
Jeszcze nie wiem skąd, z kim i z jakiego kierunku przyjdzie, ale wojna będzie. Czuję ją w kościach od jakiegoś czasu. Wiele czynników wskazuje na to, że naszym kontynentem, a być może znów znaczną częścią świata, wstrząsną działania, które odeślą na tamten świat wiele istnień ludzkich.
Nic mi się w główkę nie stało, pracuje i ma się w najlepszym porządku. To, co mam do przekazania tym razem dotyczy spraw, które obserwuję od jakiegoś czasu. Pewne procesy zachodzące w historii są powtarzalne i skoro powtarzały się od setek, a nawet tysięcy lat, nic nie wskazuje, że tym razem miałoby być inaczej.
W Europie od wielu lat mamy kryzys. Choć nie jest to kryzys, o jakim można poczytać w książkach do historii opisujących zdarzenia przed II wojną światową, to kryzys jest. Jest tym razem mniej gospodarczy, a bardziej cywilizacyjny. W imię tak zwanej wolności, staliśmy się niewolnikami systemu, który zafundowali nam unijni dyplomaci, a także liberalne rządy różnych partii, jakie odnosiły zwycięstwa w poszczególnych krajach. Oni dziś są kompletnie oderwani od rzeczywistości i wydają się zupełnie nie widzieć, co zafundowali swoim obywatelom.
Zafundowali przede wszystkim takie życie, w którym człowiek nie ma szans wygrać z systemem, jaki stworzyli. Co gorsza, ci politycy uważają się za elitę, która odpowiada potrzebom współczesnego, różnorodnego społeczeństwa. Problem polega na tym, że w imię własnego dobrego samopoczucia i zaspokajania pragnień lub dążeń wąskich grup społecznych, pominęli kompletnie potrzeby ogromnych mas, stanowiących większość. Przez dłuższy czas taka polityka działała i przynosiła efekty. Łatwiej było litować się nad jednostkami, nagłaśniając to odpowiednio w mediach. Ludzie to chwytali. Zaś politycy mogli sobie poprawić humor, pokazać się w roli filantropa otwartego na świat. Ale dziś to jednostka i jej problemy wzięły górę nad masami. I dziś to całe masy społeczne znalazły się w pozycji, która ma mniej do powiedzenia, niż małe grupki zrzeszone wokół różnych idei i reprezentujące małe środowiska.
Przykład? Proszę bardzo. Dziś w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Szwecji nie można zwrócić uwagi ciemnoskóremu mieszkańcowi, że zachowuje się niestosownie w miejscu publicznym. Znam przypadek z kraju europejskiego, w którym brał udział Polak. Mój znajomy musiał odsiedzieć 30 dni w areszcie za – kolokwialnie mówiąc – rasizm. Miał czelność zwrócić uwagę ciemnoskóremu mężczyźnie, że nie wolno demolować znaku drogowego. W efekcie zdarzenia spędził 30 dni w areszcie za to, że okazał się być rasistą. Żeby było śmieszniej, jest szczęśliwym mężem kobiety o ciemniejszej karnacji. Ale skoro sąd stwierdził, że jest rasistą, bo zwrócił uwagę wandalowi, to weź człowieku polemizuj. Bez szans.
Kilka lat temu w Białymstoku mieliśmy także sytuację, w której osobnicy innej narodowości i ciemniejszej karnacji skóry, narobili sporo zamieszania i od tego momentu Białystok stał się stolicą polskiego rasizmu i ksenofobii. Bo jak można zwrócić uwagę muzułmaninowi, który oddawał mocz w miejscu publicznym? No jak! On może. Każdy inny dostałby mandat, albo schował co trzeba do spodni i zaniósł do toalety. Tym bardziej, że była pod lokalem, obok którego trwało oddawanie się czynności fizjologicznej. Niewiele później obrażony ciemnoskóry jegomość, przyprowadził kolegów z nożami. Kebabów nie kroili, ale krótko po tym, jedna z białostockich gazet podała, że muzułmanów pobili – nie inaczej – białostoczanie. Tacy już z nas rasiści i w ogóle nie rozumiejący innej kultury.
To tylko małe przykłady tego, z czym mamy obecnie do czynienia. System staje po stronie jednostek, a nie większości, która we własnych krajach ma coraz mniej do powiedzenia. Przedstawiciele władzy liberalnej uważają, że jak pokrzyczą w sejmie czy innym parlamencie o wolności, to super. Stają się w ten sposób bohaterami, gdyż opowiadają się po stronie tych rzekomo słabszych.
Skutkiem takiego działania, jest przede wszystkim kompletne oderwanie elit od rzeczywistości. I skutkiem tego jest również wprowadzanie niepokoju we własnych krajach. Ludzie poszczególnych państw mają powoli tego dosyć. Mają dość tego, że we własnym kraju ogranicza się im swobody i wolności. Mają dość kłamstw i manipulacji mediów, które często są opłacane pieniędzmi poszczególnych rządów. W Polsce musiały powstać niezależne media, głównie internetowe, na łamach których można było poczytać o tym, co się dzieje naprawdę. Tak zwane elity wyśmiewały piszących i wyśmiewały czytających. Jak widać do czasu.
Co dziś mamy? Za granicą media, które nie podają prawdziwych informacji mieszkańcom. Ludzie sami informują się o tym, co się dzieje. Trwa wojna informacyjna – jednym zdaniem. Mamy także radykalizowanie się społeczeństw w różnych państwach i odsuwanie od władzy polityków ze wszelkich ugrupowań liberalnych. To początek wojny cywilizacyjnej, która na razie rozgrywa się bez rozlewu krwi.
Ogromne znaczenie dla przyszłego konfliktu zbrojnego ma również to, że w globalnej polityce coraz bardziej marginalizowana jest Rosja. Wygrana Trumpa w Stanach Zjednoczonych otworzyła możliwości gospodarcze inne, niż były za Baracka Obamy. Coraz mniej państw jest zainteresowanych kupowaniem gazu z Rosji, paliw z Rosji czy innych złóż – co było do tej pory flagowym towarem eksportowym. Niemcy, po wydrenowaniu kilku kas unijnych państw – najbardziej Grecji – wkrótce nie będą miały co drenować. Ich polityka, zresztą podobnie jak francuska, wydaje się właśnie kończyć. A skoro nic nie da się już więcej wydrenować i nasprowadzali na własne życzenie tysięcy uchodźców do utrzymania, konflikt wewnętrzny wisi na włosku.
Broń dziwnym trafem w ogromnych ilościach wciąż trafia do Afryki i Azji, ale tam wojny są już w zasadzie na ukończeniu. Wciąż oczywiście trwają walki, ale bez podsycania atmosfery, w czym akurat prym wiodły Stany Zjednoczone, nie będzie paliwa zapalnego do dalszych konfliktów. Co zostaje? Ogromny podział cywilizacyjny i problemy, z którymi muszą się dziś borykać ludzie w wielu różnych państwach. Ci ludzie są coraz bardziej niezadowoleni z tego, że politycy żyją w oderwaniu od rzeczywistości i nie podejmują żadnych kroków w celu zmiany tej sytuacji.
Moim zdaniem wojna rozpocznie się, jak tylko rozpadnie się Unia Europejska. Ten moment jest już znacznie bliższy niż dalszy. Nie da się dłużej funkcjonować w koalicji państw, których przedstawiciele nie są w stanie porozumieć się ze sobą, nawet w podstawowych sprawach. Na dodatek działają w oderwaniu od tego, czym żyją mieszkańcy Europy. Zajmowanie się pierdołami, zamiast rozwiązywania realnych problemów, tylko przyspieszy proces rozpadu Unii.
Kto z kim jako pierwszy wejdzie na drogę konfliktu zbrojnego? Nie wiem. Ale wiem na pewno, że nigdy dotąd w historii świata nie było tak długiego okresu bez wojny. Nie czekam na nią, nie chcę żeby się rozpoczęła, ale wydaje się, że w obecnej sytuacji, przyjdzie szybciej niż możemy zakładać. Jak do każdej wojny, potrzebna jest tylko iskra. A ta iskra już powoli się zaczyna się krzesać. Niestety, rękami nieodpowiedzialnych polityków.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
ale bełkot
Niestety zgodzić się nie mogę. W Kleosinie facet zwrócił białemu młodzieńcowi uwagę i przypłacił to życiem. W tym samym Kleosinie, nie pętli autobusowej policjanci zmordowani obywatela Niemiec w BMW który zaparkował na stacji autobusowej. Tak więc kolor skóry nie ma znaczenia. Trzeba uważać komu się zwraca uwagę.