
Od jakiegoś czasu zachodzi zjawisko, którego nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Choć krajem rządzi partia polityczna, której jestem zwolennikiem, to często czuję się jakbym był w mniejszości. I to pomimo sondaży, które wykazują że większość wyborców popiera rządzących. Zastanawiając się nad źródłem tego uczucia odkryłem stłamszenie przez krzyczących zwolenników opozycji. Krzyczących głównie w internecie, bo tam właśnie teraz odbywa się większość komunikacji międzyludzkiej. W realu czyli przy kontaktach twarzą w twarz z ludźmi tego hejtu nie doświadczam lub doświadczam go marginalnie. W czym zatem problem?
Jedna z możliwości to ewentualność, że choć rządzi PiS, to władzę tę uzyskał w wyniku chwilowego wahnięcia sondaży i nastrojów społecznych, które w niedzielę wyborczą osiągnęły swój szczyt. I po wygranych wyborach przez PiS nastroje te wróciły do normy czyli ogólnej akceptacji dla "cywilizowanych europejczyków" za jakich uchodzi PO i to wszystko co jest na lewo od niej. Taką wizję wydaje się sugerować m. in. "Gazeta Wyborcza", która wyjaśnia rzeczywistość krótkotrwałym szaleństwem jakie nastąpiło jesienią 2015 roku. W wyniku tego właśnie szaleństwa przy władzy znaleźli się współcześni barbarzyńcy demolujący cywilizowaną Polską budowaną przez ostatnie ćwierć wieku ze szczególnym uwzględnieniem lat 2006-2015. Barbarzyńcy demolując współczesne nam Imperium PeOranum (neologizm ukuty przez mnie na część państwa miłości i ciepłej wody made in Donald Tusk) działają w ślepym posłuszeństwie wobec genialnego wodza Jarosława-Atylli siedzącego w gabinecie razem z kotem na Nowogrodzkiej lub w mieszkanku na Żoliborzu.
Skoro Hunowie dostali władzę tylko dzięki chwilowemu szaleństwu większości, a obecne demolowanie odbywa się wbrew woli większości, której rozum powrócił to logiczne wydawałoby się, że większość ta wyjdzie na ulicę i odbierze władzę barbarzyńcom. W tym celu - jeśli rozumiem dobrze "Gazetę Wyborczą" i "Newsweek" - powstał Komitet Obrony Demokracji, który zaczął wyprowadzać ludzi na ulicę. No bo przecież nie wyszli oni dla obrony Trybunału Konstytucyjnego, którego kompetencje dla przeciętnego Kowalskiego są kosmosem. Przeciętny Kowalski przeważnie dotąd nie wiedział, że Trybunał w ogóle istnieje, nie mówiąc już o jego uprawnieniach. Notabene zastanawiające jest, że obecny kult obrony konstytucji i Trybunału nie przeszkadzał jego obecnym zwolennikom w jej łamaniu w olewaniu orzeczeń TK w przeszłości w sposób tylko ciut mniej spektakularny niż robi to obecny rząd. Wracając do KOD-u: na ulice w demonstracjach organizowanych przez ten ruch wyszła zdecydowana mniejszość obywateli (większość - niezależnie od liczących - została jednak w domu). I to nawet biorąc pod uwagę tylko tych, którzy chodzą na wybory a nie wszystkich uprawnionych. Większość Polaków Trybunał zupełnie nie interesuje. Jeśli wyszliby faktycznie na ulicę pokrzyczeć na PiS to tylko dlatego, że PiS ich zwyczajnie wkurza a nie w obronie zagrożonej demokracji. Bo nikt realnie nie wierzy, że jest ona zagrożona. No chyba, że demokracją są rządy "naszych" w przeciwieństwie dyktatury czyli do rządów "ich". I mam wrażenie, że o tą ostatnią definicję maszerującym chodzi. Idą, bo wkurza ich, że rządzi PiS (lub zostali na niego wkurzeni domalowaną mu gębą), a nie bo każe im wrodzona praworządność i prawniczo-społeczne poczucie konieczności. Do tego bowiem (zakładając nawet, że po latach socjalizmu te cechy jeszcze mamy) niezbędna jest solidna wiedza prawnicza i społeczna, a z tym jest raczej średnio. Paradoksem jest natomiast fakt, że na czele obrońców praworządności idzie facet, który z niepraworządności (niepłacenia alimentów i kręcenia lodów z fakturami) uczynił sztukę. Wracając jednak do meritum: skoro to tylko mniejszość maszeruje to nie w tym powinienem szukać poczucia stłamszenia, o którym pisałem powyżej.
