#Dobrazmiana nadal przede wszystkim #śmiesznązmianą, co sprzyja edukacji wyborców. Szczególnie tych młodszych, którym należy się fryzjer i kosmetyczka. I tak, głupim należy wprost mówić, że są głupi.
14 marca
Gliński wybuczany w filharmonii narodowej, donoszą media społecznościowe. Dziw nad dziwami. Nie, żebym żył na tym świecie specjalnie długo, ale nie pamiętam sytuacji, w której minister kultury był aż tak znienawidzony. Przeciwnie, miękkie resorty i ich kierownicy są zazwyczaj odbierani dosyć pozytywnie i nawet jeśli bywają krytykowani, to z niespecjalną siłą. Ot, środowiska artystyczne od zawsze chcą (i należy im się) więcej, a jednocześnie kultura, jako resort kompletnie niezrozumiany przez polską klasę polityczną, traktowana jest po macoszemu.
Jasne, z pewnym zażenowaniem patrzyłem, jak choćby jeden z poprzednich premierów znajdował czas, żeby regularnie poharatać w gałę, a jednocześnie nigdy nie widziałem go komentującego płytę, książkę, wpadającego na jakiś koncert. Rzadko który polityk nie mający w łapach ministerialnej teki, czy wysokiej posady w systemie politycznym ujawnia się jako uczestnik, albo choćby konsument kultury, wiadoma sprawa.
To jednak, w jaki sposób zachowuje się na swoim urzędzie Gliński, zakrawa na upośledzenie intelektualne. Z tej perspektywy nie dziwi, że jego własny brat, reżyser Robert, nazwał go idiotą. Wielkie i ważne wydarzenia kulturalne, jak choćby te muzyczne: OFF Festiwal, czy Tauron Nowa Muzyka pozostają bez dotacji, podczas gdy beneficjentami tychże są imprezy, gdzie pies dupą szczeka, a członkiem wodę pije. Oby tylko były prawilne, a więc katolickie. Różnorodne i kolorowe środowisko twórcze w naszym kraju, które jak nic innego przynosi nam zainteresowanie i szacunek za granicą, traktuje minister Gliński z entuzjazmem i nastawieniem hunwejbina.
Jasne, że można utyskiwać, że w filharmonii nie wypada gwizdać, buczeć i tak dalej. Ale nie wypada też swoją obecnością plamić prestiżowej imprezy kulturalnej, jeśli się tej kultury kompletnie nie rozumie i – bo niezrozumienie to jeszcze nie grzech – robi wszystko, by ją zapędzić w kołtuński kąt, a może nawet zniszczyć. To trochę jakby ktoś namiętnie plujący na mijane staruszki chciał nagle brylować na otwarciu domu spokojnej starości. Będzie jakąś ironią, że niedługo jedyną imprezą kulturalną na której minister kultury nie będzie wygwizdywany staną się dofinansowywane przez niego katolskie spędy albo jakieś święto ziemniaka we wsi, gdzie dwa psy mają jedno oko, a na billboardach nadal reklamują Erę i Ideę.
O honor Glińskiego martwiła się niejedna osoba już wtedy, gdy wychodził na.... sami wiecie, będąc technicznym premierem z tabletu. Już wtedy szeroko zastanawiano się, dlaczego człowiek z niebrzydką przeszłością i dorobkiem akademickim, tak nisko ceni własny honor. Teraz już wiemy. Stołek i hajs. Szkoda tylko, że na tym stołku i z tym hajsem, proces utraty godności jedynie przyspieszył. Mroczna, tragiczna postać, formatu w obecnym rządzie podobnego może tylko Ziobrze, Macierewiczowi i Waszczykowskiemu. Bo Błaszczak jednak winien być postrzegany raczej w kategoriach pozaziemskich.
****
Tymczasem JarKacz niedawno spotkał się z ambasadorem USA w Polsce, Paulem W. Jonesem, który – pie***ony jankes, jak śmiał!? - pytał go o to, czy zamierza odblokować Trybunał Konstytucyjny, czy nie. Z tego prywatnego spotkania JarKacz miał wyjść poirytowany. Mama Forresta Gumpa mawiała "Poznasz głupiego po czynach jego". Mama Jarosława Kaczyńskiego najwyraźniej tak nie mawiała.
15 marca
Od około miesiąca głośno jest o krakowskim zespole Hańba!, który został nagrodzony przez Nową Tradycję. Jakkolwiek muzycznie cała płyta niekoniecznie jest wspaniałością, tak koncept na zespół panowie mają przedni. Próbują bowiem udowodnić, że muzyka ppunkowa powstała w Krakowie, w 1931 roku. Wściekłe teksty to ich własna twórczość zmiksowana z takimi tuzami, jak Brzechwa, Tuwim, czy Broniewski. Głos to o tyle potrzebny, że stanowmi jakiś kontrast do zawłaszczania właściwie całego międzywojnia przez polską prawicę odwołującą się do przykrej tradycji endeckiej [o tym jednak za chwilę - red.].
