
Ostatnie kilkanaście dni to był zły czas dla Tadeusza Truskolaskiego. Kto wie czy niepowodzenia z końcówki listopada nie okażą się początkiem końca białostockiej supremacji bezpartyjnego prezydenta, który mentalnie jest integralną częścią Nowoczesnej i Platformy Obywatelskiej. Tak czy inaczej, listopadowe niepowodzenia mocno wstrząsnęły pozycją, a zapewne i samooceną profesora ekonomii z etatem w ratuszu.
Zaczęło się od prezentacji projektu budżetu. Prezydent, nie dostrzegając, że zaczyna popadać w śmieszność, po raz kolejny ogłosił, że projekt prezentowany przez jego ekipę jest historyczny. Pomijam fakt, że trudno aby tylko projekt czegokolwiek mógł być historyczny, bo historyczne są fakty i wydarzenia a nie plany. Tymczasem nie mając większości w radzie, ani widoków na nią, trudno liczyć, że tak butnie zaprezentowany projekt przetrwa ataki politycznych rywali. Gdybym to ja był na miejscu Truskolaskiego i chciał, aby mój projekt przeszedł przy wrogo nastawionej większości uchwalającej budżet, to starałbym prezentować go jak najskromniej, jak najciszej i unikając wszelakiej prowokacji. To właśnie jest przepis na skuteczność. Tymczasem prezydent postąpił inaczej: roztrąbił o swoich zamiarach eksponując co jest dla niego ważne i szczypiąc mających przewagę przeciwników. W ten sposób robi się hałas i lans, ale nie załatwia żadnych istotnych dla siebie spraw. Wniosek? Albo Tadeusz Truskolaski zaliczył wyjątkowo spektakularny falstart do przyszłorocznej kampanii wyborczej, albo kompletnie zawiódł go instynkt polityczny. Skłaniałbym się do tego drugiego, bo ogłaszanie historyczności przychodów budżetowych, chwilę po fiasku tegorocznego budżetu w zakresie inwestycji (też miały być historyczne) to nie jest już nawet śmieszność - to żenada. Zwłaszcza, że po drodze Truskolaskiemu przydarzył się jeszcze miażdżący raport NIK wskazujący, że prezydent wypłacał dodatki zastępcom i wysokim urzędnikom bez podstaw prawnych, podwójnie księgowane były wpływy itp. I jakoś tak - nie udowodnię, że inaczej niż przypadkiem - wszystkie te błędy poprawiały wizerunek prezydenta oraz stan konta jego współpracowników.
Przy okazji prezentacji projektu budżetu prezydent dość jasno dał do zrozumienia, gdzie ma tych mieszkańców, którzy nie idą pokornie do Jego Majestatu z prośbami. Radni PiS zebrali oczekiwania mieszkańców w ankietach i przedstawili Tadeuszowi Truskolaskiemu, by włączył je do projektu. Fakt - zrobili to późno, ale... prezydent mógł obiecać, że weźmie je pod uwagę i zgłosi jako autopoprawki. W ten sposób pokazałby, że szanuje wszystkich tych mieszkańców, którzy zadali sobie trud aby ankiety wypełnić. Tymczasem Tadeusz Truskolaski oświadczył, że wpłynęły one po terminie i wyśmiał zgłaszających je radnych i razem z nimi białostoczan, którzy je zgłosili. Stwierdził, że część propozycji jest już w Planie Wieloletnim, inne nie mają sensu i generalnie nic się nie da z tym zrobić. Przeoczył, że jego pracodawcami są właśnie białostoczanie i to ich wolą jest, by akurat te inwestycje były realizowane 2018 a nie kiedyś tam. I właśnie to ich "chcę" nadaje sens inwestycji, a nie widzimisię Pana Prezydenta. Truskolaski nie ma żadnych argumentów ani dowodów wsparcia białostoczan dla swoich pomysłów, PiS je posiada. W tej sytuacji nie warto tak łatwo odrzucać propozycji nie wchodząc w buty aroganta i despoty. A prezydent właśnie to zrobił.
