Reklama

Słowo po niedzieli: Kiedy nie da się, nie da się i nie można

Od długiego czasu zastanawiam się, jak to jest możliwe, że to co wydawałoby się oczywiste i logiczne, po przekroczeniu progu dowolnego urzędu, staje się nieoczywiste, nielogiczne i na dodatek jeszcze niemożliwe. Rzesza urzędników zatrudniona w rozmaitych urzędach jest tam zatrudniona właśnie po to, żeby pomagać ludziom. Tym ludziom, dzięki którym otrzymują swoje wynagrodzenia. Dlaczego to wszystko wygląda jednak inaczej?

Niestety, muszę się Wam do czegoś przyznać. Kiedyś, dawno temu, byłam normalnym człowiekiem. A człowiek normalny jak ma jakiś problem to stara się go rozwiązać w sposób najbardziej prosty i nieskomplikowany. Tak żyłam i ja. Ale później trafiłam do pracy w jednym z urzędów w Białymstoku. Od początku mi coś tam nie pasowało. Najbardziej to, że do wszystkiego musiały być przepisy. Do wszystkiego! Ciężko mi było się z tym pogodzić. Bo nawet, żeby wysłać jakieś szablonowe zawiadomienie, musiałam wypełniać masę innych papierków, które potrzebne były do ewidencji wewnętrznej, zewnętrznej, działowej, księgowej i Bóg wie jeszcze jakiej. Po jakimś czasie przyzwyczaiłam się.

Przyzwyczaiłam się także do pisania w sposób absolutnie niezrozumiały dla normalnego człowieka. Każdy, kto nie zna języka urzędowego, a miał do czynienia z językiem urzędowym wie, że równie dobrze może czytać jakieś pismo w języku chińskim lub hieroglifami. Tyle samo da się z tego zrozumieć. W sumie przez cały okres mojego zatrudnienia w urzędzie, coś mi nie pasowało w pracy urzędowej, bo nie widziałam ani efektów swojej pracy, ani sensowności wykonywania szeregu poleceń lub też czynności. Bo polegały one głównie na produkcji papieru do papieru i tłumaczeniu przełożonym, że w urzędzie pracuje się dla ludzi. Że przełożeni nie są właścicielami tychże urzędów.

Tak minęło mi osiem lat. Zmagania się i zderzenia z murem. Co ciekawe, ani razu nie udało mi się przekonać nikogo z przełożonych, że pracują w urzędzie, by pomagać ludziom, a nie szukać powodów, dla których im należy nie pomagać. I po tych ośmiu latach tak się złożyło, że podjęłam współpracę ze środowiskiem akademickim przy Juwenaliach. Była to jedna z najlepszych moich decyzji życiowych. Pamiętam do dziś w jakim szoku byłam po tych ośmiu latach w urzędzie, kiedy normalnie jak coś trzeba było zrobić, to się robiło. Raptem się okazało, że w zasadzie wszystko można i się da. Okazało się, że praca zespołowa istnieje i nie ma możliwości, żeby cokolwiek nie było możliwe do wykonania. Cud!

Takich cudów przeżywałam więcej i więcej. Od tamtej pory nie rozstaję się z ekipą juwenaliową, choć ona się zmieniała praktycznie co roku. Ale wiecie co? Nie zmienił się sposób postępowania. Cokolwiek było potrzebne, było zrobione. Zawsze się dało, choć momentami wydawało się, że będzie ciężko lub się nie da. Ale… zawsze się dało. I zawsze od lat istnieje tam praca zespołowa. Muszę powiedzieć, że to było coś i jest coś, co każdego roku dodaje mi skrzydeł i wiarę, że jeszcze ten świat nie zwariował.

