"Nasz klient, nasz pan" - kto pamięta skecz kabaretu Ani Mru Mru? Niezorientowanym wyjaśnię w kilku zdaniach: przychodzi klient do azjatyckiej restauracji, w której kelner niewiele rozumie ze składanego zamówienia, ciągle się myli, na koniec wylewa na niego zimną zupkę chińską z torebki i ciągle powtarza "nasz klient, nasz pan". Było śmiesznie, ale wygląda na to, że w Białymstoku ktoś potraktował ten skecz jak... instruktaż.
Tutejsi restauratorzy mnie nie lubią. Ba, może nawet i nienawidzą. Ostatnie przygody skutecznie zniechęciły mnie do zamawiania czegokolwiek. Chyba do końca życia jedzenie na wynos albo dowóz będzie kojarzyło mi się z wkurzaniem i zniesmaczeniem.
Można zapytać: Czego on się tak piekli? Mógł sobie sam ugotować! Albo: Niech już nie przesadza, każdy może się pomylić!
Pewnie, że każdy ma prawo do pomyłek. Ale... No właśnie - podobno klient nasz pan :)
Kilka miesięcy temu, późnym wieczorem, postanowiłem wsiąść w samochód i pojechać do jednej z restauracji po jedzenie na wynos, nie tylko dla siebie. Pomijam fakt, że mimo braku kolejki oczekiwanie było tak długie, jakby ziemniaki dopiero były wykopywane. Na szczęście, gdy frustracja spowodowana głodem narosła do niebezpiecznych granic, uśmiechnięta pani kelnerka przyniosła zapakowane dania. No to do auta, szybko do domu i... otworzyłem opakowania. Wściekły byłem najpierw na siebie, bo przecież mogłem zajrzeć do środka jeszcze w lokalu. W końcu jednak pomyślałem, że miałem prawo zaufać osobie pakującej tę kolację. To się przeliczyłem. Danie główne było... bez dania głównego, właściwie głównego składnika. Tylko dodatki. Jako że było już strasznie późno, zrezygnowany odpuściłem. Skontaktowałem się z ów restauracją następnego dnia. Właściwie to się poskarżyłem, choć nie mogłem udowodnić swoich racji. Kilka dni później zadzwoniła menedżerka. Stwierdziła, że wszystko co mówiłem jest prawdą, co potwierdziły też i nagrania z monitoringu, i większa niż wynikająca ze sprzedaży liczba pewnych produktów w lodówce. Okazało się też, że faktycznie czas oczekiwania był dziwnie długi, choć standardy firmy są zupełnie inne, tym bardziej, że żadnej kolejki nie było. Celowo nie podaję tu nazwy lokalu, bo otrzymałem satysfakcjonującą propozycję rekompensaty, przeprosiny i w efekcie mogę powiedzieć, że byłem zadowolony. Ach, zapomniałbym - kontaktując się z opisywaną firmą nie podałem numeru telefonu, tylko adres poczty elektronicznej do kontaktu. Jakież było moje zdziwienie, gdy menedżerka skwitowała, że skojarzyła nazwisko z dziennikarzem portalu Dzień Dobry Białystok, więc i numer zdobyła dość szybko. Padłem, ale złość mi za to przeszła.
Sytuacja z drugą białostocką restauracją to już świeżość - sprzed niespełna miesiąca - gdzie można powiedzieć "zawsze jest tak samo". Mimo zwrócenia uwagi obsłudze, że zdarzały się pomyłki, pracownicy jednym uchem wpuszczają, a drugim wypuszczają.
Ale po kolei. Składam zamówienie telefoniczne, na dwa obiady. Czas oczekiwania krótki - do 40, maksymalnie 45 minut. Firma nie korzysta ze swoich kierowców, a usług jednej z korporacji taksówkarskich. Przyjeżdża taksówkarz. Pierwsze o co pytam, to gdzie ma dwa piwa, wyszczególnione na paragonie, który mi wręcza. On jednak nie wie. Tłumaczy, że zajmuje się tylko dowozem, jak restauracja wzywa taksówkę, podjeżdża ten, który w danej chwili jest po prostu wolny. Dobra, płacę mu za całość, bo chłop rzeczywiście bogu ducha winny. Chwytam za telefon i dzwonię. Uprzejma pani po drugiej stronie przeprasza, ktoś zapomniał spakować albo sprawdzić zgodności zamówionych produktów z paragonem i zapewnia, że już jedzie druga taksówka z dwoma browarami. Przypomniałem, że już za nie zapłaciłem. Zadowolony wraz z domownikami otwieram opakowania. Zamiast pieczonego łososia jest dorsz. Oczywiście na paragonie widnieje DROŻSZY łosoś. Darowałbym już te parę złotych, ale niestety - zamawiający nie lubi dorsza, który ponadto pachniał niezbyt zachęcająco. Dzwonię po raz drugi:
- Z ulicy takiej i takiej... - nie dokończyłem.
- Zaraz będzie taksówka - wchodzi mi w słowo kobieta.
- Ale ja nie w tej sprawie.
- ?
