To co się dzieje na terenie Pasmanty przy ulicy Warszawskiej przechodzi ludzkie pojęcie. Wjeżdżając samochodem trzeba się liczyć z uszkodzonym podwoziem, a w najgorszym wypadku zostawieniem w jednej z setek dziur połowy samochodu.
Jeszcze niedawno sam wjazd był w tak opłakanym stanie, że lepiej było auto zostawić poza parkingiem. Obecnie wjazd wygląda już całkiem przyzwoicie, ale tylko i wyłącznie można to odnieść do tego fragmentu posesji. Im dalej w głąb wjazdu, tym dalej od przyzwoitości i cywilizacji. To co się dzieje dalej na parkingu woła o pomstę do nieba. Kiedy byliśmy tam wczoraj po południu na parkingu stało około 20 samochodów. Nierówności, dziury, pęknięcia i ogólny brud, to obrazek jaki widzi każdy człowiek zaraz po dostaniu się na teren posesji. Nie ma przy tym znaczenia czy ryzykuje wjazd samochodem, czy porusza się na pieszo.
- Tu jest tak już od kilku lat. W sumie całkiem niedawno wymieniano nawierzchnię, ale wystarczy popatrzeć co to dało – mówi jeden z przedsiębiorców prowadzący działalność na terenie dawnej Pasmanty.
Na naszych oczach jeden z kierowców zrezygnował z wjechania na parking, kiedy zobaczył te nierówności.
- Panie, ja mam nowy samochód, nie mam zamiaru ryzykować. Miałem tu załatwić jedną sprawę, ale może innym razem. Lepiej przyjdę nogami – powiedział nam.
Widocznie kierowca uznał, że pieszo będzie bezpieczniej. Okazuje się, że wcale niekoniecznie. Kobieta, która wyszła ze sklepu o mało nie oberwała kawałkiem tynku, który odleciał właśnie ze ściany budynku. Spadł kilkadziesiąt centymetrów od miejsca, w którym przechodziła.
- Czy ktoś nie powinien się tym zająć? – powiedziała kiedy zobaczyła, że robimy zdjęcia. – Przyjeżdżam tutaj co kilka tygodni i jest coraz gorzej. Przecież to wygląda jak ponury żart.
Jak udało nam się ustalić teren należy do Cezarego Kuleszy - białostockiego przedsiębiorcy i prezesa Jagiellonii Białystok, który najwyraźniej albo nie ma wiedzy w temacie stanu budynków i nawierzchni, albo nie jest zainteresowany uprzątnięciem posesji, by można było się po niej bezpiecznie poruszać. Dziś wjechanie tam samochodem grozi zostawieniem połowy pojazdu w jednej z setek dziur. Gdy człowiek porusza się pieszo, to jeśli nie złamie nogi, zawsze może oberwać czymś, co odpada ze ścian budynku. Czyżby nowa atrakcja turystyczna, tym razem dla miłośników slalomów śmierci?
Komentarze opinie