. Wytykanie, że niektórych z protestujących rodziców stać na wyjazd z dziećmi za granicę lub nie żyją oni w ostatecznej nędzy i dlatego to co robią jest wyłudzaniem pomocy to cios poniżej pasa. Opieka nad chorym dzieckiem lub bliską osobą jest tak samo obciążająca i wymaga cichego heroizmu niezależnie do stanu majątkowego. Ktoś kto nie był w takiej sytuacji nigdy tego nie zrozumie. Tak samo jak opowiadania polityków PO, że rządzący nie interesują się losem niepełnosprawnych chwilę po tym jak przestało się wrzeszczeć, że PiS sutym socjalem rozpuszcza obywateli. Jak można pogodzić głęboką wiarę w to, że Polacy mają sami sobie radzić, a nie czekać na pomoc państwa (nie ma znaczenia czy socjalnego czy innego) z popieraniem tego protestu? Niepojęta jest dla mnie bezczelność polityków PO i PSL, którzy rządzili całą poprzednią dekadę pozwalając, by niepełnosprawnym działo się marnie, a teraz są wzruszeni złą sytuacją protestujących. Równie niepojęte są ich opowieści, że gdyby to oni teraz rządzili to już dawno by pomogli, rozwiązali, wsparli... Gdzieście byli przez osiem ostatnich lat? To nie jest pierwszy protest niepełnosprawnych i ich rodziców w Sejmie i dlatego nie wierzą oni za grosz rządzącym, boście im obiecywali i nie dotrzymali słowa. Jakim cudem patrzycie jeszcze w lustro bez odruchu naplucia na to co ono pokazuje?
Z chorymi dziećmi łączy się też temat dramat Alfie Evansa i jego rodziny. Choremu dziecku odłączono aparaturę medyczną twierdząc, że jest to permanentne podtrzymywanie życia i tortura dla chorego. Lekarz rozkładali ręce nie widząc szans na leczenie i wyleczenie, a rodzice chcieli dziecko zabrać i przewieźć tam, gdzie obiecywano szukać ratunku i utrzymać przy życiu. Być może liczyli na rozwój medycyny, który za jakiś czas będzie potrafiła radzić sobie z takimi przypadkami. W końcu jeszcze do niedawna niektóre choroby i zabiegi były w sferze marzeń, a obecnie skuteczne leczenie wiele chorób - do niedawna śmiertelnych - pozwala chorym żyć i normalnie funkcjonować. Tymczasem szpital - wsparty sędzią z lewackimi przekonaniami - pozwolili umrzeć dziecku. Wrócił temat eutanazji i podtrzymywania życia za wszelką cenę i rozległy się głosy polityków z lewa i prawa. Jedni wzywali do umożliwienia "śmierci na życzenie" zapominając, że sprawa dotyczy dwuletniego dziecka, które nie potrafi jeszcze kierować swoim życiem. Odmawiali prawa rodzicom do pomocy dziecka popierając władze szpitala, choć nie mieli nic przeciw temu, aby mąż nieświadomej Terri Schiavo wypowiadał się w jej imieniu żądając eutanazji. Zadziwiająca jest ta lewicowa elastyczność, która pozwala łączyć te rzeczy i dodatkowo wytykać prawicowym obrońcom życia, że chroniąc życie i prawo do życia nie dbają o pomoc dla tych, których ocalają.
Na wypadek gdyby ktoś chciał i mnie przypisać takie kanapowe mędrkowanie napiszę tylko, że mam pojęcie o czym piszę. Przez długie lata żyłem w domu, gdzie opiekowano się niepełnosprawnym członkiem rodziny wymagającym ciągłej opieki. I nie będę się nad tym dalej rozwodził, bo nie wszystko jest na sprzedaż i do użytku publicznego. Niech wystarczy, że wiem o czym piszę, a sytuacja - choć sprzed wielu lat - na zawsze została w mojej pamięci.