- Po pierwsze dostałem kawałek ciasta, którego nie zamawiałem.
- Tak, to taki gratis od nas do zamówienia, dziś do większych dorzucamy.
- OK, ale jest jeszcze coś. A właściwie nie ma. Zamawiałem łososia, na paragonie jest łosoś, ale w opakowaniu dorsz.
- Niemożliwe.
- Proszę sprawdzić.
- Faktycznie, w zamówieniu wpisany jest łosoś. Nie wiem, skąd wziął się dorsz... Ale za 15 minut przywieziemy łososia, oczywiście nie musi pan za niego płacić, bo to nasza pomyłka.
Łosoś dojechał, był smaczny.
Tydzień później przyszło złożyć zamówienie w tej samej restauracji. Obiad. "Ciekawe, czy tym razem czegoś zapomną" pomyślałem. Dla pewności poprosiłem, by przed wydaniem zapakowanych dań taksówkarzowi sprawdzić, czy wszystko się zgadza, bo ostatnio zdarzały się problemy. Dwukrotnie powtórzyłem, co dokładnie chcę. Przy okazji zażartowałem "a dziś nie oferujecie sernika gratis?". Usłyszałem, że nie ma szans.
Przyjeżdża taksówka. Okazuje się, że... nie ma sosu tzatziki. Na paragonie ten jednak widnieje w cenie 8 zł. Płacę kierowcy i dzwonię.
- Więcej u was nic nie zamówię! Kolejny raz z rzędu taka sytuacja.
- Faktycznie, sos został w kuchni. Nie wiemy, jak to się stało. Zaraz przywieziemy - zapewnia obsługa.
Przywieźli. Mało tego, dali też gratis - dwa serniki!
Raz jeszcze postanowiłem, po ponad tygodniu, zamówić jedzenie na dowóz z tej samej restauracji, gdyż co by nie mówić - kucharz naprawdę zna się na swojej robocie. "Teraz już wszystko przywiozą" śmieli się domownicy. Do obiadu, a właściwie dużego ziemniaka w mundurku zażyczyłem podwójnego masła czosnkowego.
Przyjeżdża taksówkarz. Płacę. Otwieram opakowania i... Brakuje masła czosnkowego. Nie miałem siły dzwonić, ale w końcu pieniądze wydane. Wyszło, że... Masło zostało w kuchni. Dowieźli, dorzucając jedną porcję gratis.
Tak właśnie wygląda białostocka gastronomia, a ludzie się dziwią, że nawet znane lokale padają, otwierają się kolejne, padają, i tak w kółko. Swego czasu w jednej z restauracji przy Warszawskiej były "Kuchenne rewolucje". Miały pomóc. I pomogły. Na krótko. Niedługo po emisji programu w telewizji poszedłem tam po niebo dla podniebienia. I co? Jedno z głównych dań było małe, drogie, a warzywa ponoć gotowane na parze przypominały gumę do żucia. Innym razem - przed jakąś konferencją prasową na jednym z wydziałów uniwersytetu - zamówiłem w tamtejszym bufecie obiad. Kotlet chyba za krótko siedział w mikrofalówce, bo w środku zamiast miękkiego farszu znajdował się lód. Pani w średnim wieku była zdziwiona, bo przecież "trzymała kotleta aż dwie minuty w mikrofalówce!". Z kolei podczas jakichś targów zaszedłem do pubu reklamowanego w lokalnych mediach lokalu rozrywkowego. Akurat daniem dnia była wątróbka. A właściwie pół wątróbki, bo z drugą połówką żaden nóż nie był w stanie sobie poradzić. Swego czasu zamawiałem też pizzę. Wegetariańską. Przyjechała z kurczakiem, bo... Przyjmująca zamówienie tak zapisała słowo "kukurydza", że przygotowujący pizzę odczytał je jako "kurczak". Na szczęście pizzeria przyznała się do błędu i dostarczyła kilkadziesiąt minut później odpowiedni produkt. Szkoda, że nie od razu.
Narzekam? Może. Ale też płacę, więc wymagam, a przy tym staram się nie szukać wszędzie podstępów. Wymagam przynajmniej udawania, że klient jest gościem, a nie kimś, kto przyszedł za karę w wielce gościnne progi.
Jest taka zasada, że jeden zadowolony klient przyprowadzi dwóch kolejnych, ale niezadowolony zniechęci dziesięciu... Tak czy siak, mam pecha do lokali gastronomicznych. A przecież miało być: "nasz klient, nasz pan"...
P.S. Nie podaję nazw powyższych lokali, bo właściciele i tak już mają ciężko - świetlanej przyszłości im nie wróżę. Czegoś dobrego też nie życzę.
Ja na latte czekałem pół godziny w barze na plaży na Dojlidach. Moje zamówienie ktoś przypadkiem wyrzucił. Inne zamówienie w tym czasie też zostało pomylone. Nie polecam tej pizzeri.
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ja na latte czekałem pół godziny w barze na plaży na Dojlidach. Moje zamówienie ktoś przypadkiem wyrzucił. Inne zamówienie w tym czasie też zostało pomylone. Nie polecam tej pizzeri.