
Od jakiegoś czasu usiłuję regularnie się ruszać. Bieganiem tego jeszcze nie nazwę, bo trudno świński trucht faceta z nadwagą grubo po 40-tce nazwać biegiem, ale ruch to jest niewątpliwie. Robię to dla zdrowia, trochę z przekory wobec siebie, bo po pożegnaniu się z gwizdkiem (ćwierć wieku byłem sędzią futbolu i futsalu) waga niebezpiecznie szybko powędrowała w górę. Piszę o tym dlatego, bo przed bieganiem zaglądam do internetu i sprawdzam temperaturę, pogodę i... czystość powietrza. I coraz częściej zamiast biegu wybieram siłownię, bo strach wyjść na dwór.
Przesadzam? No nie bardzo. Od kilku dni komunikaty z badań czystości powietrza z Warszawskiej i Waszyngtona głoszą, że stan powietrza jest zły lub bardzo zły. Szczytem był Wielki Piątek, kiedy komunikat doradzał "nie ruszaj się z domu" i podawał, że normy przekroczono o 375 (mniejsze zanieczyszczenia) i 268 % (większe). I zapewniam - to nie jest jednorazowy wypadek. To się zdarza coraz częściej. Białystok - stolica Zielonych Płuc Polski coraz bardziej przegrywa ze smogiem. I wbrew naszym odczuciom deklarowanym w sondach, że dobrze jest tu żyć - zaczyna być tu groźnie. Parę tygodni temu zaintrygowany danymi zacząłem sprawdzać informacje z innych miast w Polsce. Tylko w kilku wyniki były równie złe: Kraków, Warszawa, Łódź i jakaś miejscowość na Górnym Śląsku. No i Białystok.
Co się stało, że Białystok stał się miastem, w którym rządzi smog? Co się stało? Czy to dlatego, że nagle wszyscy zaczęli palić w piecach, bo tak taniej. I do tego pieca wrzucają najtańszy miał węglowy, śmiecie i co tylko wpadnie w ręce, aby się ogrzać? Czy może dlatego, że jest tak dużo samochodów na ulicach Białegostoku? Odpowiedzi nie są ani proste ani jednoznaczne.
W latach 70-tych, 80-tych i 90-tych pieców było więcej. Było wiele mieszkań z centralnym ogrzewaniem opalanym węglem, do którego właściciele dorzucali wszystko co zbędne. W powietrzu unosiły się kłęby zanieczyszczeń, ale nikt tego tak wnikliwie nie mierzył. A jeśli nawet to danymi tymi się raczej nie dzielił. W tamtych czasach panowało przekonanie, że brudne powietrze (jak zresztą każda niedobra informacja) szkodzi ustrojowi. Mimo to było jednak czyściej: mniej aut, więcej drzew i trawy, mniej betonu, asfaltu. No i zdecydowanie większa przestrzeń przez którą dmuchały wiatry przeganiające pyły i dymy, które potem rozpraszały się w lasach. A tam parki i drzewa ekologicznie radziły sobie z zanieczyszczeniami. Obecnie pieców jest mniej (lub porównywalnie), a przynajmniej część jest na olej opałowy, który aż tak nie szkodzi środowisku. Poza tym na kominach elektrociepłowni zamontowano filtry, które ograniczają emisję zanieczyszczeń. A jednak jest gorzej...