Wracając do Alfiego... W jego sytuacji rodzice chcieli go ratować i wierzyli w możliwość ratunku. A skoro lekarzom nie przeszkadzało, że dziecko umiera bez jedzenia i aparatury podtrzymującej życie to zakaz przetransportowania dwulatka do Włoch, gdzie dano mu obywatelstwo i nadzieję, że leczenie uważam za morderstwo w majestacie prawa. Odrzucam argument, że transport zagroziłby życiu Alfiego skoro alternatywą była pewna śmierć w szpitalu w Liverpoolu. Jako prawnik rozumiem, że było to legalne a brytyjski system prawny pozwala na takie sytuacje, ale... niezależnie od argumentacji medycznej rodzice chcieli pomóc swojemu dziecko, a medycyna i prawo uważały, że to dziecko ma umrzeć. To ja mam gdzieś taką medycynę i takie prawo! Tak samo jak mam gdzieś prawo, które pozwala na eutanazję oraz nie mam szacunku do ludzi, którzy nie próbując pomagać i wspierać chorych dają im w zamian eutanazję. Przypomnę tylko, że całkiem niedawno pewien sparaliżowany Polak chciał śmierci na życzenie. Kiedy w końcu pospieszono mu z pomocą potrafił znaleźć sens życia i cel, by dalej żyć. Znamienny jest też casus Jana Pawła II: dopóki mógł próbował żyć ze śmiertelną chorobą. A potem poprosił by go nie utrzymać przy życiu przemocą. Ale nie poprosił o eutanazję, odstawienie leków, odłączenie aparatury, choć bardzo cierpiał. Prosił jedynie by go nie ratować.
Wpienia mnie to lewackie gadanie: nie żałujcie Alfiego, pomóżcie najpierw kalekim i chorym obok siebie. Czyli co? Dopóki wokół jest jakiekolwiek nieszczęście to nie wolno krzyczeć, że kogoś się zabija lub pozwala umrzeć? Nie można protestować przeciw eutanazji? Stosując ten sam sposób myślenia szczerze proponuję lewakom milczenie do chwili dopóki nie wyschną łzy po ostatnich ofiarach kwintesencji lewckiego myślenia czyli komunizmu. Inna rzecz, że tak samo podłe jak odmawianie prawa do głosu w obronie życia jest polityczne wykorzystywanie tragedii do ubierania się w szatki tegoż życia obrońcy. Bo faktycznie ktoś, kto nigdy nie był u łoża chorego, którym się trzeba opiekować i o niego troszczyć nie powinien mieć moralnego prawa do głoszenia praw moralnych w tej sprawie. Słabe jest, gdy człowiek, który nic nie zrobił dla niepełnosprawnych i chorych ogłasza się rzecznikiem i obrońcą. I nie ma znaczenia czy to polityk Nowośmiesznej czy jakiejś prawicowej partii czy partyjki.
Wracając do lewicowych wrażliwców i filozofów: ciekaw jestem jak tłumaczylibyście rodzinie Alfiego, że lepiej mu jest, bo spotkała go śmierć? Zwłaszcza, że takie słowa piszą w sieci ludzie, którzy z założenia odrzucają religię i wiarę w życie pozagrobowe. Dla równowagi powtórzę: wpienia mnie też gadanie prawaków - kanapowych filozofów, którzy teoretycznie gadają o sprawach, które znają z telewizora i czytania czasopism i agit-ulotek. Nie mam złudzeń, że wielu z czytających te słowa - chce tego czy nie - stanie kiedyś przed decyzją co zrobić z życiem swoim lub bliskiej osoby w obliczu śmiertelnej choroby lub niepełnosprawności. Pewnie i ja będę w tym gronie i wtedy dopiero okaże się ile warte są moje przekonania.
I na koniec: jestem przeciwnikiem eutanazji tak samo jak jestem przeciwnikiem aborcji na życzenie. Jedyny przypadek dedykowanej śmierci jaki dopuszczam to zabicie kogoś w obronie koniecznej. Nie oczekuję też heroizmu od matki, której życiu zagraża ciąża. A polityczne żerowanie na tych tematach uważam za coś gorszego niż zbrodnia i brzydzę się tym bardziej niż wszystkim innym. Rodzice niepełnosprawnych, niepełnosprawni, śmiertelnie chorzy i umierający nie potrzebują jeszcze polityków. To polityka potrzebuje ich.
(Przemysław Sarosiek/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie