
Wiecie co to jest „HMSZ”? Jest to coś, co jest znane dobrze przede wszystkim pewnemu środowisku muzycznemu. To skrót od „Hajs musi się zgadzać”. Parafrazując klasyka – to stara tradycja, jeszcze z początków lotnictwa. Ale i dziś, żeby latać, na przykład na nośnych hasłach, na pierwszych stronach gazet, czy na liście wielkich altruistów, ta stara tradycja, że hajs musi się zgadzać, wciąż obowiązuje. I działa. Bezwzględnie.
Nie będę kluczyła i od razu napiszę, że tradycja związana z hasłem, że hajs musi się zgadzać, w tym felietonie odnosi się w całości do tego, co wyprawiają niektóre organizacje i tak zwani aktywiści w kontekście pomocy „uchodźcom”, którzy rzecz jasna znaleźli się w Polsce, tylko tak jakoś blisko granicy z Białorusią. Bo wiecie, żeby bliżej było pogranicznikom, skoro już tak wypychają tych biednych, głodnych ludzi… a nie, pardąsik, kobiety i dzieci, to żeby mieli bliżej. Żeby polscy strażnicy graniczni nie musieli gnać kilometrami z takim „uchodźcą” czy też całą grupą tych „uchodźców”, tylko pyk, przerzucić przez drut kolczasty i gotowe.
Od samego początku kryzysu, a w zasadzie nie od początku, tylko od momentu, kiedy pewni aktywiści pojawili się wraz z niektórymi mediami pod granicą polsko – białoruską, nie miałam wątpliwości, że rozkręci się dobry cyrk. I nie myliłam się. Szybko się rozkręcił. Bo jak pamiętacie zaraz za doniesieniami o grupie koczujących pod granicą ludzi, pojawili się politycy eventowi, kolejne media, jeszcze więcej aktywistów, kolejni aktywiści, ksiądz Lemański, ratownicy medyczni z Rybnika wezwani kilka minut wcześniej do umierającej kobiety (o niej będzie nieco dalej), feministki, elgiebety i brakowało w zasadzie tylko małpy ze skrzypcami, Lorda Vadera oraz tajwańskiego chórku chłopięcego. A w ślad za tym cyrkiem, a w zasadzie to i równolegle, pojawiały się coraz to bardziej przejmujące doniesienia i oczywiście apele.
To teraz słów kilka o tej umierającej kobiecie. Miała umrzeć jakoś ponad miesiąc temu. Bo prezes fundacji mówił, że już prawie umiera na oczach własnych dzieci, że natychmiast trzeba ją zabrać do szpitala, że piła brudną wodę z sadzawki i jadła liście – gdyż była głodna. Mimo, że cały czas znajdowała się na terytorium Białorusi, a Białorusini regularnie dostarczali tam jedzenie, picie, prąd, koce i wszystko inne, ona musiała koniecznie znaleźć się w Polsce, w szpitalu. Od tamtej pory minął ponad miesiąc a kobieta dalej siedzi w tym samym miejscu, w takim samym stanie, być może nadal je liście i pije brudną wodę z sadzawki – i co najważniejsze jest przecież z Afganistanu. Aktywiści jakoś nie bardzo chcieli odnosić się do tego, jakim cudem z Afganistanu doszła do Białorusi omijając wszystkie kraje po drodze, żeby koniecznie trafić do Polski. Mimo, że w tym samym czasie polski rząd zorganizował transporty lotnicze i zabierał Afgańczyków oraz inne potrzebujące pomocy osoby prosto do Polski. I nie, nie szydzę z losu tej kobiety. Nie o to chodzi. Nie życzę nikomu, aby cierpiał, czy siedział w koszmarnych warunkach.
Chcę pokazać tylko, jak fałszywy przekaz budowała organizacja, która powinna akurat dla własnej wiarygodności być świętsza od Papieża w przekazywaniu informacji. Właśnie po to, aby skutecznie realizować swoje cele statutowe i pozyskiwać pieniądze na swoją działalność. Ktoś może słyszał jakieś dramatyczne apele Caritasu odnośnie konieczności zapewnienia pomocy uchodźcom? Nie? To dziwne. Bo tylko białostocki Caritas ma pod swoją opieką uchodźców z Afganistanu w liczbie około 60 osób. Nie ma problemów z zapewnieniem pomocy medycznej potrzebującym, nie pojawił się pod granicą, tylko robi swoje. I robi to skutecznie.
Kiedy trwał cyrk pod Usnarzem Górnym, rozmawiałam telefonicznie ze swoim kolegą mieszkającym pod samą granicą. Wymieniliśmy informacje, podzieliliśmy się spostrzeżeniami, a ja od niego usłyszałam, że on to nie rozumie, dlaczego pewna organizacja zachowuje się tak bez sensu. Że bredzi, że sytuacja wygląda inaczej, bo on przecież jest cały czas na miejscu, widzi to wszystko z okien domu lub z pojazdu rolniczego. Mieszka tam, pracuje, żyje, dawał nie raz jeść i pić imigrantom, którzy plątali się po wsi. Dziwił się, dlaczego organizacja bredzi, dlaczego zależy jej na ściąganiu do Polski nielegalnych imigrantów, bo do tego de facto namawiała.