Jeden z powodów to na pewno większy ruch samochodowy i ilość spalin. Samochodów hybrydowych i elektrycznych ze względu na cenę na białostockich ulicach raczej nie uświadczysz. Dominują kilkunastoletnie benzynówy i diesle, które mocno kopcą i zanieczyszczają środowisko. To samo dotyczy też tych wozów, które mają napęd na gaz: tutaj też spaliny szkodzą powietrzu. Miasto walcząc o wyprowadzenie ruchu samochodowego poniosło spektakularną porażkę. Komunikacja publiczna w Białymstoku mimo ciągłej wymiany tabory nie jest wskazywana jako szczególnie udana. Autobusy - zwłaszcza na peryferia jeżdżą za rzadko i niemal wszystkie to Diesle. Opowieści o tym jak one spełniają europejskie normy mogę słuchać pasjami, ale potem wysiadam z busa i patrzę na rurę, z której leci gęsty dym spalin i jakoś mi mija przekonanie w ich prawdziwość. Dodatkowo ludzie wybierają własne auta, bo tak wygodniej i niewiele drożej niż autobusy, które w Białymstoku są jednak relatywnie drogie w porównaniu do naszych poborów (o nowych zasadach opłat wypowiem się najwcześniej po kwartale ich obowiązywania. Na razie mam problem ze znalezieniem nowych biletów, bo wszędzie chcą mi sprzedawać jednorazówki). Ta metoda ograniczania smogu jest z góry skazana na porażkę.
Czy to oznacza, że trzeba kontrolować piece i to czym ludzie w nich palą? Zapewne tak, choć metoda kar i mandatów sprawdza się średnio. Białostoczanie generalnie dobrze radzą sobie z obchodzeniem zakazów i restrykcyjnych ograniczeń, więc i tutaj dadzą sobie radę. Większy sens miałoby wsparcie finansowe z kasy miasta na budowę źródeł ogrzewania mniej drastycznych dla środowiska. Dofinansowania do pieców na olej opałowy, odnawialne źródła energii. No i ocieplenie wszystkiego co się da, bo wtedy zapotrzebowanie na ciepło spadnie i mniej będzie powodów do palenia. Czy mamy z tym do czynienia w mieście? Ja tego nie widzę i tu będę czepiał się zarówno do radnych, którzy poprzestają na symbolicznym labiedzeniu o smogu i jakichś ochłapach w budżecie na ten cel jak i do prezydenta. Ten ostatni powinien zainicjować dyskusję na ten temat i zaproponować jakiś program naprawczy. Tymczasem on - tak jak i radni - na zmianę albo udaje, że to nie jego problem (lub problemu nie ma) albo snuje duby smalone o tym jak to miasto poradzi sobie ze smogiem. Kłopot w tym, że od gadania smog się nie rozwieje. Sprawę smogu dostrzegł rząd i może należałoby przemóc wstręt i odrazę do ministrów PiS-u i pogadać dla dobra mieszkańców o tym jak z problemem sobie poradzić. Pokazać, że Białystok to jedno z kilku miast realnie zagrożonych smogiem.
Jest też jeszcze jedna przyczyna brudnego powietrza i o to mam już zasadnicze pretensje do Tadeusza Truskolaskiego i w mniejszym stopniu do radnych miejskich z ostatnich kilku kadencji. Po pierwsze o regularną, powolną ale systematyczną wycinkę drzew w Białymstoku. Jeżeli ktoś uważa, że mam PiS-owski schiz na tle prezydenta i to bzdura, to niechaj zajrzy sobie do danych GUS: Białystok jest na 16. miejscu spośród 18 największych miast w Polsce pod względem obszarów zielonych przypadających na jednego mieszkańca. I to samo mówią organizacje pozarządowe zajmujące się w Białymstoku ekologią i ochroną przyrody. Drzew w mieście jest coraz mniej, tak samo jak trawników i miejsc, które nie są choćby w części pokryte betonem, asfaltem czy polbrukiem. Tadeusz Truskolaski musi mieć jakąś fobię z dzieciństwa we wsi Kapice, że tak zawzięcie pilnuje zalewania każdej wolnej przestrzeni betonem. Brak drzew i traw pozbawia miasta naturalnej metody oczyszczania powietrza, którą zapewnia roślinność. Żaden - nawet najbardziej wypasione klomby kwiatów na rondach i przed urzędami - tego nie nadrobią i nie zastąpią.
