Reklama

Jeździł po ludzi do Lwowa, na granicę zawiózł jedzenie. Pomaga uchodźcom z niepełnosprawnościami

32-letni białostoczanin Tomasz Piesiecki jest społecznikiem angażującym się w szereg inicjatyw, wiceprezesem fundacji Megafon. Gdy rozpoczęła się rosyjska agresja na Ukrainie, nie zastanawiał się długo. Razem z narzeczoną Edytą Jankowską zdecydowali, że potrzebującym trzeba pomóc. Jeszcze pod koniec lutego ruszyli za granicę. Edyta czekającym na odprawę rozdawała posiłki, a Tomek kursował między Lwowem, a Hrebennem, przywożąc kobiety i dzieci uciekające przed wojennym piekłem. Dziś wspiera Ukraińców z niepełnosprawnościami, którzy znaleźli się w Białymstoku: dla jednej z kobiet, która jest osobą z niepełnosprawnością, fundacja przekazała wózek inwalidzki, chce także ruszyć ze zbiórką dla ukraińskiego malarza, by ten mógł się usamodzielnić i kontynuować artystyczną działalność w naszym kraju.

Dla Tomasza Piesieckiego nie ma rzeczy niemożliwych. Granice są dla niego wyzwaniem do pokonania, a nie metą, na której się zatrzymuje. Bariery forsuje, a strach przezwycięża. Przykładem tego jest właśnie wyjazd na Ukrainę w czasie wojny. Wyruszył tam, skąd ludzie uciekają. Zrobił to po to, żeby pomagać innym. Wyruszył do Lwowa, aby pomóc uciekającym osobom dostać się na granicę i do Polski - do Polski, w której mogą czuć się bezpiecznie.

Pierwszy kurs zrobiliśmy 28 lutego. Zastanawialiśmy się z Edytą, jak możemy pomóc i doszliśmy do wniosku, że po polskiej stronie Ukraińcy otrzymują niezbędne wsparcie. Działają tu setki wolontariuszy, służby, angażują się samorządy, mieszkańcy. Tymczasem na Ukrainie ustawiają się wielogodzinne kolejki czekających na odprawę, ci ludzie są głodni, wystraszeni, przemarznięci. Postanowiliśmy jechać właśnie tam - wspomina Tomek.

Wraz z przyjaciółmi gotowali zupy, smażyli kotlety, robili kanapki - typowe domowe jedzenie. Chodziło o to, by dostarczyć żywność gotową do spożycia. Bladym świtem zapakowali wszystko do samochodu i ruszyli w drogę. Po przekroczeniu granicy, Edyta została nieopodal przejścia.

Przede wszystkim strach, niepewność i dezorientacja - to przede wszystkim wyczuwałam od uchodźców - opowiada białostoczanka.

Kiedy ona rozdawała jedzenie, Tomek pojechał do Lwowa, na dworzec. A tam - tysiące ludzi czekających na pociągi. Widział włączające się instynkty przetrwania u osób chcących wydostać się z piekła, by uchronić się od czołgów i rakiet.

Do szyby miał przyklejoną kartkę z ogłoszeniem w języku ukraińskim, że zabierze uciekających przed wojną do polskiej granicy. Pierwszymi byli matka z trójką dzieci. Nie rozmawiali zbyt długo, pasażerowie byli tak wykończeni, że niemal natychmiast zasnęli. Takich kursów Tomasz wykonał tego dnia trzy.

We Lwowie spotkałem się z bardzo przyjaznymi gestami: kierowcy mrugali światłami, piesi machali przyjaźnie dłońmi, uśmiechali się - mówi Tomasz Piesiecki. - Moją uwagę zwróciło to, że życie w mieście toczyło się niby normalnie, pomimo niecodziennego widoku wojska w centrum miasta i blokad przeciwczołgowych. Widziałem, że ludzie chcieli zachowywać namiastkę tej normalności - na ulicach sporo samochodów, na chodnikach przechodnie.

W marcu białostoczanin raz jeszcze odwiedził Lwów. Na jednej z grup w portalu społecznościowym nawiązał kontakt z kobietą, która szukała transportu dla siebie i dwójki dzieci, miała zapewnione lokum w miejscowości pod Warszawą. Ich także bezpiecznie przetransportował do Polski.

Przed wyjazdem kupiliśmy karton apteczek pierwszej pomocy, przeznaczonych dla ukraińskich żołnierzy - dodaje. - Dwóm młodym chłopakom, wybierającym się na front, przekazałem z kolei prowiant. Nie znałem ich wcześniej. Byłem zaskoczony ich determinacją: zobaczyłem młodych ludzi, mający pieniądze, może firmy, porzucających dotychczasowe życie, jadących walczyć.

Tomek zwraca uwagę na podejście ukraińskich pograniczników. W momencie, gdy setki aut stały w wielogodzinnych kolejkach, nawet trzy doby, tamtejsi strażnicy widząc samochód na polskich tablicach, znacznie przyspieszali odprawę.

Piesiecki nie poprzestał na wymienionych działaniach. Okazało się, że w Białymstoku znajdują się niepełnosprawni Ukraińcy.

Jedna z pań potrzebowała wózka inwalidzkiego. Ten, który posiadała, był stary, duży, ciężki, trudno było się na nim poruszać - tłumaczy.

Udało się załatwić lepszy sprzęt. Fundacja Megafon, w której Tomek pełni rolę wiceprezesa, zdobyła wózek. On sam, pomimo że porusza się na wózku, przeprowadził konserwację sprzętu, który został przekazany kobiecie. Dzięki temu może ona teraz poruszać się swobodnie, zbliżając się do normalności.

Do Białegostoku trafił również artysta - malarz, osoba z niepełnosprawnością, znany na Ukrainie. Jako Fundacja Megafon, chcemy wesprzeć go w tym, by się usamodzielnił, mógł pracować i zarabiać. Bo nie sztuką jest dać rybę, sztuką jest dać wędkę, by zmotywować do uniezależnienia się - stwierdza Tomasz. - Zastanawiam się też nad tym, by po namalowaniu kilku obrazów, zorganizować mu wystawę prac, na przykład w którejś galerii handlowej.

Za chwilę ma więc ruszyć zbiórka pieniędzy na niezbędne do malowania przybory i akcesoria. Wkrótce napiszemy o tym więcej.

(Piotr Walczak)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do