https://www.youtube.com/watch?v=Xdx-73Uhyao
17 marca
Rzadko zdarza mi się chwalić cokolwiek, co robione jest w ramach #dobrejzmiany. Głównie dlatego, że mimo nazwy, zmiana ta wydaje się ze wszechmiar godna predykatu na "ch". Wyjątkiem są niektóre (podkreślam: "niektóre") pozycje, które wprowadza na swoją antenę TVP Kultura. Zwolnienie ze stanowiska Katarzyny Janowskiej było oczywiście żenujące. Ale są i światełka w tunelu, w postaci prowadzonego przez Agnieszkę Szydłowską reanimowanego "Pegaza" i "Dezerterów", gdzie znakomity pisarz i wyliniały metalowiec, Łukasz Orbitowski, rozmawia z różnej maści artystami. Na pierwszy ogień poszedł Tomasz Budzyński (Siekiera, Armia), a na drugi Anja Orthodox (Closterkeller). Dlaczego "Dezerterzy" to program fajny? Dlatego, że Orbitowski łączy wybitną erudycję, z ogromną dawką dystansu i luzu. A i goście nie czują żadnej spiny. Rozmowy dzieją się więc na grubo. Zahaczają o tematy niepoprawne: ćpanie, seks i tym podobne, nie gubiąc jednak głębi przekazu. Za to brawa i plusowanie.
Ale nie ma beczki miodu bez łyżki... Pojawiły się więc na tejże antenie programy robione z tak wyraźną tezą, że idzie się najwyżej śmiać. Mam tu na myśli "3 punkt widzenia" i "Tanich drani", gdzie prowadzący na swoich prawackich redutkach z niebywałą namiętnością liża się wzajemnie po jądrach, a ewentualnych gości z przeciwnej strony traktują jak kwiatek do kożucha i co najwyżej udają, że dają im prawo głosu.
Owszem. Złożywszy jedno z drugim, jest to jakiś pluralizm. Podkreślam: "jakiś". Lepsze to jednak, niż to co dzieje się z innymi antenami TVP, wspomnieć choćby główny program informacyjny Jedynki, który fachowców wymienił na amatorów, zgodnie z regułą "bierny, mierny, ale wierny", a zamiast informować zajmuje się propagandą i już zapłacił za to stratą pół miliona widzów. Wynik to wręcz historyczny.
****
A skoro już przy telewizji... Zapowiadany jako największy serialowy hit ramówki "Bodo" okazuje się kompletną klapą. Scenariusz pisany "po polsku", czyli jakby był to debiut scenarzysty, dialogi drewniane jak intelekt ministra Szyszki (ten idealnie uprawomocnia powiedzenie: "taki mądry, jaki ładny"), nienajwyższych lotów aktorstwo. Czyli jak zwykle u nas. Starczy rzucić okiem na zagraniczne produkcje w stylu "Boardwalk Empire", czy choćby (żeby uniknąć zarzutu o róznicę w budżecie) "Peaky Blinders" i zrazu widać o co chodzi. Od Krymu do Rzymu lata świetlne. Cieszy mnie natomiast jedno. Że w sztandarowej produkcji narodowo-katolickiej telewizji wszyscy się z wszystkimi... I to praktycznie jedyne, co z tego serialu można wynieść.
Bawi też próba przekonania widza, że w międzywojniu było inaczej, niż było. Próba zmitologizowania, czy raczej podtrzymania niezgodnej z prawdą historyczną mitologizacji epoki, co na prawicy akurat powszechne, jak w owym międzywojniu wszawica. Bo dwudziestolecie wcale nie miało powszechnego blichtru balów w "Ritzu", ani anegdotki (ponoć z członka wyssanej) o Wieniawie wjeżdżającym konno do "Adrii", co swoją drogą przecież świadczyłoby o naszej ówczesnej kadrze oficerskiej jak najgorzej. Prawda jest taka, że była to epoka biedy, bandyterki, ku**** (burdeli było wszak znacznie więcej, niż dziś), antysemityzmu, politycznej głupoty, faszyzmu spod znaku puczu majowego i tak dalej. Sprawy takie, jak ta Katarzyny Wasińskiej, która zabiła własne dziecko, którymi w naszych czasach żyją przez wiele dni wszystkie media, wówczas znajdowały miejsce na ostatnich stronach bulwarówek. Dlatego, że były powszechne. Nie wspominam już o tym, że przy ówczesnej podaży kosmetyków i przy ich poziomie cenowym, większość pań nie pachniało wcale różami, a seks oralny z nimi wiązał się z koniecznością użycia nici dentystycznej, albo przynajmniej wykałaczki.
Dlatego właśnie obraz dwudziestolecia polska prawica musi przekłamywać. Bo jakże odwoływać się do niej jako pewnego mitu założycielskiego konserwatyzmu, jeśli zewsząd pachnie niemytą pachą i stopą?
****
1 marca członkowie ONR odwiedzili jedną z Płockich szkół, gdzie z fapangą, to jest (przynajmniej tak to wygląda) symbolem onanizmu, przemawiali przed dzieciarnią. Nic to, że ONR wielokrotnie próbowano, zupełnie zresztą słusznie, zdelegalizować, jako organizację skrajnie ksenofobiczną, antysemicką, rasistowską, swobodnie i często ocierającą się co najmniej o klimaty nazi i fascismo. Dyrekcja doszła do wniosku, że w ramach puszczania masowego kleksa z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, z których jak wiadomo część była pospolitymi mordercami i bandytami, wypada pokazać dziatwie naziolków. I niech mi ktoś teraz powie, że nie ma się o co martwić.
Komentarze opinie