Reklama

Słowo po niedzieli: Nie znasz dnia, ani godziny

Nie wiem i nie chciałabym nigdy poznać tego uczucia, które towarzyszyło rodzicom małego Alfie Evansa odkąd dowiedzieli się, że ich synek umrze. Liczyli się z tą myślą od momentu, kiedy dziecko zaczęło chorować i diagnoza lekarzy szpitala, w którym leżał, wskazywała, że nie ma dla niego ratunku. Liczyli się, ale wierzyli, że może stanie się cud, że jest jednak szansa. Szansa się pojawiła, ale nie dano im z niej skorzystać. Oni prawie nie mogli powiedzieć, że nie znasz dnia, ani godziny… Dlaczego prawie? O tym poniżej.

Rodzice małego chłopca, który niczego złego w życiu nie zrobił, czekali na jego śmierć. Mało tego, zostali odseparowani od własnego dziecka tuż przed najtragiczniejszym momentem, bo policja ustawiła kordon pod szpitalem. Po co? Żeby przypadkiem rodzice nie zabrali swojego synka. Zastanawiam się, co by się wówczas stało, gdyby zabrali? Dziecko by zmarło? Możliwe. Ale przecież i tak to dziecko żyło z wyrokiem śmierci. Co za różnica, czy umarłoby w szpitalu z głodu czy z niedotlenienia, czy w domu, kiedy byliby przy nim kochający rodzice?

Już sam fakt, że dziecko choruje, cierpi i nie można mu pomóc, dla każdego normalnego rodzica jest ogromną tragedią. To, że będzie musiał pochować własne dziecko, jest tragedią do potęgi. Nie wiem jakim słownictwem mam określić w tym przypadku dodatkowo fakt, że w tak trudnym dla rodziców czasie, jeszcze nie pozwala im się normalnie spędzić czasu z własną pociechą, której lada moment może nie być. Jak nieczułym i bez żadnych uczuć musiał być sędzia, musieli być policjanci i ci wszyscy, którzy przyklaskiwali tym nieludzkim decyzjom. Szczerze? Nie różnią się one niemal niczym od zachowań hitlerowców, którzy wyrywali dzieci z rąk matek i ojców, kiedy szli na śmierć – jedni, bądź drudzy.

Nieludzkim jest zupełnie jeszcze i to, a może przede wszystkim to, że rodzicom nie pozwolono walczyć o życie ich własnego dziecka. Prawdą jest to, co napisała jedna z internautek, że kiedy hordy imigrantów biegają po całej Europie bez żadnych ograniczeń, obywatele jednego z tak zwanych cywilizowanych krajów, nie mogli pojechać zgodnie ze swoją wolą do innego państwa, które zaoferowało pomoc w leczeniu. Ja nie chcę ani takiej cywilizacji, ani takiej Europy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że kiedy ktoś z moich bliskich znajdzie się w sytuacji zagrożenia życia, ktokolwiek będzie mi zabraniał podjąć wszelkie próby ich przywrócenia do zdrowia lub szukania pomocy, by to zdrowie wrócić lub poprawić. To będzie nieludzkie do granic szczytu. I nie znajduję żadnego wytłumaczenia dla nikogo, kto podjął decyzję lub pomagał w jej egzekwowaniu w przypadku Alfiego.

Nawet jeśli dziecka nie dałoby się uratować we włoskim szpitalu, gdzie czekało na niego łóżko, niezbędny sprzęt i opieka medyczna, to nikt, żaden sędzia, ani żaden aktywista, ani nawet królowa angielska, nie zapewnili i nie dali żadnych gwarancji, że za miesiąc, rok, czy 20 lat, nie znajdzie się lekarstwo na przypadłość maleństwa i że jeśli tego dożyje, będzie miało szansę na normalne życie. Przypomnę, że kiedyś śmiertelnymi chorobami były między innymi ospa, tyfus, czy gruźlica. Ale nie znam z historii żadnego przypadku, kiedy w majestacie prawa ktokolwiek skazywał chorego na śmierć, bo i tak by umarł. I piszę tu o czasach, kiedy tak zwany humanitaryzm w zasadzie nie istniał. Wieki temu nie było żadnych organizacji ani zrzeszonych aktywistów, którzy stawaliby w obronie słabszych. I choć często nieformalnie obowiązywało dawno temu prawo pięści oraz zasada oko za oko, ząb za ząb, nikt nie skazywał nikogo w majestacie prawa na śmierć z powodu choroby.

Wiecie co jeszcze w tej sprawie jest parszywe do granic szczytu? To co zrobił Facebook. Poblokował i pokasował grupy, w których ludzie przez internet skrzykiwali się w modlitwie za ciężko chore dziecko i ich rodziców. Zablokował i skasował profile oraz grupy, w których użytkownicy przesyłali sobie link z petycją do królowej brytyjskiej, aby ta zmieniła wyrok sądu. Nie było ponownie żadnego tłumaczenia, żadnych uprzedzeń – trach i nie ma! Nie ma cię w internecie, nie istniejesz, nie istnieje twój głos, ani to, że podpisałeś petycję.

Jak mawiał jeden z kapitanów, bodajże Wagner w komedii „CK Dezerterzy” do oberleutnanta von Nogay’a – „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić pańskie postępowanie”, to dokładnie te same słowa z chęcią powiedziałabym wszystkim moderatorom treści na Facebooku, którzy blokowali użytkowników i ich wpisy za obroną praw dziecka i jego rodziców. Nie będę dodawać tu niczego więcej. Sam fakt, że zachowali się do cna parszywie i niezgodnie ze standardami, jakimi ponoć Facebook się podpiera, niech będzie ich laurką. Niech to pozostanie ich logiem, wyznacznikiem i charakterystyką. Ja mam w życiu inne zasady moralne. Nie mam zamiaru działać tymi samymi metodami. Ale jedno mogę powiedzieć. Nie życzę żadnej osobie z grona moderatorów, ani samemu twórcy Facebooka, aby kiedykolwiek przechodzili przez piekło, jakie zgotowano nieżyjącemu już maluszkowi i jego rodzicom.

Komuś tak bardzo przeszkadza fakt, że tak wielu ludzi z różnych państw świata, na wszystkich kontynentach, poruszył los chorego dziecka? Chciałabym zwyczajnie, aby nigdy więcej taka sytuacja się nie powtórzyła. Zapowiadałam już, że portal Dzień Dobry Białystok, ale również i ja, przeniesiemy się na inną platformę do komunikacji. Znalazłam taką. I na razie obowiązuje tam wolność słowa, nie ma ograniczeń, a co więcej przenosi się tam coraz więcej osób, które chcą ze sobą rozmawiać, wymieniać poglądy i nie poddają się dyktatowi lewackiego światka, któremu warunki dyktują moderatorzy nieznani z imienia i nazwiska.

Zapraszam na portal minds.com. Tam znajdziecie profil DDB, znajdziecie także Lemingopedię, zmartwychwstałe Pitu Pitu, uśmiercone przez Facebook jako pierwsze, Zbyt Poinformowanych i kilka innych profili, które warto śledzić. Jeśli wydaje się wam, że wystarczy przestrzegać regulaminu Facebooka, który jest, bo jest, to mówię wam – nie znacie dnia, ani godziny. Możecie zniknąć tak po prostu. Pstryk i nie ma. I nawet nie będzie komu się poskarżyć, bo waszego konta może nie być w każdej chwili. Nie napiszecie więc do nikogo odwołania, ani skargi. To może spotkać każdego z was, w każdej chwili, w każdym momencie.

Mały Alfie miał zakończyć życie… kiedyś, ale walczył do końca. Poruszył serca tak wielu osób, choć nie skończył nawet 3 lat. Sędzia i lekarze chcieli zabawić się w Pana Boga skazując go na śmierć za 2-3 godziny. Czekali aż umrze. Ale Alfie odszedł tak jak większość ludzi, nie dał im tej satysfakcji. Oni, mimo zaplanowanej akcji, którą można porównać do egzekucji, jednak nie znali ani dnia, ani godziny jego odejścia.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do