Dzięki Bogu, w urzędzie nie pracuję. Jestem teraz u siebie panią na włościach i nie wyobrażam sobie ponownie pracy w żadnym urzędzie. Dziś, kiedy spotykam osoby, z którymi pracowałam kiedyś w urzędzie, albo innych znajomych urzędników i ich słucham, kiedy opowiadają mi o swojej pracy, to im zwyczajnie współczuję. Ale co ciekawe, zawsze powtarza się ten sam schemat. Kiedy człowiek nie pracuje w jakimkolwiek urzędzie, to postępuje normalnie. Czyli jak coś trzeba zrobić, to się to robi lub wynajduje się sposób jak to coś zrobić. Ale po przekroczeniu progu urzędu wszystko się zmienia o 180 stopni. Raptem przestaje się cokolwiek dać zrobić.

Za progiem dowolnego urzędu dzieje się coś, czego nie da się wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Człowiek staje się urzędnikiem. A wówczas następuje jakieś dziwne tąpnięcie w mózgu, które powoduje blokadę logicznego myślenia związanego z rozwiązywaniem dowolnego problemu. A już kompletnie nie do przejścia jest wdrażanie pomysłów, które mogą okazać się przydatne w obsłudze człowieka, który do dowolnego urzędu przychodzi po pomoc.

Chcę jeszcze zwrócić uwagę na bardzo istotną rzecz. Zdarzyło się Wam słyszeć, że przecież coś należy do Miasta Białystok, albo – to urząd zdecyduje, tudzież kierownictwo urzędu postanowiło… itd. Można podobnych cytatów jeszcze tu mnożyć. To też ciekawe zagadnienie. Bo niektórym wbiło się do głowy, że urząd to „ja urzędnik”, a jak należy do Miasta Białystok, to do pana prezydenta lub jakiegoś dyrektora departamentu. Niestety, takie jest powszechne przekonanie.

Prawda tymczasem wygląda zupełnie inaczej, o czym często urzędnicy zapominają, albo zwyczajnie nie chcą pamiętać. Niektórzy w ogóle nawet nie chcą wiedzieć. O czym? A no o tym, że jak coś należy przykładowo do Miasta Białystok, to należy też do mnie, mojej sąsiadki, pani Krysi z warzywniaka, Mietka z warsztatu mechanicznego i tej niepełnosprawnej pani spod siódemki. Urzędnik ma wyłącznie sprawdzić, czy właśnie wszyscy zostali równo potraktowani. Na tym jego rola powinna się zaczynać. Bo kończyć powinna się wówczas, jeśli znajdzie on już wszystkie argumenty, dla których klientowi urzędu należy pomóc. Odmówić załatwienia dowolnej sprawy lub załatwienia jej na niekorzyść klienta, może tylko i wyłącznie wtedy, kiedy nie da się żadnym sposobem znaleźć żadnego argumentu, który by za tą odmową przemawiał. Żadnego! A nie znaleźć jeden i uparcie się tego jednego trzymać, żeby tylko nie pomóc.

Jak jest w rzeczywistości? Niestety, w większości przypadków dokładnie odwrotnie. Ile razy zdarzyło się Wam spierać z jakimś urzędem i udowadniać, że się nie jest wielbłądem i ma się pełne prawo do takich czy innych decyzji? Zakładam, że wielu z Was doświadczyło traktowania: „urząd to ja i jak zechcę, to odmówię i co mi zrobisz śmieciu z ulicy?” Rzadko też się zdarza, żeby urząd odpowiedział na coś szybko, bo każde pismo i każda duperela musi nabrać tak zwanej mocy urzędowej.

Co zrobić w takim wypadku? Niewiele, ale z drugiej strony bardzo wiele. Zwyczajnie przypominać urzędnikowi dowolnego urzędu, że pobiera pensję z wpłacanych podatków i jest w tym urzędzie tak samo jak d… od srania, od załatwiania spraw, z którymi człowiek przychodzi. I że urząd nie jest jego własnością. Kiedy o tym fakcie przypomni wystarczająca liczba ludzi korzystających z tak zwanych usług urzędów, okaże się, że się jednak da i można.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do