Kurlandia, bitwa pod Kircholmem, Inflanty... Pamiętacie z historii takie nazwy? Pojawiały się co jakiś czas. I raczej nikt nie zadał sobie trudu, by poszperać, gdzie to wszystko jest? Ja przyznaję, że nie zadałem. A wiecie, gdzie to wszystko jest?... Na Łotwie – dziwnym i dzikim kraju, który moim przypadkowym autostopowiczom-studentom kojarzył jedynie z żartami o Łotyszach. Typowy wic o Łotyszach (a jest to już potężna nisza dowcipowa) leci tak:
Łotewski chłop wraca z pola z całym wiadrem zimnioków. Ale smutny, bo już wie, że to halucynacja z niedożywienia i nazbierał do wiadra kamieni. Zatrzymuje go politbiuro i mówią mu że zimnioków nakradł to życie odda. Lufa pistoletu zimna jak mroźna łotewska zima przytknięta do skroni chłopa. Chłop zapłakał bo ginie za nazbierane kamienie i łzy jego skapują do wiadra z kamieniami. Ale ucieszon bo już trup i trud jego skończony. Jeśli kogoś to nie śmieszy i nie chciałby czytać następnych, to tylko wyjaśnię, że każdy żart o Łotyszach musi zawierać słowa „zimnioki” zawsze w kontekście ich zastępników czyli kamieni, musi być coś o halucynacjach z głodu, mroźnej łotewskiej nocy i śmierci z głodu, albo wyziębienia lub jednego i drugiego.
To ciekawe, że kraj, do którego z Białegostoku jest bliżej niż do Krakowa, jest wciąż aż tak egzotyczny. W ogóle Łotwa jest egzotyczna nawet dla samych Łotyszy. Sześć lat temu na ryskiej starówce zapytałem pewnego Jurija, dlaczego wszyscy mówią tu po rosyjsku. Jurij opowiedział mi taką historię:
- Jak szedłem do pierwszej klasy, dostał ja swój pierwszy plan lekcji i tak do razu pobiegł przerażony do mamy, i płaczę i pytam, co to jest łotewski i czemu trzeba się tego uczyć.
Wczoraj wróciłem z mojej trzeciej wyprawy na Łotwę i spieszę zaświadczyć, że od Rucemy po przylądek Kolka łotewski rozbrzmiewa w całej swej prastarej bałtyckiej krasie, z nie po białostocku przeciąganymi samogłoskami, z uroczym spadającym tonem i z cudownymi chrypnięciami, oraz skrzeknięciami w środku wyrazu. Z bogatej niegdyś rodziny języków bałtyckich wymarły już prawie wszystkie. Te najstarsze wraz z Jaćwingami i Galindami. Reszta dogorywa na naszych oczach. Język dumnych Liwów, protoplastów współczesnych Łotyszy umarł niespełna rok temu wraz z pewną stutrzylatką – ostatnią Łotyszką, dla której liwski był językiem naturalnym, niewyuczonym. Co ciekawe ostatnia Liwka zmarła na emigracji w Kanadzie.
Dziś ten język próbuje się wskrzesić, choć wszystko wskazuje na to, że wysiłki są spóźnione. W języku liwskim mówi 53 osób z czego tylko 15 biegle. A nawet trudno powiedzieć, że w tym języku mówią, bo to głównie neoliwońscy pieśniarze, którzy głównie śpiewem wydłużają agonię przedprzedostatniego języka bałtyckiego.
Nieznany nam bliżej język seloński, w którym zachowało się sporo staropolszczyzny wymarł na początku dwudziestego wieku. Pewnie za naszego życia wyginie blisko spokrewniona z litewskim łatgalszczyzna, którą dziś posługuje się nieco ponad sto tysięcy osób.
A i sam łotewski jest kandydatem do rychłego wymarcia, bo 1,5 mln użytkowników (z czego zaskakująco wielu to nie-Łotysze) to nie tak znowu dużo. Dopiero kilka lat temu ustaliła się zasada, że profesorowie łotewskich uczelni wyższych muszą mówić po łotewsku. Dotąd wszystkim wystarczał ruskij jazyk.
Śpieszmy się mówić w językach bałtyckich, tak szybko odchodzą.
Komentarze opinie