Reklama

Gastronomia podnosi się po zamknięciu. Ale problemy pozostają - nie ma komu pracować

Od 28 maja, po trwającym ponad siedem miesięcy zakazowi działalności, prócz sprzedaży jedzenia na wynos i w dowozie, lokale będą otwarte dla gości. Nieco wcześniej uruchomione mogły zostać ogródki. To bardzo wyczekiwany przez branżę gastro moment, dla której to szansa na wstanie z kolan. Ale mimo entuzjazmu w tym zakresie, przedsiębiorcy mają powody do zmartwień - to niepewność, czy za kilka miesięcy nie nadejdzie dla nich kolejny lockdown oraz odpływ kadr.

Piątek, 28 maja, to pierwszy dzień, kiedy od dłuższego czasu możemy zjeść posiłek w barze czy restauracji. Wcześniej, bo 15 maja, mogły zostać otwarte restauracyjne ogródki. Tak wygląda stopniowe luzowanie obostrzeń, w związku z utrzymującym się niskim poziomem zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2.

Gastronomia, podobnie jak fitness, to branża, która oberwała wyjątkowo mocno. Nasi rozmówcy, białostoccy przedsiębiorcy reprezentujący tę pierwszą, powtarzali, że dowozy stanowią jedynie kilkanaście procent normalnego utargu w czasie bezcovidowym. Nie wszyscy też byli w stanie przestawić działalność tak, by wytrzymać wyłącznie dzięki dowozom i sprzedaży na wynos. I niektórzy nie wytrzymali.

Jak mówi naszej redakcji Anna Narel, m.in. dyrektor Hotelu Traugutta3 w Białymstoku, przy którym funkcjonują sala bankietowa i Restauracja Regiment, z niecierpliwością wyczekiwany był czas luzowania obostrzeń. Firma, kiedy już mogła, zaczęła przyjmować gości hotelowych, a przyjęcia organizowane były w namiotach, które ustawiono przy obiekcie. Do 28 maja śniadania i inne posiłki podawane były do pokoi, natomiast od tego dnia restauracja ruszyła już na dobre, oczywiście z zachowaniem wszelkich wytycznych sanitarnych.

Nie zwolniliśmy żadnej (z kilkudziesięciu - przyp. red.) osoby pracującej w naszych dwóch obiektach, natomiast naturalnie ludzie po prostu odchodzili - przyznaje Anna Narel. - Były to odejścia do innych branż. My nie byliśmy w stanie pracownikom zagwarantować podwyżek. Walczyliśmy o to, żeby przetrwać i utrzymać bieżącą płynność. W tym czasie inne branże rosły, np. budowlane, i tam jest widoczny odpływ pracowników.

Menedżerka podkreśla, że w momencie, gdy gastronomia rusza, występuje w efekcie problem kadrowy. Przyjęcia, imprezy czy bankiety były przenoszone na lato, co skumulowało ich liczbę na stosunkowo krótki okres czasu. A zatem i wymagania co do ilości obsługi są większe niż zwykle. I tu będzie problem.

Przechodzimy z jednego braku pracy i szukania pracy do organizacji pracy, by obsłużyć to, gdzie umowy są podpisane i co zadeklarowaliśmy - mówi Anna Narel.

Jak dodaje, liczy, że teraz zaczyna się intensywny czas, który potrwa dłużej i nie zakończy się po wakacjach.

Liczymy, że tę pracę będziemy mieli i jesienią - kontynuuje.

I zachęca przy tym, by wspierać lokalne, rodzinne firmy i korzystać w jak największym stopniu właśnie z ich usług.

To jest ważne, byśmy mogli funkcjonować i przetrwać - podsumowuje.

Przypomnijmy, że w przypadku gastronomii na świeżym powietrzu zajęty może być co drugi stolik, odległość między nimi musi wynosić co najmniej 1,5 m - chyba że między nimi znajduje się przegroda o wysokości co najmniej metra. Jeśli chodzi o lokale, to maksymalne obłożenie może wynieść 50 proc. Kwestia stolików jest identyczna jak w przypadku ogródków.

(Piotr Walczak / Foto: mat. pras.)

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    arci10 - niezalogowany 2021-05-28 12:19:47

    Przecież ten wiceministerek finansów w okularkach mówił żeby się przebranzowic i tak ludzie zrobili więc w czym problem

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do