Co więcej, Tadeusz Truskolaski zachował się tak, jakby sens i wagę miały tylko te wnioski, które zebrał jego dawny teczkowy, a obecnie wiceprezydent Przemysław Tuchliński. Gdyby ktoś nie pamiętał - to taki białostocki Misiewicz Nowoczesnej, który został zgłoszony przez tę partię na fotel zastępcy prezydenta. Potem, wraz z synem prezydenta - Krzysztofem - szefującym Nowoczesnej na Podlasiu ogłosił, że będą spotykali się z mieszkańcami i ich propozycje zgłoszą do realizacji. Drogą do tego miał być Budżet Obywatelski (zaczął się nim zajmować Tuchliński) lub budżet miasta. Prezydent - kolejny zbieg okoliczności - akurat przypadkowo spacerował blisko miejsca konferencji prasowej, podczas której Tuchlińskim z Truskolaskim-juniorem ogłaszali te swoje plany. O spotkaniach nic nie wiadomo (nikt o nich nie informuje więc albo ich nie było, albo odbywają się w konspirze), więc i o danych cisza. Mimo to konia z rzędem temu kto wierzy, że propozycje zgłoszone do młodego Truskolaskiego i Tuchlińskiego podczas np. dyżurów poselskich czy wiceprezydenckich nie znalazły się w projekcie budżetu. A propozycje zgłoszone do radnych PiS? Prezydent wrzucił je do kosza. Oficjalnie, bo wpłynęły po terminie. Czy tylko moim zdaniem prezydent pokazał w ten sposób, że w sprawach inwestycji warto spotykać się z nim, jego zastępcem i jego synem? Kto nie jest sympatykiem Nowoczesnej albo nie zaślepia go nienawiść do PiS ten jasno widzi czy takie postępowanie prezydenta to sukces czy jednak wizerunkowa klęska. A wystarczyło przecież, by obiecał, że zgłosi je jako autopoprawki...
Potem były przeprosiny radnego Krzysztofa Stawnickiego. Radny PiS powiedział rok temu na sesji, że prezydent rzadko ma czas na pracę dla miasta, bo wizytuje Brukselę i ma chałturę na Uniwersytecie w Białymstoku. Rzecz jasna, prezydent poczuł się obrażony i poszedł do sądu. I tu ciekawostka: poskarżył się nie na to, że kłamstwem jest, że za mało czasu spędza pracując dla miasta czy za często podróżuje do stolicy Belgii, ale... dotknęła go ta chałtura na Uniwerytecie. Byłbyż ten pozew dowodem, że prezydent nie kwestionuje wyliczeń Stawnickiego, co do braku czasu na pracę w mieście lub wynikający z tego brak zaangażowania? Bo skoro dotknęła go tylko ta chałtura, które to określenie niegodne jest jego ciężkiej pracy jako wykładowcy na Wydziale Ekonomii, to jak inaczej to odczytać? I w ten sposób nawet przeprosiny radnego i teoretyczne zwycięstwo przyniosło wizerunkowe straty...
Kolejna zła wiadomość to wygrana Artura Kosickiego w walce o przywództwo nad białostockim PiS. Ten człowiek na czele Prawa i Sprawiedliwości w Białymstoku to wyjątkowo fatalny omen dla Truskolaskiego. Kosicki doskonale zna prezydenta, bo kiedy ten pierwszy raz startował na ten fotel stał u jego boku i przez krótki czas współpracował z nim w magistracie. Wiedzę o prezydencie, jego otoczeniu nowy szef PiS-u wykorzysta w kampanii w Białymstoku, którą to kampanią będzie dowodził jako szef miejskiego komitetu. A, że ma o tym spore pojęcia Truskolaski przekonał się 3 lata temu, kiedy Kosicki kierował komitetem wyborczym Jana Dobrzyńskiego. Wtedy obecny szef Prawa i Sprawiedliwości nie był jeszcze członkiem partii i jako hominum novum nie pozyskał do współpracy całej partyjnej maszyny. Mimo to sprawił ogromne kłopoty prezydentowi. Dzisiaj Kosicki określił, że głównym celem PiS jest fotel prezydenta i większość w Radzie Miasta. Ta deklaracja powinna być dla Truskolaskiego brzmieć wyjątkowo groźnie. Skoordynowany PiS, pod wodzą sprawnego organizatora i specjalisty od kampanii wyborczych, który dodatkowo doskonale zna Truskolaskiego, jego słabe strony oraz jego ludzi, może być zabójczym przeciwnikiem. Zwłaszcza, że dotąd wiele z akcji PiS nie nokautowało prezydenta, bo brak im było koordynacji. A przecież PiS jeszcze może zaprosić do współpracy wszystkich poszkodowanych rządami obecnej ekipy i zapewnić, że da im satysfkację i odda sprawiedliwość. Kosicki jako nowy szef taką deklarację może wiarygodnie złożyć. A że uchodzi w mieście za człowieka słownego, to takie zaproszenie do współpracy nabiera nowej wartości.