Druga rzecz to totalna wolna amerykanka w tworzeniu wysokiej zabudowy w centrum miasta. Słuchając łzawych wynurzeń Konstantego Strusa opowiadającego radnym o swojej martyrologii jaką sprawił mu zakaz budowy 16-piętrowych wieżowców na Jurowieckiej i Fabrycznej kląłem w myślach tych, którzy dali mu zgodę na takie budowle na terenach po dawnym stadionie i boiskach Jagiellonii. Klnę na tych, którzy zgodzili się na budowę tak wysokiej Galerii Jurowiecka i hotelu obok i wyklinam wszystkich tych durni - na zaś - którzy wydadzą zgodę na kolejne bloki w tak zwanych korytarzach przewietrzania miasta. Dawno temu urbaniści planując miejską przestrzeń mieli świadomość, że przez ludne miasto trzeba przeprowadzić kilka takich przestrzeni, przez które może swobodnie dmuchać wiatr przewietrzając miasto i przeganiając kłębiący się tam smog. Przypominam, że latem ubiegłego roku brak deszczu i wiatru omal nie podusił krakowian. W stolicy Małopolski pojawiły się komunikaty ostrzegające przed wychodzniem na ulice skierowane do osób starszych, chorych i do dzieci.
Zagadywanie tematu smogu i opowieści, o tym że to wydumka ekologów lub bohaterskie baśnie o tym jak to dzielnie prezydent i radni walczą ze smogiem to granie zdrowiem białostoczan. Kilka dni temu wiedziony ciekawością poczytałem sobie w sieci czym grozi oddychanie brudnym powietrzem. To naprawdę zagraża naszemu życiu. A z oddychania nie da się odstawić jak innych niezdrowych rzeczy ani nie poprawi się zmieniając tryb życia. I na koniec przypomnę: jeszcze 10-15 lat temu ludzie ze Śląska, Małopolski i dużych aglomeracji przeprowadzali się do Białegostoku kiedy ich zdrowie było zagrożone smogiem, a chcieli nadal mieszkać w dużym mieście. Obecnie nie słyszałem o takich przypadkach, ale nie zdziwię się jeśli usłyszę o wyjazdach z Białegostoku z tego powodu. Bo zdrowie ma się tylko jedno.
(Przemysław Sarosiek/ Foto: ASM)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Najgorsze jest to ze samochody smrodza w bialymstoku tak ze w niektórych miejscach nie można stać na przystankach. To jest nienormalne. Bialystok śmierdzi.
Wystarczy przyjrzeć się jakimi złomami dymiącymi ludzie jeżdżą ....co chwila jakiś zostawia za sobą siwo- niebieska chmurę dymu .... Patusy ....nie stać na jeżdżenie sprawnym nie zatruwajacym środowiska autem to piechotą zapierda...c !!!!
To jest problem całego kraju i nikt nic z tym nie robi ,badania techniczne to fikcja, policja ma to gdzieś a inspekcja drogowa interesuje się tyko tirami.W Białymstoku z powodu masowego wycinania drzew, betonowania i asfaltowania każdego skrawka zieleni i wciskaniu wysokiej zabudowy w każdy cal miasta, braku komunikacji publicznej problem ten jest szczególnie widoczny.
Jaki brak komunikacji publicznej????
Według danych BKM w 1991 roku po Białymstoku jeździło 215 autobusów z częstotliwością 5-7 min na każdej linii. Ile autobusów jeździ obecnie ? Czy może stworzono linię tramwajową, kolej podmiejską, trolejbusy. Popatrz na inne miasta podobnej wielkości i porównaj transport miejski w Białymstoku. A najlepiej spróbuj z niego skorzystać , wybierz się w niedzielę autobusem na drugi koniec miasta , zobacz ile to ci zajmie czasu i ile będzie to kosztować i wtedy wydaj opinię czy transport publiczny w naszym mieście istnieje?