
Za nami pierwsza niedziela z zakazem handlu. W najbliższą niedzielę sklepy wielkopowierzchniowe ponownie będą zamknięte. Kto na tym straci, a kto zyska? Platforma Obywatelska z Nowoczesną martwią się o handel z przyjezdnymi zza wschodniej granicy. Tymczasem akurat na bazarze na Kawaleryjskiej kupcy zacierają ręce licząc na klientów.
Z pewnością za wcześnie mówić jest o tym, czy nasze miasto straci na zakazie handlu w wybrane niedziele. Jednak niektórym politykom nie da się wytłumaczyć, że na podsumowania przyjdzie czas. Tym bardziej, że kiedy patrzą wyłącznie na jedną stronę, zapominają o tej drugiej, która w tym przypadku jest być może ważniejsza. Tą drugą stroną są rodzimi przedsiębiorcy, którzy zostawiają podatki faktycznie w kasie miasta. To głównie mniejsi sklepikarze, ale przede wszystkim kupcy z największego targowiska w Białymstoku – z bazaru na Kawaleryjskiej.
- Platforma tak się martwi o galerie. Dziwne, że nie patrzy na nas, którzy zostawiamy podatki w mieście i opłaty za nasze stragany w miejskiej spółce. Czy ja jestem przedsiębiorcą gorszego gatunku? Czy może mam przypomnieć tym panom, ile ludzi poszło z torbami po wpuszczeniu galerii handlowych do Białegostoku? Zanim nie było tych wielkich molochów, Białorusini, Rosjanie, Litwini, przyjeżdżali do nas i kupowali wszystko. Teraz jadą do galerii i zostawiają pieniądze dla zagranicznych koncernów. O to się Platforma martwi? – mówi naszej redakcji Jacek, kupiec z targowiska na Kawaleryjskiej.
- Tu pracuje kilka tysięcy ludzi. Nie mamy pracowników, stoimy sami. Nam akurat zakazy handlu w niedziele mogą się bardzo przydać, bo istnieje szansa, że wrócą do nas ci klienci, których pozabierały nam galerie i dyskonty kilka lat temu – dodaje Stanisław z sąsiedniego stoiska.
Niezależnie od tego czy Białystok straci na zakazie handlu w niedzielę, czy nie, to wydawać by się mogło, że skoro przepis wszedł w życie, to więcej pożytku da wykorzystanie sytuacji zastanej dla mieszkańców, którzy akurat na tym zapisie mogą skorzystać. Czyli między innymi kupcy z targowiska na Kawaleryjskiej. Zresztą nie tylko oni. Mniejsi przedsiębiorcy, prowadzący rodzinne sklepiki, także w niedziele mają szanse zarobić w takim dniu, kiedy nie działa ich największa i najgroźniejsza konkurencja. Ale jest coś jeszcze.
Chodzi o podatki, które mogą zostać w kasie miasta, albo odpłynąć z tej kasy. Większość przyjezdnych zza wschodniej granicy klientów, którzy zrobią zakupy w galeriach handlowych, szybko zmierza do stoiska obsługi z napisem „Tax free”. Przypominamy, że od sierpnia ubiegłego roku kwota minimalnej łącznej wartości zakupów, przy której podróżny może żądać zwrotu podatku od towarów i usług wynosi obecnie 200 zł. Przyjezdni klienci – jak wynika z informacji ministerstwa finansów – robili jedne zakupy za średnio 692,03 zł. Tak przynajmniej było w 2016 roku, bo z tego roku pochodzą dane. Ubiegły rok jeszcze nie jest podsumowany.
„Należy jednakże pamiętać, że część zakupów może być dokonywana w sklepach „tax free”. W takiej sytuacji już dzisiaj cudzoziemcy spoza UE mogą uzyskać zwrot podatku VAT, więc ewentualne zmniejszenie zakupów przez nich dokonywanych może nie przełożyć się na wpływy z VAT” – takie słowa skierował Piotr Nowak, Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Finansów w odpowiedzi na interpelację poselską Krzysztofa Truskolaskiego, który również martwił się o galerie i niedzielny zakaz handlu.