Fatalna wiadomość dla prezydenta to wybory w Platformie Obywatelskiej. Partia ta regularnie dostaje solidnego łupnia w mieście. Od 3 lat przegrywa w stolicy Podlasia co tylko może: wybory samorządowe (kilkuosobowy klub), wybory do sejmiku, wybory prezydenckie, wybory parlamentarne... Nie przebija się ze swoim przekazem mimo, że czasami nieporadny medialnie PiS ma z tym spore kłopoty. O słabości PO świadczy także i to, że ma problemy z wizerunkiem i przekazem, choć lewicowe lokalne media z rezerwą podchodzą do PiS-u. Mimo to, partii niezmiennie szefuje i będzie szefował Zbigniew Nikitorowicz (wcześniej długo robił to z tylnego siedzenia kontestując białostockich szefów z Tadeuszem Arłukiewiczem i Maciejem Żywno na czele), a na czele podlaskiego PO wciąż był i pozostanie Robert Tyszkiewicz, osławiony szef prezydenckiej kampanii Bronisława Komorowskiego. Te dwie postacie będące symbolami i twarzami klęsk wyborczych nadal będą na czelem lokalnego PO. Oznacza to tylko jedno: Platforma będzie po staremu międliła, że PiS jest be, oni są cacy, zaś Tadeusz Truskolaski to fajny gość. Wciąż będą powtarzali to samo, choć ten przekaz jest coraz bardziej passe. Piszę te słowa chociaż wybory w PO będą dopiero za kilka dni. Tymczasem wiadomo kto będzie nią rządził i już tylko to wiele mówi o marnym potencjale, sile sprawczej i kadrach Platformy. To wszystko razem to bardzo zła wieść dla prezydenta, bo dotąd traktował PO jak huba drzewo: przysysał się przed wyborami biorąc to co mu potrzebne, a po wyborach dawał coś na odczepnego i potem robił swoje. Tym razem może mieć problem z pierwszą częścią scenariusza: PO coraz bardziej przypomina bowiem wyschnięte drzewo, z którego nawet truskolaska huba nie zdoła nic wydobyć. A innych obiektów do pociągnięcia soków (wykorzystania ludzi, środków, możliwości) w Białymstoku brak. Albo są przeciw Truskolaskiemu, albo są za słabe, albo nie chcą angażować się w politykę.
Kolejna zła wiadomość dla prezydenta to klęska Ryszarda Petru w Nowoczesnej. Niedoszły JFK polskiej polityki w sobotę odjechał na Rubikoniu w kierunku Sześciu Króli definitywnie kończąc swoje rządy i karierę w polityce. Wierny cień Petru i zarazem szef Nowoczesnej na Podlasiu czyli Krzysztof Truskolaski stracił swojego mentora i będzie jeszcze bardziej zagubiony niż jest. Wprawdzie nie widzę w tym szansy na zmiany w podlaskiej (białostockiej) Nowoczesnej, bo partia ta to bardziej zbiór krewnych i znajomych prezydenta, na którego czele stoi delfin z klanu Truskolaskiego, ale... to towarzystwo wzajemnej adoracji osłabi się przez to jeszcze bardziej. No i medialny - mimo wszystko - Petru już w Białymstoku nie pobłyszczy i wsparcia nie udzieli. Jego następczynie: posłanki Lubnauer i Gasiuk-Pihowicz (ten tandem będzie teraz rządził Nowoczesną) są o wiele mniej medialne i wywołują mniejsze zainteresowanie. No i bardziej zajęte będą walką o utrzymanie partii nad progiem wyborczym niż reanimacją podlaskiego oddziału, który mieści się z powodzeniem na jednej kanapie i kilku fotelach. Kolejny sojusznik i wsparcie (choćby nikłe) dla prezydenta odeszło na śmietnik historii.
Najgorsza jednak wiadomość dla Truskolaskiego to klęska w sądzie apelacyjnym. Wyrok sądu to wizerunkowy nokaut. Sędziowie rozbili na atomy skandaliczny werdykt sędziego Tomasza Kałużnego, który od samego początku budził szyderstwa i irytację. Sąd apelacyjny przyznał że Rada Miasta może zmniejszać wedle woli pensję prezydentowi i ma prawo go kontrolować. Sąd, przy okazji, zerwał maskę prześladowanego politycznie bezpartyjnego fachowca z twarzy Tadeusza Truskolaskiego. Dotkliwie uderzył go też po kieszeni zostawiając na niziutkich poborach. Jeśli wierzyć plotkom to prezydent źle przyjmuje finansowe straty niczym - nie przymierzając - rodowity Szkot. Poza tym rozdęte ego prezydenta spotkał w tej sprawie równie potężny cios, a Tadeusz Truskolaski wyjątkowo źle znosi takie sytuacje. Jakby było mało, następnego dnia PiS zadał kolejny cios, w ten sam bolesny punkt wyliczając prezydentowi z kim to się procesuje w ostatnim czasie i pytając za czyje robi to pieniądze. Politycy PiS zadali jeszcze jedno oczywiste pytanie: kto ma problem ze sobą - jeden pozywający człowiek reagujący jak nadwrażliwy narcyz czy też grono ludzi, których łączy w zasadzie jedno: myślą i mówią inaczej niż prezydent. Politycy zapytali: jaką taki człowiek ma zdolność do współpracy z rządem, samorządem wojewódzkim, inwestorami czy różnymi środowiskami w mieście skoro na odmienny stan umysłu niż jego własny reaguje pozwem? A przecież taka współpraca to klucz dla dobrobytu miasta.
Listopad 2017 to zły czas dla Tadeusza Truskolaskiego. Nie jest wykluczone, że oglądamy schyłek rządów tego prezydenta, który miał obiecujący start i rządzi miastem już od 11 lat w okresie wyjątkowo prosperity i hojności cioci Unii. Niestety jedynym realnym efektem tego świetnego klimatu są praktycznie wyłącznie nowe drogi i sporo kosztownych budowli użyteczności publicznej, z których żadne jednak nie zapewnia gospodarczych profitów dla miasta. Więcej - one generują koszty. Truskolaski nie zrobił nic, by zmniejszyć problem bezrobocia, uzyskać poczucie wspólnoty wśród różnych środowisk miasta, nie zainicjował żadnej akcji społecznej, która pozostanie po jego odejściu ani też idei, której może być twórcą. Jego znak rozpoznawczy to dzisiaj pozwy, betoniarka, obrażona mina, ciężki dowcip i brak jakichkolwiek stronników, którzy są autentycznie po jego stronie zwabieni wizją lub pomysłem na przyszłość, a nie są opłacani (przeważnie) z miejskiej kasy. Truskolaski może być już tylko symbolem kolacji "wszyscy przeciw PiS", ale powyższy tekst pokazuje, że i z tym może mieć kłopoty.
(Przemysław Sarosiek/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie opisać postępowanie Pana prezydenta.
Witam. Świetna analiza i tekst, oby tak dalej.
Jak to Truskolaski nie zrobił nic dla zmniejszenia bezrobocia? Przecież po dogadaniu się w carawanie buduje pseudolotnisko dla firmy, która chce teraz kupić 32 ha terenu dla swojej działalności i nawet kogoś tam pewnie zatrudni! W normalnych miastach wystarcza zbudowanie drogi, mediów, jakieś ulgi podatkowe u nas - w bogatym regionie - funduje się lotnisko. Taka inwestycja z budżetu partycypacyjnego w ...wyborach.
Kosicki ma przeciwko sobie oddanych działaczy PiS -u. O kulisach jego wyboru będą pamiętać .Natomiast jego operatywność w zmianie barw politycznych jest tak samo znana jak autora felietonu !!!