Inna ewentualność to możliwość, że PiS - mimo, że przeciw niemu maszeruje mniejszość - jest po prostu powszechnie znienawidzony a publikowane sondaże o jego przewagach są masowo fałszowane. To mogłoby coś wyjaśniać gdyby nie drobiazg: sondaże wykazujące przewagę zwolenników PiS-u są wykonywane i publikowane przez media i ośrodki, którym naprawdę bardzo daleko do PiS-u. Posunę się do tezy, że wiele z instytucji które przeprowadzają lub zlecają ankiety zaliczają się do gwałtownych wrogów rządzącej partii. Łatwo to dostrzec po wnioskach. Przykład: kiedy ostatnio wreszcie po wielu miesiącach poparcie całej opozycji spowodowałoby utratę samodzielnej większości w parlamencie przez PiS to ogłoszono ten fakt z wielkim szumem i entuzjazmem. Kompletnie przy tym zignorowano, że wspólną koalicję Schetyny, Petru, Kukiza, Czarzastego i Kosiniak-Kamysza łączyłaby jedynie nienawiść do Kaczyńskiego i wspólna miłość do konfitur, jakie są w salonach rządowych. Wspólny program rządzenia między wszystkimi podmiotami obecnej opozycji, możliwość jakiejkolwiek koordynacji i kreacji działań, że o porozumieniu przy podziale stołków i posad nie wspomnę nie istnieje ani w teorii ani w praktyce. Rząd składający się z tych partii (o ile by powstał) przypominałby autobus z 5 kierowcami i 5 kierownicami, który próbowałby jechać we wszystkich możliwych kierunkach. Fakt, że jestem częścią tylko około jednej trzeciej Polaków popierających PiS (ten wynik jest niemal we wszystkich sondażach) nie powinien dawać mi uczucia stłamszenia, bo jestem w największej grupie. A przecież czuję się tłamszony.
Może to zatem moje ortodoksyjne poglądy pisiora powodują to dziwne uczucie? A może fakt, że internet zdominowany jest przez myślących inaczej niż ja? Może w internecie króluje anty-PiS, a wcześniejsze duże poparcie dla prawicy w internecie wynikało z zatrudnienia internetowych trolli tworzących wrażenie poparcia przed wyborami? I ta diagnoza wydaje się fałszywa: nie zgadzam się ze wszystkimi diagnozami i postulatami PiS-u, a zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego czy Krzysztofa Jurgiela nie wisi na ścianach mojego mieszkania. Ba! Nie mam ich nawet na tapecie komputera ani nawet wspólnych zdjęć z nimi co podobno dla każdego pisiora jest obowiązkowe. I żeby nie było - okazje do zrobienia wspólnych zdjęć miałem - ale jakoś nie czułem potrzeby do takich demonstracji. Nie czuję też żywiołowej niechęci do wszystkich politycznych wrogów PiS-u widząc w ich gronie sporo osób normalnych i przyzwoitych. Awersję i chęć lania po gębie budzą we mnie wyłącznie postacie, które utożsamiam z łgarstwem, hipokryzją, arogancją, butą lub (a czasami oraz) agresywną głupotą. I przyznaję - jest w tym gronie sporo osób, które zażarcie z PiS-em walczą. Co do internetu, który ma być zdominowany przez lewaków to również jest uproszczenie. Można mieć wrażenie, że główny nurt w sieci jest lewicowo-liberalny i generalnie internet pełznie w kierunku leczenia postaw prawicowych i patriotycznych tzw. pedagogiką wstydu, ale... twierdzenie, że jest to przytłaczające nie da się obronić. Wielu internautów - choć ograniczających się do wyrażania na Facebooku tylko klikaniem "lubię to" - nie utożsamia się z taką narracją. Takich osób jest na tyle dużo, abym nie czuł się jednostką stłamszoną. Zatem i ten powód nie wystarcza...
Wrażenie tłamszenia może trochę wyjaśniać okoliczność, że narracja "poprawności politycznej" w powszechnej narracji (w mediach, w sieci czy w zwyczajnej rozmowie) jest narzucana nad wyraz głośno i raczej bezceremonialnie przez animatorów tej narracji. Drwiną, krzykiem i inkwizytorskim tonem narzucają słuszność swoich racji tym mniej przekonanym lub obojętnym tworząc złudzenie powszechnej zgody dla swoich poglądów. Spotykając kogoś o odmiennych poglądach dodatkowo działają jak stado piranii i stadnie atakują przeciwnika. O dyskusji z nimi nie ma mowy, bo swoje teorie bezczelnie przedstawiają jako aksjomaty, których nie trzeba udowadniać lecz należy brać na wiarę i stosować. Kto tego nie robi ten nie dość, że wróg to jeszcze cham, obskurant i nieuk. To zjawisko - coraz powszechniejsze - uzasadnia wrażenie lekkiego stłamszenia. Ale tylko lekkiego.
Tajemnicę odkryłem dopiero kilka dni temu wieczorem przy pomocy pilota. Otóż najpierw obejrzałem Fakty TVN a zaraz potem Wiadomości TVP. I olśniło mnie. Otóż wrażenie tłamszenie wynika z tego, że jestem elementem barykady zza której ostrzeliwują się dwa obozy toczące wojnę o rząd dusz.To, że telewizje prywatne mieniące się za niezależne manipulują i sterują emocjami wiem o dawna. Od lat doskonale zdaję sobie sprawę z powszechnego mitu jakim jest tak zwana apolityczność dziennikarzy. Środowisko dziennikarzy dzieli się na tych, którzy się polityką interesują i w związku z tym mają wyrobione poglądy i tych, którzy kompletnie nic o niej wiedzą bo są specjalistami od sportu, motoryzacji, rolnictwa itp. Tym generalnie wisi kto rządzi. Pierwsza grupa - czyli zainteresowanych polityką - jest liczniejsza i zajmuje się nie tylko relacjonowaniem życia politycznego ale także wpływaniem na politykę. Od pewnego czasu następuje coraz wyraźniejsze przesunięcie działań z informowania na wpływanie poprzez budzenie różnych emocji. A że łatwiej budzić emocje negatywne niż pozytywne to kreuje się głównie wrogów i nienawiść. Kreatorzy dzielą się na dwa obozy: zwolenników obecnych rządów i zwolenników starych porządków. Obie strony zwalczają się coraz zawzięciej posuwając się momentami nie tylko do zwykłego demonizowania wrogów, ale wręcz do dezinformacji. W efekcie odbiorca różnych programów oglądając je jednego wieczora dochodzi do wniosku, że telewizja łże na potęgę. Czytając po sobie wiadomości w sieci i różnych czasopismach również dochodzi do takich wniosków. Dlaczego? Bo przeczą sobie nawzajem, wytykają manipulacje itp. W efekcie zamiast informacji, programów publicystycznych czy prezentacji różnych poglądów są albo zajadłe kłótnie z wyzwiskami, wylewanie kubłów pomyj na wrogów lub akademie ku czci dla przyjaciół. Mając konkretne poglądy jest się natychmiast zawzięcie atakowanym przez stronę przeciwną. No i tu tajemnica tłamszenia przez ciągły atak.
Ostatnio naprzemiennie czczono Donalda Tuska jako prezydenta Europy piętnując polski rząd za brak jego poparcia (zwolennicy imperium PeOrium) lub chwalono tenże rząd i atakowano Tuska malując go w barwy krytoNiemca, który nie ma prawa do noszenia biało-czerwonej flagi. W tej kakofonii niemal wszystkim umknął jeden ważny fakt: Unia Europejska, która opiera się na dobrowolności i dyskusji oraz ucieraniu kompromisów zaczęła siłą narzucać swoje rozwiązania. I zamiast moralnej racji zaczęła mówić, że jeśli ma fundusze to ma rację. Z towarzystwa wzajemnego wspierania, poszanowania i rozwoju zamieniła się w darczyńcę, który biedniejszych traktuje jak lokajów mających wykonywać polecenia. I choć jestem zwolennikiem UE, dobrodziejstw Schengen i dostrzegam ile fajnego stało się dzięki wsparciu z Brukseli to nie przypominam sobie, żebym ktoś mi mówił, że w zamian sprzedałem swoją duszę, umysł i prawo do własnego zdania. I słysząc o wypowiedziach unijnych przywódców ostro krytykujących polski rząd za sprzeciw wobec Tuska zastanawiam się kiedy w ramach UE wprowadzi się ostracyzm. I czy dlatego Brytyjczycy zdecydowali się Unię opuścić. Bo mam wrażenie że Polska jest członkiem Wspólnoty a nie jej wasalem. Tymczasem we wzajemnych krzykach zbiorowo przeoczyliśmy ten fakt. Ile ich jeszcze przeoczymy przez wzajemne tłamszenie się?
