
Przysłowia i bajki są mądrością narodów. Tak przynajmniej mówią. Nie jest przypadkiem, że największe mądrości i filozofie opowiadane w formie przypowieści, bajek lub porzekadeł, są zrozumiałe lepiej niż wielogodzinne tłumaczenia i wykłady poparte naukowymi dowodami socjologów, psychologów, filozofów a czasami także i psychiatrów. Kim jestem aby z tym dyskutować: posłużę się formą baśni, bo dotąd nigdy bajek nie pisałem. Filozofem ani socjologiem już nie zostanę, a z psychiatrą mam kontakt tylko przy odnawianiu recepty.
Dawno, dawno temu i oczywiście bardzo daleko stąd było pewne królestwo. No i miało króla. Kiedy wstępował na tron był już dojrzałym człowiekiem: miał swoje zwyczaje, poglądy i ukształtowany już charakter. Ludzie wybrali go na tron, bo zanim został koronowany uczył w cesarskiej akademii. Czyli nie tylko nauczał żaków, ale miał też pisemny dowód swojej mądrości: dyplom ukończenia studiów, doktorat i profesorat (czy jakoś tak). Tak czy inaczej: król miał przed elekcją na piśmie dowód, że mądry jest i bardzo kształcony. Żacy, których uczył król mówili, że to dobry człowiek co kawał świata widział, mówi różnymi językami i uważnie słucha ludzi. Podobno był też bardzo pracowity, bo odkąd sięga pamięć, to dostawał on pieniądze od kilku różnych pracodawców. Wprawdzie źli ludzie (królewscy wrogowie) twierdzili, że to iż dostaje pieniądze z różnych źródeł nie oznacza jeszcze, że jest pracowity i te pieniądze dostaje za pracę. Ale nikt ich nie słuchał, bo to były złe języki. Króla wybrano na tron. Lud wybrał go głównie tym chętniej, że konkurencję w walce o tron miał fatalną: jeden kandydat musiał się tłumaczyć przed inkwizytorami, że źle pieniędzmi rozporządzał, drugiego nikt nie znał, a trzeci (ustępujący król) wyglądał tak, jakby na tronie wyłącznie spał. Zdaniem ludu to stary król, nie tylko tak wyglądał, ale i tak rządził: jakby przez sen. A kto się akurat z dworu przebudził ten wydawał polecenia. Nic dziwnego, że w tej sytuacji pewnie wygrał nowy król-profesor. Miał z górki, bo w wyborach wsparło go jeszcze duże dworskie stronnictwo zwane Podium Ogólne (w skrócie PeO). Król po koronacji do stronnictwa nie przystał, chociaż obiecywał, że to zrobi. Dałza to dworakom z PeO liczne, płatne stanowiska i dopuścił do decyzji w sprawach nieważnych. Na przykład radził się w sprawie koloru zasłon na dworze i gęstości włosia w szczotce u sprzątaczek.
Król od razu po koronacji zaczął zmieniać królestwo na swoje kopyto, do tej pory miało ono polne wąskie drogi, brakło też wielkich sukiennic, gdzie handlowali zamorscy kupcy. Poza tym nowy król twierdził, że jeśli gdzieś diabeł mówił dobranoc to było to właśnie w tym królestwie. Brakło w nim nowoczesności: kamiennych dróg, magicznych programów do sterowania ruchem wozów, koni i bydła, nowomodnych kamienic czynszowych stawianych przez możnowładztwo. Za dużo było za to chramów, pielgrzymek, kurnych chat i drzew. Król zaczął starać się o pieniądze z cesarskiej kasy i inwestował, inwestował, inwestował. Po latach mówiono, że zastał Białystok zielony, a zostawił betonowy. Niestety z króla zaczęły też wyłazić coraz liczniejsze wady. Przede wszystkim otaczał się wyłącznie dworakami, o których układano takie kuplety:
"Dworak jesteś nie podskakuj
Siedź na dupie i potakuj".
