
Ostatnio przekonałem się, jaka w społeczeństwie potrafi panować obojętność. Sprawa nie dotyczyła mnie, a przechodnia, który potrzebował pomocy. Mało kto zwrócił na to uwagę, dziesiątki ludzi mijających leżącego na ziemi mężczyznę nawet nie spoglądało w jego stronę. Ot, zima, mróz, to nie ma co nosa spod szalika wychylać.
A działo się to w miniony piątek, 21 stycznia, przed godziną 18, nieopodal schodów prowadzących do Galerii Zielone Wzgórze (naprzeciwko ulicy Wrocławskiej). Właściwie od wejścia do budynku dzieliło kilka - kilkanaście kroków. Mężczyzna, na oko koło 60-tki, poślizgnął się na przejściu między galerią a przystankiem. Przejście umiejscowione jest na drodze wewnętrznej dla samochodów klientów, zaraz potem mamy drzwi centrum handlowego.
Mężczyzna po tym, gdy stracił równowagę na pokrytej lodem nawierzchni, nie posypanej piaskiem, uderzył kolanem w krawężnik, lądując przy barierkach. Leżał i nie ruszał się. Zatrzymał się przy nim jeden człowiek, taki przed 30-tką. O tym, co się wydarzyło usłyszałem podchodząc spytać, co się stało. Historia taka jak powyżej.
Poszkodowany nie chciał wezwania pomocy medycznej, przytomny, leżał dłuższą chwilę, normalny kontakt, twierdził, że ból ustępuje. Po pewnym czasie wstał, ale następnie przez kilkanaście minut przytrzymywał barierkę. Odmówił też zamówienia taksówki, więc postanowiliśmy z drugim przechodniem zostać do czasu, aż możliwe będzie samodzielne poruszanie, a jeśli nie - dzwonimy pod 112. I faktycznie, mężczyzna po odpoczynku mógł iść, mieszkał po drugiej stronie ulicy.
Cała sytuacja trwała może z pół godziny. W tym czasie tylko jedna kobieta zatrzymała się z pytaniem, co się stało i czy potrzebna jest pomoc. Tuż obok przeszła może i setka przechodniów. Kilka osób nie zatrzymując się popatrzyło i schowało nosy za szaliki. A poszkodowany ubrany schludnie, nie przypominał poszukującego paru złotych na kolejnego kielicha. A nawet gdyby, to przy takiej pogodzie zostawienie na chodniku też mogłoby się skończyć nie najlepiej. I wszystko pod czujnym okiem monitoringu, z obsługi galerii jednak żadnej reakcji. OK, może nie widzieli.
Ale inni widzieli i tak się zastanawiam, o co tu chodzi. Czy naprawdę tak trudne albo wstydliwe jest zapytanie, czy wszystko w porządku? Odnosiłem wręcz wrażenie, że większość próbowała jak najdalej przejść obok tego, co widzi. Fakt, może przesadzam, bo jednak zrobił się nam tłum dwóch przechodniów i można wyjść z założenia, że przecież nie trzeba więcej gapiów. W porządku. Z tym że z rozmowy wynikało, że ten pierwszy, który podszedł, nie był naocznym świadkiem upadku. A zatem... Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał? Możliwe, teraz przecież tak popularne jest dreptanie z nosem w smartfonie.
I tak sobie wtedy pomyślałem, że przecież podobny albo i groźniejszy wypadek mógłby się zdarzyć każdemu z nas. Co wtedy? Głupio będzie usłyszeć od kogoś, tak jak zapytać, czy potrzebna pomoc?
Szacunek dla pani, która przystanęła i zapytała. Ten, który podszedł jako pierwszy udowodnił, że nie wszystko jeszcze stracone. Ale wielu anestezjolodzy nie powinni być nigdy potrzebni.
Nie chodzi mi o robienie z siebie czy kogokolwiek bohatera, bo tu nic specjalnego się nie zadziało. Ale warto chyba, nawet mimo mrozu, rozejrzeć się czasem wokół. Raczej nikt nie zarzuci wtykania nosa w nie swoje sprawy.
(Piotr Walczak)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie