
Żyjemy w dziwnym świecie, w którym panuje przedziwna moda na pomaganie potrzebującym gdzieś daleko. Kilka dni temu białostockie władze przyznały pieniądze ludziom, których dotknęło nieszczęście w podchojnickich gminach. Dla poszkodowanych przez burze i wichury popłynęło 300 tysięcy złotych. W tym samym czasie białostocka rodzina poszkodowana przez znacznie mniejszy kataklizm otrzymała kilka tysięcy z miejskiej kasy. Plus poradę, żeby złożyła podanie, to może dostanie więcej. Mam pytanie - czy potrzebujący z Pomorza coś pisali do możnych naszego miasta?
Nie mam nic przeciw szlachetności i pomocy potrzebującym. Naprawdę wiem, że ludziom, których uderzyła burza niszcząc dobytek, pomoc jest potrzebna. Skoro w kasie Białegostoku można znaleźć oszczędności, to fantastycznie świadczy o finansach miasta. Zastanawia mnie tylko, czy nie można było części tej sumy przeznaczyć na przykład na obniżkę cen wody i ścieków, które niedawno miejska spółka próbowała podnieść. Powód? Rosnące koszty i brak pieniędzy w kasie, jeśli dobrze pamiętam.
Krzywiącym się w tym momencie, że to co piszę to demagogia, uprzejmie przypominam, że nie większa niż faszyści w ONR i prześladowania polityczne zawodowego polityka w randze prezydenta. Nazwisko ofiary prześladowań pominę, bo już mi się zarzuca publiczne, że mam fobię na jego tle. I tak jestem pewien, że wszyscy wiedzą o kim mowa.
Wracając jednak do finansów i wsparcia gmin Sośno i Czersk. Białystok przekazał do kas miejscowych samorządów 300 tysięcy złotych. Zaoszczędził na dodatkach mieszkaniowych, bo pod rządami autokratycznego PiS białostoczanom żyje się na tyle dobrze, że na mniejszą skalę zaczęli występować o dodatki mieszkaniowe.
Dlaczego twierdzę, że to wpływ akurat rządów PiS-u? Bo jakoś w poprzednich latach, w których rządzą ci sami świetni fachowcy, jakoś kwota na ten cel nie malała i takich oszczędności nie notowano. Jak to wytłumaczyć? Jestem spokojny, że obrońcy demokracji coś wymyślą i na bank będzie to związane z zamachem na samorządność albo innym zbrodniczym atakiem na wolność obywateli. Nie będę polemizował z tymi oszczędnościami: dobrze, że są i potrzebujących akurat tego wsparcia jest mniej. Mam jednak inne pytanie: czy władze miasta (ktokolwiek z nich) zechce wyjaśnić, dlaczego z miejskiej kasy przekazano jedynie 3 tysiące dla białostoczanina z krwi i kości - pana Romualda Knajdka, któremu na dom zawaliło się drzewo? Człowiek nie miał dachu nad głową, stracił samochód i nie należał do grona majętnych mieszkańców. Potrzebował pomocy. Miasto znalazło w swojej kasie na ten cel 3 000 (słownie: trzy tysiące). Pan Romuald NIE BYŁ jedynym poszkodowanym w kilku białostockich ulewach. Paru innym osobom zalało posesje, ludzie gubili tablice, psuły się zalane wodą samochody. Wiem - to nie są katastrofy na miarę tej pod Chojnicami, ale dlaczego miasto nie pomogło swoim mieszkańcom? Bo to mniej efektowne? Zawsze mi się wydawało, że sąsiadom, bliskim, rodakom pomagać należy w pierwszej kolejności. Czego zabrakło do tego: wiedzy, empatii, czy nie było szansy na darmowy lans?
Padał argument, że gmina nie może wspierać osób fizycznych... Odrzucam takie gadanie: chcący zawsze znajdzie sposób na wsparcie. Są setki sposobów na pomoc mieszkańcom: od pomocy rzeczowej, poprzez współpracę z lokalnymi organizacjami pozarządowymi, które się niesieniem pomocy zajmują. Gdyby ktokolwiek z magistratu chciał, to sposób by znalazł. Tak jak znalazło się logiczne uzasadnienie, żeby w ankiecie dotyczącej promocji miasta zadać pytanie o referendum w sprawie odwołania prezydenta i sondaż wyborczy. Co to ma wspólnego z promocją? Tyle co władze miasta i magistrat z empatią.
Na koniec jeszcze jedno wyjaśnienie dla wszystkich potencjalnych obrońców decyzji o darowiźnie dla potrzebujących z Pomorza. Nie jestem przeciw pomaganiu potrzebującym. Ludziom należy pomagać, ale przede wszystkim trzeba troszczyć się o tych, wobec których ma się obowiązki.
Białostoczanie i pomoc dla nich, kiedy są dotknięci skutkami "ataku żywiołu" (takie słowa zdaje się użył pan prezydent o ostatnich ulewach i burzach nad miastem) to podstawowy obowiązek. I to bardziej oczywiste, że tym ludziom trzeba pomóc. Nie przyjmuję do wiadomości, że na to brak przepisów. A jeśli przez chwilę założyć, że faktycznie przepisy kategorycznie uniemożliwiają udzielenie pomocy, to w tej sprawie wartoby demonstrować ze zniczami pod sądem, chodzić po ulicach z czarnymi parasolkami i pikietować pod Sejmem. A to co zostanie po oszczędnościach - przekazać dla mieszkańców z Pomorza.
Inaczej sytuacja wygląda jak z serialu Alternatywy 4, kiedy to gospodarz domu Anioł zbierał na totka blokowego po mieszkańcach na przyszłe klęski żywiołowe. Przypomnę, jak apelował do profesora Dąb-Rozwadowskiego: "50% puli idzie na pierwszą klęskę żywiołową. Nieważne jaką; może być powódź, pożar. Ważne, że mamy kasę i wpłacamy pierwsi. I o kim wszyscy mówią - o nas; kto jest najlepszy - my! Profesorze, myśmy w Pułtusku nie takie rzeczy robili". I po tym cytacie zmieniam zdanie: Białystok to nie jest dziwne miasto, to miasto święte. Mamy tu Anioła. Siedzi na Słonimskiej. Bareja by tego jednak nie wymyślił: Pułtusk był mniejszy niż stolica Podlasia.
(Przemysław Sarosiek / Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Na Słonimskiej 56 w Białymstoku zalało piwnice i garaż podziemny z tego co wiem osuszacze stoją do tej pory w piwnicach. :)