Król z czasem najważniejsze stanowiska w państwie poobsadzał swoimi żakami i ludźmi, którzy byli mu wierni, ale za to mierni. Dość powiedzieć, że jednym z wicekróli uczynił dezertera i arcyzdrajcę z wrogiego sobie stronnictwa dworskiego (dowodził nim cesarski kanclerz pól i pastwisk), a drugim wicekrólem został jego wierny garderobiany, który dbał o królewski nocnik, gacie i czyste nocne koszule. Król wręczając temu ostatniemu nominację powiedział, że ceni go głównie za niezłomną wierność i służalczość. Z króla zaczęły wychodzić także i inne wady: był małostkowy, mściwy, kłótliwy i wszystkich oponentów wtrącałbym do lochu lub oddawałby katu. Niestety, w kraju od dawna nie było już absolutyzmu, a żeby kogoś skazać niezbędny był wyrok sądu. Król był z tego powodu bardzo smutny mówiąc, że jego mądra władza bardzo traci i jest uszczuplana (głównie przez cesarstwo i wspomnianego już kanclerza polno-pastwiskowego zwanego dla nienadzwyczajnej aparycji Śniącym na Jawie).
Lud króla raczej lubił, bo było to ludzkie panisko: a to ulicę wybudował i otworzył, a to festyn zorganizował i bigos z chlebem rozdawał, a to piknik i turniej urządził. Wprawdzie dawał na to z kasy, którą zbierali od ludzi jego poborcy podatków, które ciągle rosły (oj rosły solidnie). Kasą królestwa rządziła zaś Rada Mędrców, która uchwalała na co też ze skarbca można wydać złote dukaty. Król rzadko o tym pamiętał, a jak pamiętał do z całych sił próbował zapomnieć. Mawiał "Królestwo to ja!" i tak się też zachowywał wydając pieniądze na to co chciał. Prychał przy tym kpiąco i drwił z krytycznych epistoł Najwyższej Cesarskiej Komnaty Kontroli. Udawał że nie widzi coraz częstych sytuacji, kiedy podburzony przez Radę lud protestował i groził nową elekcją. A przyznać trzeba, że król sam dawał powody do protestów: a to drogę przez podwórza i domostwa przeprowadził, bo tak mu było poręczniej, a to kolejny las wyciął, żeby wylać tam swój ulubiony beton i asfalt, a to kawał placu na rynku sprzedał lichwiarzom lub Żydom, żeby zbudowali tam czynszowe kamienice. O ludzi spoza dworu nie dbał wcale. W niełasce trzymał nie tylko tych co mu się sprzeciwiali, ale nawet i tych co nie dość głośno mu klaskali lub za mało zachwycali się królewskim majestatem. Na dodatek skłócał jednych z drugimi na różne sposoby i przy każdej okazji. Bakałarzom i profesorom całkiem zabronił wizyt na swoim dworze, żeby nie przyćmili przypadkiem jego mądrości. Bo przecież - jak napisałem - król wszystko wiedział najlepiej. Wymyślił kiedyś - na przykład - żeby rzeczułkę małą wyregulować. No i tak to zrobił, że rzeczka zaczęła wylewać. A, że przy tym i kanały deszczowe wyregulował monarcha i jego dwór to królestwie pojawiły się nieznane wcześniej powodzie. Jakby było mało: każda zima okazywała się groźna dla królestwa i poddanych, bo jak tylko nawet mały śnieg spadł, to zaraz całe królestwo zamierało. A wszystko dlatego, że dwór króla wybierał jakiś kiepskich kramarzy do uprzątania śniegu i lodu i każda zaspa była barierą nie do przebycia, zaś świeżutko wybetonowane ulice zamieniały się w lodowiska. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Król złościł się na krytyków wypominając, że już nie pamiętają jak królestwo wypiękniało pod jego rządami. A skoro nikt poza nim - i jego dworakami - o tym nie pamiętał, to kazał o tym księgi pisać, panegiryki wydawać i chwalić jego - królewską - mądrość. Aż w końcu sam w to uwierzył, że jest najmądrzejszy, najwspanialszy i najcudowniejszy, a kto tak nie myśli - ten wróg, zdrajca i zaprzaniec. I na pewno dostawał judaszowe srebrniki tego wrednego kanclerza od pól i pastwisk. Wśród zdrajców i zaprzańców zaś najgorsi byli ci ze Swojskiego Obozu Ojczystego. Byli to tacy jedni, co to za pejsy chcieli Żydów targać i obcokrajowców z królestwa wyrzucać wyzywając ich od pludraków i owocjebców, a nawet i gorzej. Ci Patriotyczni Swojacy bardzo pilnowali, żeby król uchodźców z innych krain nie przyjmował, na co - jako ludzie panisko - miał wielką ochotę. Bo król bardzo chciał wyznawców innych kultów (zwłaszcza Swarożyca i Trzygława) przyjmować, podczas gdy lud prosty w Panbócka prostolinijnie wierzący czcił go spokojnie i nabożnie w kościołach, czasami tylko procesje i modły publiczne urządzając. Tymczasem wyznawcy Swarożyca i Trzygława nie tylko innych bogów nie uznawali ale ich wyznawców zwalczali ogniem, mieczem i wszystkim tym co im tylko w ręce wpadało. W krainach, w których władcy pozwalali im pomieszkać dłużej najpierw domagali się aby przykazania Swarożyca i Trzygława były ważniejsze niż wszystkie inne prawa. Potem prosili, żeby innych modłów niż do Swarożyca i Trzygława publicznie zaniechać bo to ich wrażliwość rani. A na koniec - gdy było ich wystarczająco wielu - wprowadzali własne prawa. A głównym przykazaniem było, że wyznawca Swarożyca może robić to co chce. Chce gwałcić innowierców to prawo jego gwałcić, chce ich bić i rabować to wtedy też jest legalnie.
Nic dziwnego, że mieszkańcy królestwa, którzy odwiedzali miejsca zamieszkałe przez swarożycanów i trzygławistów ostrzegali współobywateli przed wpuszczaniem ich do kraju. Jeszcze inni wiedzieli o zagrożeniu czytując periodyki różnorakie i księgi i stanowczo ich w królestwie nie chcieli. Tymczasem król, jak mu ktoś w czymś zaprzeczył, to dla samej zasady, że zawsze ma rację, stawiał na swoim. Nikogo nie dziwiło zatem, że się przy tych swarożycanach i trzygławcach upierał i na cesarza krzywił, że mu nie pozwala ich do królestwa sprowadzać. Nic też dziwnego, że ze Patriotycznymi Swojakami miał konflikt i nawzajem bardzo nie lubili się. Narzekali na siebie, pamfelty pisali, wyklinali na wspólnych uroczystościach. Króla najbardziej bolało, że nie może zabronić Patriotycznym Swojakom spotykania się i organizowania marszów ulicami miasta. Miał ich w niełasce, nie zapraszał ich na uczty i wszystkim swoim dworakom i urzędnikom też zakazał. A jak który choćby kubek wody czy prezenty dla sierotek od swojaków przyjmował, to od razu gnał takiego dworaka z dworu na bruk i na poniewierkę.
I królował tak sobie król - z dworem przy boku - uciech różnych zaznając i coraz bardziej wkurzając mieszkańców tym swoim "wiem lepiej", wycinaniem drzew, budowaniem dróg wszędzie i w każdym kierunku, oddawaniem lichwiarzom miejskich placów pod czynszówki i utrudnianiem życia poddanym przez czarodziejski system kierowania wozami i końmi, który zakorkował miejskie ulice nawet tam, gdzie dotąd nie było żadnego ruchu. Lud sarkał, a król się obruszał. Wtedy dworacy zamawiali sondaże, z których wynikało, że król jest mądrzejszy od cesarza, światlejszy od lampy naftowej, a popierają go nawet ci poddani zakwaterowani już na stałe na lokalnych cmentarzach.
Aż któregoś dnia król z dworem w święto Swojsko Patriotyczne miał pomnik odsłaniać, co go Swojaki chcieli uczcić i kwiaty składać. Trzeba trafu tego samego dnia - wieczorową porą - patriotyczne swojaki zaplanowali tradycyjny marsz pod hasłem "Śladami Rosomaka". No to król - sru! - termin odsłaniania pomnika na czas marszu tego wybrał i aż ręce zacierał, że takiego psikusa patriotycznym swojakom spłatał. A żeby żadnej niespodzianki nie było i żaden wraży swojak swoimi wrzaskami i patriotycznym smrodkiem jego majestatu nie skalał, to nakazał swoim strażom ustawić płoty i zasieki. Dodatkowo rozkazał nie puszczać nikogo do pomnika, bo do głowy mu przyszło, że taki Patriotyczny Swojak mógłby się przebrać za zwykłego poddanego i zepsuć wrażymi okrzykami uroczystość i obrazić jego majestat o swarożycanach i trzygławcach coś wrogo skandując. Jak pomyślał tak i zrobił: do pomnika dostęp miał król, jego dwór z nocnikowym zastępcą na czele oraz władcy ościennych królestw. Do tego jeszcze woje w paradnych zbrojach i maleńkie grono klakierów. Pozostali - nawet ci co w budowie pomnika mieli zasługi - zostali na mrozie za barierkami i mogli jedynie płoty ustawione i namioty królewskie oglądać.
Dopiero kiedy władca udał się na ucztę ze swoim dworem, poddani mogli podejść do pomnika, zobaczyć okazałe królewskie wieńce i swoje wiązanki złożyć. Nic dziwnego, że złość ich ogarnęła i zaczęli złorzeczyć królowi. Jakby mało tego było - do grona złorzeczących dołączyli kronikarze, poeci i różni inni wierszokleci, którzy - miast królewskim majestatem zachwycać się - śmieli pisać, że król źle uczynił! Król się oburzył okrutnie, a wraz z nim i jego dwór. No widziane to rzeczy?! Toż król niczego złego nie robi, a jeśli nawet się pomyli to przecież nieważne jest. Wszak jeśli nawet powietrze król raczy zepsuć to ono od tego się lepsze robi, bo je odorum majestatum przesiąka. Królewska herold (bo dama tą funkcję na dworze pełniła) tak się tym przejęła, że omal się nie popłakała. A na wieść, że oburzony lud i zwolennicy cesarskiego kanclerza od pól i pastwisk chcą znowu pomnik odsłaniać, bo królewskie odsłonięcie niegodne było aż z oburzenia spurpurowiała. I odpowiadając na te propozycje słów użyła całkiem takich jakich nikt się po damie - a już heroldzie zwłaszcza - spodziewać nie powinien.
Król potem czytając księgi, wiersze i paszkwile źle o nim głoszące okrutnie się zafrasował, że lud go już nie kocha. I orzekł, że lud zły jest, bo go nie lubi, nie rozumie i nie robi tego co on mu każe. I w ogóle kryzys jest, bo przed majestatem jego mało kto pada na twarz. Nie zasługuje zatem lud na takiego fajnego króla jak on, więc swoim majestatem więcej świecił mu nie będzie i z tronu rezygnuje. Powiedział król stronnictwom wszelakim, że gotów jest oddać koronę w zamian za jakieś ważne stanowisko w cesarstwie, skrzynię złota i tytuł książęcy dla syna. Myślał też król po cichu, że na wieść o jego dymisji lud łzami się zaleje, na kolana padnie i będzie go pokornie prosił, aby na tronie jednak pozostał. Liczył po cichu, że swarożycanie i trzygławcy chwycą za ogień, miecz - i co tam jeszcze mają - i w jego obronie zawalczą. Albo chociaż ci ze stronnictwo Podium Ogólnego na twarz padną i poproszą, aby został i przed przejęciem rządów kanclerza od pól i pastwisk ich ochronił. Zawiódł się król, bo na twarz padali i na kolanach go prosili tylko jego dworacy. Szczególnie lamentowali i prosili dwaj wicekrólewie: arcyzdrajca i ten od nocnika. I popadł król w zadumę nad tym co się stało. Usiadł na tronie i myślał, myślał, myślał i nic nie wymyślił.
Jaki jest koniec tej bajki? No cóż: wszystko skończyło się dobrze. Król wrócił do uczenia żaków i tego co kochał, czyli zarabiania pieniędzy, wicekrólowie do wcześniejszych zajęć: nocnika i klepania biedy, dwór zabrał się wreszcie do roboty, a dama-herold zachrypła i wyłysiała za wstydu. Na tronie nastał nowy król (poddani wierzą, że mądrzejszy od poprzednika), który zaczął już zbierać nowy dwór. I tylko kronikarze czasami piszą do nowego króla i jego dworaków, aby pamiętali, jak niewiele różni słowa "buc" i "wódz".
(Przemysław Sarosiek/ Foto: BI-Foto)
P.S. Morał z tej bajki jest taki, że nie ma nic gorszego niż król co uwierzy we własną wielkość i własny dwór. A dworacy w trosce o przyszłość powinni monarchom mówić tylko prawdę - nawet gorzką. Dodatkowo uroczyście oświadczam, że postacie z tej bajki są całkowicie zmyślone, nie mają odniesienia do rzeczywistości oraz absolutnie nie dotyczą bohaterów "Takiej gminy". Powyższa baśń to opowiastka, którą ułożyłem nie mając pomysłów na felieton i chcąc zarobić na pobory z kasy kanclerza od pól i pastwisk.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie