Sześciolatkom w szkole miało być lepiej, tymczasem w Białymstoku duża część rodziców narzeka. Ich zdaniem szkoły nie są przygotowane do właściwej opieki nad dziećmi.
Miało być dobrze, a wyszło jak zawsze – taką opinię słychać często wśród rodziców, którzy przyprowadzają swoje pociechy na zajęcia lekcyjne. Najczęściej pada narzekanie na liczbę dzieci, które chodzą do jednej klasy. W białostockich szkołach jest ich niekiedy i ponad 30. Ponadto godziny rozpoczęcia lekcji nie ułatwiają rodzicom podziału obowiązków. Trzeba zwalniać się z pracy lub zorganizować sobie pomoc sąsiadów lub dziadków.
- Moja córka zaczyna szkołę o różnych godzinach – mówi Agnieszka Czarniecka, mama Gabrysi. – W poniedziałki, środy i czwartki ma na ósmą, we wtorki i piątki na jedenastą. Dobrze, że babcia może dojechać i pomóc zaprowadzić ją do szkoły. Ja nie mam jak się zwalniać z pracy. Mąż pracuje jako kierowca tira, więc często w ogóle nie ma go w domu. Sama nie dam rady. Nie jest to pomyślane sensownie.
Podobne zdanie wyraża Pani Kamila Chryciuk, która twierdzi, że nie jest w stanie sama poradzić z opieką nad synem.
- Jaśka wychowuję sama. Były mąż mieszka za granicą i nie interesuje go jak tu sobie radzimy. Ja pracuję na zmiany i raz zdarzyło się, że zaspałam i nie zdążyłam zabrać go ze szkoły na czas. Dopiero telefon ze szkoły mnie obudził. Synek strasznie przeżył, że musiał zostać dłużej w szkole. Wiem, że to była moja wina, ale te różne godziny, jak zaczyna i kończy lekcje mogą dobić. Ciężko jest się zorganizować.
Z kolei Pan Mariusz Pietruczuk jest bardzo niezadowolony, że syn uczy się w bardzo licznej klasie. Pod opieką nauczycielki jest 29 uczniów.
- Siedzą te biedne dzieci, stłoczone jedno na drugim. Nie wiem, czy to tak powinno być – mówi zniesmaczony. – Poza tym w tej samej szkole są i starsze dzieci, które nie zwracają uwagi na maluchów. Kilka dni temu przyjechałem po syna, a on siedział i płakał, bo go uczniowie ze starszych klas popchnęli i podeptali po nowych butach. Niby nic, ale dzieciak siedział i płakał. Komu ja mam powiedzieć, że tu coś jest nie tak? Szkoda gadać. Może w przyszłym roku zabierzemy Piotrusia do innej szkoły, gdzie uczy się mniej dzieci.
Reforma, która nakazuje obowiązek szkolny sześciolatkom była nieraz krytykowana. Mimo protestu dużej liczby rodziców rząd nie wycofał się z programu. Być może od przyszłego roku szkolnego szkoły lepiej poradzą sobie z przyjęciem najmłodszych uczniów pod swój dach.
Komentarze opinie