Być może jego ojciec, ponoć ekonomista, nie wytłumaczył młodemu, ponoć wcześniej przedsiębiorcy, że w gospodarce dzieje się najczęściej tak – że tam, gdzie jeden traci, zyskuje zazwyczaj kto inny. A w przypadku zakazu handlu w niedziele, kiedy klienci zza wschodniej granicy kupowali towary ze zwrotem podatku, to w przypadku zakupów w sklepach osiedlowych lub bazarach, większość podatków zostanie w Białymstoku. I na tym nasze miasto może już wyłącznie zyskać.
Podobnie w interesie posła Tyszkiewicza z Platformy Obywatelskiej, posiadającego ponoć dobre kontakty na Białorusi, powinno być spowodowanie szerokiej akcji promocyjnej skierowanej do klientów zza wschodniej granicy, aby właśnie w weekendy zaopatrywali się u naszych rodzimych kupców i sklepikarzy. Towary wszak wcale nie są droższe, ale podatki zostałyby w naszym mieście. Tymczasem jeden i drugi parlamentarzysta martwi się o dochody galerii, które podatki wyprowadzają nie tylko z Białegostoku, ale przecież nawet z Polski.
- Chcemy podkreślić, że to takie regiony, jak podlaskie, takie miasta, jak Białystok, zapłacą największą cenę za wprowadzenie tego idiotycznego zakazu. Jesteśmy miastem granicznym, jesteśmy regionem przygranicznym. Ponad miliard złotych dochodu osiągają podlaskie i białostockie sklepy z handlu z turystami zza wschodniej granicy – mówił w minioną sobotę, 10 marca, poseł Robert Tyszkiewicz podczas specjalnej konferencji prasowej, poświęconej tematowi zakazu handlu w niedziele.
Tymczasem z danych ministerstwa finansów wynika, że w całym 2016 roku, wszyscy obcokrajowcy przekraczający granicę lądową z Białorusią dokonali w Polsce zakupów na łączną kwotę 2 328,8 mln zł. Tyle, że dochody z tych zakupów – po pierwsze zasilały głównie zachodnie koncerny, po drugie podatki trafiały do kupujących. Lokalny natomiast biznes na takich zakupach był właściwie taki, że zarobki w galeriach handlowych i dyskontach, mieli zatrudnieni w nich pracownicy.
Na razie nie ma żadnych wiadomości, aby szykowały się jakieś zwolnienia pracowników w związku z zakazem handlu w niedziele. Na dodatek sklepy wydłużają godziny pracy i potrzebują wręcz dodatkowych osób. Tym bardziej wypada więc pomyśleć, że te 2 328,8 mln zł czy ponad miliard, o którym wspominał poseł Tyszkiewicz, może faktycznie pozostać w Polsce, u polskich przedsiębiorców, sklepikarzy i kupców. A do tego jeszcze w kraju zostałyby podatki.
- Osobiście, to bardziej oczekiwałbym od polityków, żeby zainteresowali się tym, jak pomóc nam w promocji na Białorusi, jak zachęcić Białorusinów do kupowania na przykład na polskich bazarach, niż powtarzania wszędzie, jak to będzie źle. Z takim politycznym gadaniem, to faktycznie będzie źle – skwitował nasz rozmówca Jacek z Targowiska Miejskiego.
Wydaje się, że w bieżącej dyskusji takie wątki pominięto kompletnie. A szkoda, bo faktycznie otwiera się dość duża szansa na ściąganie klientów zza wschodniej granicy do Polski na zakupy, tyle że z korzyścią dla miejscowych przedsiębiorców.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wszystko ok.ale najważniejsza jest reklama ,a gdzie ona jest ?
Jasne ,proponuję fundusz promocji lokalnych sklepików,bazaru, kościołów i skansenu w Jurowcach.Oczywiście fundusz powinien mieć swoją siedzibę najlepiej przy parafii , prezesa kilku darmozjadów i ze dwie pancerne beemki. Podatek w ustalonej wysokości na fundusz powinny þłacić galerie handlowe, biedronki i lidle .A tak na poważnie to zamiast robić wywiady z panem Ziutkiem z Kawaleryjskiej to proponowałbym sprawdzić o ile spadła , a może wzrosła liczba cudzoziemców odwiedzających Polskę w kościelną niedzielę.