Mój kolega usłyszał ode mnie wtedy jedną odpowiedź – to jest robione dla pieniędzy. Ale jak to dla pieniędzy? – zapytał. No tak to. Im większy rozgłos, im więcej dramatycznych doniesień, im więcej zamieszania, tym większe kwoty wpływają na konta. Polacy jako naród to wrażliwi ludzie, z otwartymi sercami, podzielą się, jak nie wszyscy, to spora ich część. Jak to działa można było przekonać się podczas zbiórki na niejakiego Margota, który przytulił kilkaset tysięcy złotych jako poszkodowana kobieta – rzecz jasna. Przytulił, nie rozliczył się i się zawinął z biznesem. Pieniądze też zbierane były na fundację Marty Lempart, która w sumie też nie wiadomo na co wydała ogromne pieniądze, bo jeszcze całkiem niedawno i ona i jej organizacja informowały o potrzebie pozyskania środków na działalność.
Mojego kolegę wtedy olśniło. Stwierdził, że kurde, no przecież tak. I szybko stało się jasne, że tak właśnie było. Pojawiły się jeszcze inne organizacje pod granicą, teraz jeszcze lekarze i ratownicy medyczni chcą pomagać – oczywiście uchodźcom. Plus do tego jeszcze trochę innych cwaniaków z niektórymi mediami włącznie. Wszyscy oni bredzą o uchodźcach, choć mamy do czynienia z nielegalnymi imigrantami, którzy jako ci biedni i poszkodowani przypadkiem mają przy sobie tysiące dolarów lub euro. Potrafią nawet naładować telefon w drzewie – jak pani umierająca od miesiąca. Jak biedne pełnoletnie dzieci z Kongo, które choć błądziły po lesie przez kilka dni, znalazły dziuplę z prądem, naładowały telefon i zadzwoniły do Kongo do mamy, żeby ta zadzwoniła do Straży Granicznej w Polsce, która jej dzieci odnajdzie.
Nie chcę szydzić, naprawdę. Bo nie o to tu chodzi. Osobiście szkoda mi ludzi, którzy dali się oszukać, zapłacili ogromne pieniądze za przerzut, a muszą siedzieć na jakimś gównianym zadupiu w fatalnych warunkach. Tylko w dużej mierze sami sobie są winni, bo przynajmniej powinni sprawdzić, czy Białoruś graniczy z Niemcami – tak na początek. Nie byłoby wtedy lamentów na oczach polskich pograniczników, od których słyszą, że tu jest Polska a nie Niemcy. I nie byłoby wtedy przepychanek z Białorusinami, którzy nie chcą nawet słyszeć o zwrocie pieniędzy za wycieczkę, która miała mieć inny finał. To dlatego Białorusini nie wpuszczają ich z powrotem do Mińska i innych miast, bo wielu zwyczajnie chce zawrócić i albo żądać przerzucenia prosto do Niemiec, albo zwrotu pieniędzy i odstawienia do domu.
W Polsce tymczasem cwaniaki wywęszyły łatwy zarobek. Organizacje i aktywiści mogą liczyć na duże wpływy na swoje konta, bo przecież chcą ratować biednych ludzi. Im więcej tragizmu, tym większe sumy na koncie. Zastanawialiście się kiedyś, co robią adwokaci i prawnicy pod granicą białoruską? Dlaczego latają po lasach i polnych drogach? Powiem wam. Bo później, już przed sądem, który będzie rozstrzygał o dalszym losie nielegalnego imigranta, jako pełnomocnicy zainkasują spore sumy na swoje konta. Pełnomocnicy, którym za udział w procesie, zapłacą polscy podatnicy. Od imigrantów nie muszą brać ani grosza, wystarczy jak sąd orzeknie o zwrocie za pełnomocnictwo, za co zapłaci skarb państwa. Czyli my.
A medycy? Ratownicy medyczni? Na wyjazdowym dyżurze? Myślicie, że pojadą za darmo pracować? Chciałabym to zobaczyć. Myślę, że jednak tego nie zobaczę. Podobnie jak pełnomocników, którzy zrzekną się swojego honorarium. I szefów różnych organizacji, którzy przeznaczą zebrane środki na działalność statutową już prowadzoną, a nie na swoje wynagrodzenia. I nie, nie mam nic przeciwko temu, aby ktokolwiek z nich otrzymał pieniądze za pracę. Ale niech ta praca będzie uczciwa, pozbawiona propagandy dla osiągania zysków. W dobre serduszko tych wszystkich płaczków wzruszających się losem biednych ludzi z krajów muzułmańskich uwierzę tylko wtedy, kiedy zostawią wszystko, aby zająć się tym, na czym im przecież tak bardzo zależy. Bo na razie wierzę tylko w to, że wszyscy przyjęli zasadę, jaka dobrze znana jest pewnemu środowisku muzycznemu – że hajs musi się zgadzać.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie