Skutki ustawy o bezpieczeństwie żywności i żywienia są i będą jeszcze bardziej fatalne. Tak uważa lewica. I apeluje do prezydenta miasta o pomoc sklepikom szkolnym. "Nowe przepisy ani nie są skuteczne, ani przemyślane" - twierdzą białostoccy przedstawiciele KWW Zjednoczonej Lewicy.
I w tej sprawie zwołali w Białymstoku konferencję prasową. Podkreślają, że wprowadzony od 1 września zakaz sprzedaży i używania w szkołach niezdrowej żywności jest słuszny w swoim zamyśle, kto krok w dobrym kierunku, ale niewystarczająco rozwiązujący problem zdrowego żywienia dzieci i młodzieży, bo tylko połowicznie, przygotowany po łebkach.
- Skutek jest taki, że likwidowane są szkolne sklepiki, a dzieci po chipsy czy batony biegną na przerwie do pobliskiego sklepu. Często przez ruchliwą ulicę. Czy ktoś pomyślał o ich bezpieczeństwie? - pyta miejski radny Wojciech Koronkiewicz (na zdj. z lewej).
W podobnym tonie wypowiada się szef wojewódzkiej rady SLD (na zdj. z prawej). Podsumowuje, że chciało się zrobić coś dobrego, ale nie do końca skutecznie. Uzasadnia, iż dzieci należałoby uczyć zasad zdrowego odżywiania się od najmłodszych lat. Konieczna jest więc edukacja, przede wszystkim rodziców, aby dzieci te dobre nawyki żywieniowe wynosiły z domu. Bo jak jadły batony czekoladowe, tak jedzą. Ich nagły brak w sklepikach niczego nie zmienia. Po prostu przynoszą je do szkoły w plecakach. To nawet nie dziwi, skoro kilkanaście razy dziennie widzą kolorowe reklamy w telewizji tych super smacznych produktów.
- A sklepiki plajtują. Nie miały czasu na to, aby dostosować się do nowych wymogów. Nie pomyślano o tym, że często te punkty prowadzone są przez rodzinne firmy. Jeśli poupadają, przybędzie nam w województwie kolejna rzesza bezrobotnych - zwraca uwagę Krzysztof Bil - Jaruzelski. I dodaje: - 18 -letnia licealistka może głosować, decydować o przyszłości kraju, może kupić alkohol czy papierosy w każdym sklepie, a kanapki z majonezem w szkole już nie dostanie. Swoją drogą, pojawiają się sygnały o pokątnej sprzedaży „prohibicyjnych” produktów. Rodzi się "podziemie chipsowe”.
Lewica apeluje więc do władz Białegostoku, żeby w tym pierwszym okresie pomogły przedsiębiorcom - sklepikarzom. Tak, aby ci mieli czas na dostosowanie się do nowych przepisów. By mogli wprowadzić nowe produkty do sprzedaży i przekonać kupujących, że warto po nie sięgnąć. Sprawdzić, co cieszy się wzięciem, a co nie.
- Proponujemy, by miasto na ten cel przeznaczyło w przyszłorocznym budżecie 300, 400, może 500 tysięcy złotych. Żeby przez rok sklepikarze mogli zostać zwolnieni z czynszów, które często wynoszą 500, a nawet 1000 zł. Uważamy, że przez rok mogliby korzystać dzięki temu ze stawki czynszowej wynoszącej złotówkę miesięcznie - podkreśla Bil - Jaruzelski. - Stołówki nie mogą karmić i poić dzieci wyłącznie cienką zupą szczawiową i niesłodzonym kompotem z mirabelek. Ich działalność prozdrowotna powinna być dofinansowana podobnie jak bary mleczne.
W tej sprawie Koronkiewicz złożył już interpelację do prezydenta Białegostoku. Wezwał do pomocy i wsparcia lokalnych przedsiębiorców w tym początkowym okresie funkcjonowania ustawy.
Komentarze opinie