Dlaczego od stłamszenia gładko zwróciłem się do sprawy elekcji Tuska? Bo przy relacjonowaniu tej sprawy dostrzegłem wojnę o rząd dusz w pełnym rozkwicie i zrozumiałem dlaczego jestem obiektem tej internetowej kanonady. Bo nie kryjąc poglądów pisiora (za jakiego się uważam), pisząc co myślę, stałem się: obiektem insynuacji jakież to stołki i korzyści mi dali za to, że myślę jak myślę, złośliwych pytań o pancerną brzozę i podejrzeń o bliskie kontakty z Macierewiczem i Kaczyńskim. Ostatnie pytanie dlaczego nienawidzę Tuska przelało czarę i wywołało poczucie stłamszenia (pytania autentyczne zadane przez znajomych, których dotąd uważałem za normalnych). Na koniec spytano mnie jeszcze ironicznie, czy Polska jest w ruinie i o dobrą zmianę... Ech... No to odpowiem zbiorowo: jestem pisiorem i nie oszukuję nikogo mówiąc, że nie mam własnych poglądów. Mówię jasno kogo lubię, a kogo nie lubię i nie udaję bezstronności czy pełnego obiektywizmu. Nie wiem co się stało w Smoleńsku i czekam aż ktoś mi opowie pełną prawdę niczego nie wykluczając, ani nie unikając odpowiedzi na trudne pytania poprzez wyśmiewanie przeciwników. Nie znam osobiście Macierewicza ani Kaczyńskiego. Czasami słucham ich wypowiedzi i zgadzam się z nimi lub nie. Nie mam powodów do nienawiści do Tuska, choć uważam, że za jego rządów nie za dobrze w Polsce działo się zwłaszcza w sferze moralnej. Mam do niego pretensje, że mój kraj (moja gmina) stała się miejscem, gdzie króluje poprawność polityczna zamiast kierowania się dobrem szeroko pojętego ogółu. I nie dostrzegam żadnych korzyści z faktu, że jest on ważnym urzędnikiem unijnym, bo niczego na korzyść Polski nie zrobił. Jeśli ktoś uważa inaczej to proszę o konkrety. I nie czuję obowiązku bycia dumnym z Tuska. Podzielam też pogląd, że Polska jest w ruinie, bo jest miejscem gdzie coraz gwałtowniej walczymy ze sobą zamiast żyć obok siebie lub razem ze sobą. I nie uważam, że zakończenie walki musi nastąpić tylko poprzez ogłoszenie mojej kapitulacji i ludzi myślących podobnie oraz przyjęcie lewicowych postulatów za własne. Jeśli ktoś chce żeby takimi się stały, niech nas przekona i wygra wybory. Ale niech to będzie przekonywanie a nie zakrzyczenie poprawnością polityczną. Choć wokół rosną autostrady, galerie, apartamentowce i świat betonu i asfaltu to tę polską ruinę, o której piszę, nosimy ciągle w sobie szczekając na siebie nawzajem. Za szczególną ruinę uważam fakt, że poczucie dumy z bycia Polakiem czy Białostoczaninem w sytuacjach innych niż zawody sportowe, nazywa się teraz nacjonalizmem i ksenofobią. A przywiązanie do tradycji i wartości przodków określa nietolerancją. I nie zgadzam się, aby to mniejszość dyktowała większości co ma robić, bo tolerancja i prawa mniejszość pozwalają na utrzymanie własnych poglądów i przyzwyczajeń, ale nie na narzucania ich jako obowiązujących większości. I na koniec: mimo, że rządzącym sporo nie wychodzi, to i tak uważam, że jest to dobra zmiana. Tak uważam, ja pisior. A teraz mnie hejtujcie.
(Przemysław Sarosiek/ Foto: BI-Foto)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ale nudy, dłużyzny i jęczenie. Ponadto Sarosiek nie jesteś Pisiorem tylko małym pisiorkiem );
"Ostatnie pytanie dlaczego nienawidzę Tuska przelało czarę i wywołało poczucie stłamszenia (pytania autentyczne zadane przez znajomych, których dotąd uważałem za normalnych)" Jak to dobrze, że nie jesteśmy znajomymi.... :)
Ale bełkot, może niedługo ten Pan zniknie stąd, tak szybko, jak z piłki nożnej na podlasiu.